Odcinek 15: W nogi!

8 2 0
                                    


Nad Jotunheimem wstawał z wolna świt. Zimne, szare światło poranka padało na górskie, ośnieżone szczyty, przemykało między grubymi pniami olbrzymich drzew, rozpraszało bagienną mgłę. Wkradało się między kamienie runiczne oraz smagało bezlitosnymi biczami słonecznych promieni czarny płaszcz Nocy, pod której skrzydłami pędził na swym srebrzystym rydwanie Księżyc. Chmury na niebie płynęły leniwie, przybierając kształty behemotycznych, zapomnianych od dawna już bestii. Oświetlając świat lodowatym jak północny mróz blaskiem, wdarł się do kamiennego kręgu, stanowiącego kapliczkę, w której to natomiast spali członkowie Drużyny Pierścienia.
Astrid otworzyła oczy, słoneczko bowiem padało jej na twarz. Obok niej spała Erzebeth, trzymając ją za rękę. Po ostatniej nocy zdawała się spać słodko i niewinnie, niczym maleńkie dziecko. Norweżka uśmiechnęła się. Mimo, iż nie wiedziała w tej chwili wiele o tym, jaka ta dziewczyna jest, jaką historię ma za sobą, to lubiła ją. Na wspomnienie tego, jak prawdopodobnie się w tym mroku zburaczyła ślicznie, brązowowłosa uśmiechnęła się. Wyczuwała zawstydzenie dziewczyny. I wiedziała - choć może Erzie nie miała o tym pojęcia - że ktoś się jej podoba. Choć wolała nie dopuścić do siebie myśli, że brązowowłosa, śliczna i prostolinijna Erza mogłaby czuć miętę do niej.
To nie było wcale tak, że Astrid zakazywała komukolwiek się w niej pod jakąkolwiek postacią kochać. Akceptowała zwykle uczucia innych, rozumiała je i nie odtrącała, bo wiedziała, że każde, nawet najlichsze stworzenie je ma. Tylko po prostu nie chciała się z kimkolwiek wiązać. Nie w głowie jej były amory czy związki. Owszem, była otwarta na ludzi i miała złote serce, jednak nie chciała z nikim się wiązać. Miała ambicje, plany, chciała pójść na studia i zrobić po nich karierę. Chciała pisać książki, podróżować po świecie (w zasadzie każdym, nie ograniczała się w żaden sposób co do tego, jakie byłyby to światy), marzyła też o wydawnictwie. Poza tym, choć nie raz brała za coś odpowiedzialność, to się w pewien sposób jej bała. Bała się odpowiedzialności za drugą osobę, bała się też kompromisów i ustępstw, na które trzeba było iść w związku. Ponadto, ów ktoś, kto zdecydowałby się z nią wiązać, mógłby ją usadzić w roli żony, na jej palec nakładając pierścionek. Na samą myśl o tym dziwnie ją trzęsło, a co dopiero na myśl o tym, co za sobą to pociągało. Astrid nie chciała być ptakiem w niewoli, zamkniętym w złotej, małżeńsko-domowej klatce, do której to była brylantowa kłódka dołączona. Chciała być wolna, sama stanowić o sobie i własnym życiu. Niestety, Norny wieszczyły jej miłość. Instynktownie wyczuwała to w postaci tego zmiennokształtnego węża. Niestety, nie miała bladego pojęcia, co mógł on oznaczać bądź kogo. Cóż, przepowiednie Norn nigdy nie były klarowne, przez co można było odczytywać je na tysiące sposobów i nigdy nie mieć pewności w kwestii poprawności. Ich odczytania.
