Odcinek 6: Pierwsza konkurencja

8 2 0
                                    


Pierwsza z przewidzianych konkurencji odbyła się następnego dnia, po tym, jak się odbyło wytypowanie uczestników. Zgodnie z ustalonymi dawno regułami, całość trwała dwa semestry, w czasie których odbywało się pięć odmiennych od siebie dyscyplin. Pierwszą miały być zawody łucznicze, których celem było to, by ze specjalnie do tego przygotowanej platformy zestrzelić jak najwięcej celów unoszących się na wodzie. I wszystko zdawałoby się całkiem łatwe, gdyby nie pewien fakt. Otóż cele były ruchome, co skutecznie utrudniało wycelowanie i w konsekwencji precyzyjne trafienie do celu. Łucznicy więc musieli wykazać się nie tylko świetnymi umiejętnościami łuczniczymi, ale również szybkością oraz refleksem w posługiwaniu się biegle łukiem. Dodatkowo nie można było za nic używać czarów, oszustwa bowiem były surowo karane dyskwalifikacją.
Druga konkurencja, wedle prawideł, odbyć się miała w listopadzie. Jako że listopadowy mrok i plucha skutecznie przyciągały wszelkie duchy i zmory, w tej konkurencji groza była nieodłącznym elementem. Przechodzono wtedy przy pomocy halucynogennych środków swoisty rytuał, w czasie którego odbywała się walka nie tyle ze straszydłami, co ze swoimi najgłębszymi lękami. Wtedy ze względu na to, iż odbywała się owa walka w specjalnie do tego przeznaczonym kręgu, wszelkie wystąpienie poza krąg, choćby najmniejsze, stanowiło powód, by uczestnika zdyskwalifikować z konkurencji.
Trzecia odbywała się podczas Yuletide i następowało coś w rodzaju nieco luźniejszej odmiany boksu. Właściwym celem owej konkurencji było utrzymać się na nogach i wygrać. Co więcej, dodatkowym utrudnieniem w tym były serwowane między kolejnymi rundami wysokoprocentowe trunki, co w przypadku słabszych głów łączyło się z bardzo szybkim wyleceniem z kręgu bójki po pijaku, chyba że przeciwnik był bardziej pijany. Zwyciężał jednak ten, który mimo wlanego w siebie alkoholu nie tylko nie padł na ziemię zaraz, jak dostał w mordę, ale i natłukł wszystkim zdrowo po pysku.
Czwarta była całkiem zbliżona do pierwszej, lecz ich uczestnicy zamiast umiejętnościami łuczniczymi mieli wykazać się zdolnościami miotaczy, gdyż w tym wypadku ich zadaniem było miotanie do celu małymi toporami lub nożami do rzucania. Cele tym razem były zawieszone w powietrzu, skutkiem czego nie trzeba było obawiać się zatopienia tarcz, lecz co najwyżej trafienia w sznurek. Istotna była też odległość, bowiem im dalej się punkt znajdował, tym większej od miotającego wymagał celności. Odbywało się to w okolicach Ostary.
Piąta konkurencja, zamykająca, wymagała od startujących w niej nie tyle odpowiednich predyspozycji fizycznych, co magicznych i alchemicznych. Gdy się odbywała, a odbywała się w czerwcu, to przed adeptami sztuk szamańskich i druidycznych stawiano rozmaite zadania, wiążące się ze sporządzeniem jakiejś magicznej, specyficznej mieszanki, a powstały dekokt oceniali sędziowie.
Astrid, jako than i członkini reprezentacji Walhalli w tym turnieju miała to osobliwe szczęście, że dzięki swoim umiejętnościom łuczniczym akurat się kwalifikowała do pierwszej konkurencji, dzięki czemu nie musiała uczestniczyć już w następnych i rywalizować z być może silniejszymi, sprawniejszymi bądź też bardziej poznajomionymi ze sztukami zielarskimi i alchemicznymi, a nade wszystko magicznymi kolegami i koleżankami z Alby i Bathor. W duchu sobie dziękowała, że uważała na lekcjach profesora Ullra w czasie zimowego sezonu i szkoliła się u profesora Skirnira z zakresu umiejętności łuczniczych. W obliczu tych niezaprzeczalnych faktów miała jako takie szanse na wygraną w starciu z pozostałymi łucznikami. Co do kolejnych konkurencji, obstawiała, że po niej w walce z lękami weźmie udział Kaleva, który najpewniej wróci zjarany jak to sto pięćdziesiąt przysłowiowe. W pijackim pojedynku bokserskim na Yule pewnie wziąłby udział rudowłosy Ansgar, któremu mocne pięści i głowa mogłyby bez wątpienia zapewnić prawdopodobną wygraną w starciach z nie mniej od niego naprutymi w trzy dupska przeciwnikami. Na Ostarę całkiem prawdopodobna w walce byłaby natomiast Aud, świetna nożowniczka i miotaczka toporów (co do tego, że wiedziała, jak rzucać jednym i drugim nie miała Astrid wątpliwości, bo widziała, jak kiedyś Aud rzucała owymi, jakby robiła to codziennie, jeszcze nim zjadła śniadanie). Ostatnia byłaby natomiast Kirsten, której to farmaceutyczna i alchemiczna wiedza nie miały sobie równych w ich małej grupce. W końcu, to ona odpowiadała za całą ich apteczkę w postaci mikstur leczniczych, mikstury wskrzeszenia i eliksiru wytrzymałości.
Westchnęła. Choć cieszyła się, że może wreszcie sobie postrzelać z łuku, a nie musi brać udział w bijatykach bądź warzeniu czegoś w