Rozejrzała się po okolicy. Uśmiechnęła się na widok pogrążonych w tym jakże niewinnym, cichym jeszcze śnie przyjaciół. Skirnir i Ansgar, wartownicy z poprzedniej nocy, przysypywali teraz, wsparci na uzbrojeniu dość niedbale, do tego na siedząco. W pewnym sensie współczuła ich tyłkom, musiały pewnie po tej nocy strasznie ich uwierać przez wzgląd na cierpnięcie. Kaleva i Rossweisse spali natomiast "na łyżeczkę", Kal osłaniał walkirię własnym ciałem podczas snu. No tak, Fin zawsze gotowy był do osłaniania swojej pierwszej damy przed zagrożeniem. Wprawdzie początkowo, gdy oswoiła się już z faktem, że Kaleva ma dziewczynę z którą namiętnie spędza noce, była solidnie zdziwiona i niezbyt wiedziała, co ma sądzić, jednak - przez wzgląd może na fakt, że sama kiedyś o tym marzyła, o romansie z nauczycielem - przyjęła jednak do świadomości ów fakt. Z początku dziwnie patrzyło się na nich jako parę, w końcu walkiria była od niego grubo starsza, o całe stulecia, jednak gdy odsunęło się wiek na bok, to w ostatecznym rozrachunku pasowali do siebie jak tost do masełka. Aud i Scath leżeli obok siebie, dziewczyna wtulała się w chłopaka, zaś on otaczał ją swoim ramieniem. W sercu Astrid zagnieździło się ciepło. Ci także stanowili dobraną parę. I przesłodką. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek chłodna i będąca na co dzień na obrzeżach społeczeństwa Aud będzie małą i słodziaśną, niepodobną do siebie w żaden sposób dziewczyną. Cóż, o ile zwykle chodziło między ludźmi (między elfami, gigantami i bogami zresztą też) powiedzenie, jako to "Kobieta łagodzi obyczaje", to w tym wypadku obyczaje Aud łagodził Scatha. Obok Ast, cicha i rozanielona, spała z rozsypaną burzą włosów koloru blond Kirsten. Jej widok samej, bez Ansgara przy boku, był cokolwiek niecodzienny. Cóż, widać nie zawsze bywać musieli razem, nierozdzielni niczym papużki nierozłączki. Co prawda Norweżka nie wnikała, czy sypiają razem czy też nie, ale i tak, Kirsten bez Ansgara był jak Thor bez Lokiego. Niby było wiadome, że to Kirsie, jednak czuć było, że czegoś brakuje. Tintirinti natomiast spał niedaleko, rozwalony na trawie niczym pasza turecki na stosie poduch. Astrid ciekawa w sumie była, co się działo z Okruszkiem, czy urósł trochę od ich ostatniego razu i czy wciąż ją pamięta. Ten mały, czarny wilczek z niebieskimi oczkami był przeuroczy.
Po chwili usłyszała ziewnięcie. Wkrótce do niego dołączyło kolejne i po chwili wszyscy zaczęli się wokół niej budzić. Mrugając oczami, przecierając je i przeciągając się, porzucali resztki snu.
- Zieeeń dobyyy - ziewnął Skirnir, zasłaniając usta. - Oż cholera, ale mnie dupsko boli.
- Żeś spał na siedząco, to cię boli - zauważyła zgryźliwie Astrid, po czym uśmiechnęła się promiennie.
- Ty mała pchło! - roześmiał się dźwięcznie elf świetlisty. - A potem to ty będziesz chciała, żebym ci wyjaśnił coś z kultury elfickiej!
- Musicie z samego rana? - zapytała Kirsten. - Oż ty, ale mnie plecy bolą! - westchnęła.
- Rozmasować? - zapytał Ansgar uprzejmie.
- Na razie podziękuję - odparła Kirsie, pokazując mu język.
- A nasze gołąbki gruchają sobie od samiuśkiego rana - zaśmiał się Kal.
- Może zjedzmy coś? - zaproponowała Ross. - Do Járnviðr długa droga, a my musimy mieć siłę.
- Mam elfi chleb - zaoferował Tino. - I suszone mięso. Może być?
- Z chęcią, zwłaszcza to pierwsze - stwierdziła Ast. Po czym sięgnęła do sakiewki, którą miała przy pasie. Wyjęła ziarenko, po czym uniosła je na oczach zdziwionych przyjaciół do góry. Z jej włosów wychynęła Weneda i jak gdyby nic się nie działo, zaczęła szamać ziarenko.
- Cześć! - powiedziała wszystkim.
- Astrid, kto to jest? - zapytała Kirsten.
- Co jest, doktorku? - wróżka spojrzała na nią. - Wróżki żeś w życiu nie widziała? A ty się tam nie gap, palancie, jak gdybyś ducha zobaczył - rzuciła do Fina.
- To Weneda, púca, która przybyła do mnie razem z Kerrian - wyjaśniła Ast, czerwona niczym dojrzały pomidor gargamel. - I jest bardzo wygadana.
- No, gadam, latam, pełny serwis! - púca wyleciała spomiędzy czupryny Astrid, po czym wywinęła koziołka.
Jakiś czas później, kiedy to zjedli już jakieś tam śniadanie, podjęli dalszą drogę w stronę Żelaznego Lasu, przez Rossie nazwanego Járnviðr. Wiatr, zimny jak oddech lodowego olbrzyma, wiał wyczuwalnie akurat prosto im w twarze. Po niebie galopowały stada kłębiastych, siwych chmur, zmieniających kształty niczym duchy natury, raz stając się nieokreśloną masą, a innym razem jakowąś behemotyczną, obmierzłą i jednocześnie zdumiewającą jak straszydło prosto z najczarniejszych rojeń sennych.
Po chwili jednak pod ich stopami zadrżała ziemia. Wszyscy zatrzymali się zaniepokojeni. Coś zbliżało się w ich stronę. Spojrzeli na siebie, niepewni, co w ich stronę zmierza. Tymczasem wstrząsy stawały się coraz silniejsze, zaś wraz z nimi potężniał huk, podobny do grzmotu spadających kamieni podczas górskiej lawiny. Wkrótce dołączył do nich głośny, niski i złowieszczy skrzek, na podobieństwo jakiegoś olbrzymiego gada.
- OŻ KURWA! - krzyknął Kaleva, gdy odwrócił się. - W NOGI!
Astrid odwróciła się również. Widok zmroził jej krew w żyłach. Bowiem w ich stronę pędziła ogromna, łuskowata potworność, napędzana przez podobne do górskich łańcuchów sterty mięśni i potworny głód. Blada niczym jakiś trup, wspierała się na dwóch czterostawowych, opatrzonych trzema palcami łapach. Bestia ta miała parę łap, opatrzonych ostrymi niczym sierpy szponami, zaś nad nimi znajdowała się kolejna, dłuższa para, wyposażona tym razem w ogromne klecze. Między nimi, na łuszczastej szyi, osadzona była podłużna, trójkątna oraz cechująca się masywną żuchwą czaszka, uzbrojona w ostre, wygięte do tyłu kły i posiadająca dwie pary czerwonych oczu. Równoważył ją długi, podobny do bicza ogon. Od czubka czaszki do końcówki ogona pokrywały ową jaszczurzą potworność kolce. Dziwny, podobny do dinozaura potwór znów zaskrzeczał. A cała grupa zaczęła uciekać, w nadziei, że nie dostrzeże ich i nie zechce wziąć na ząb. Gnali, gnani pierwotnym, każącym łapać się życia i ratować je, pradawnym strachem przed nienazwaną grozą niczym z jakichś mokrych snów szalonego paleontologa-genetyka z inklinacjami do horroru.
Nie wiedzieli, jak długo biegli, jednak wkrótce któreś dostrzegło wielki, przewrócony pień drzewa. Pod nim zaś musiało być dość miejsca, żeby się tam mogli schować. Skręcili zaraz w jego stronę, po czym wpadli pod niego. Bestia zaś zahamowała. Zaczęła węszyć, zaś z jej gardła dobyło się pomrukiwanie. Zawarczała, gdy znalazła się pod pniem. Skulili się tylko bardziej, niosąc w duchu modlitwy, żeby to coś, cokolwiek to było, nie znalazło ich. Astrid słyszała bicie własnego serca, zaś krew huczała jej w uszach. To był strach w najczystszej postaci. Strach przed bladą śmiercią w ciele jakiegoś gada pamiętającego czasy przed potopem.
Po chwili jednak bestia wycofała się, zniechęcona, żeby poszukać jakiejś innej, może łatwiejszej ofiary. Dopiero, gdy odgłosy jej kroków ucichły, głośno odetchnęli z ulgą.
- Co to było? - zapytał Scatha.
- Kolejna bestia Jotunheimu, cholera - zaklął Skirnir. - O ile się nie mylę, to był gargantozaur, czołowy drapieżnik lokalny, występujący w cieplejszych nieco rejonach tej krainy. Najwięcej tego typu bestii kręci się w okolicy granicy z Muspelheimem.
- Mieliśmy masę szczęścia, że ten gad nas nie wywęszył - stwierdził Tino z ulgą. - Ani nie zżarł na śniadanie.
- Dosłownie - zgodził się Kal. - Wyglądał... ciekawie. Ale i cholernie do tego przerażająco.
- Przyznaj, prawie popuściłeś na jego widok - zażartowała Ast.
- Nie, skądże - zaprzeczył Kal.
- Taaa, jasne, a kto się darł najgłośniej, żeby wiać? - zapytała.
- O ty! - Kal uniósł wysoko dłonie, żeby już ją zacząć łaskotać.
- Ratunku, Rossie! Twój chłopak chce mnie zbezcześcić! - zapiszczała ze śmiechem Norweżka, po czym ukryła się za Scathą. Mimo to wiedziała, że nic nie powstrzyma jej przyjaciela przed tym, co chciał zrobić. W odpowiedzi Ross się tylko roześmiała.
- Kal, zostaw ją - poleciła.
Kal spróbował zrobić szczenięce oczka. Wyglądał jednak co najmniej jak niepełnosprytny kretyn.

Ragnarokजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें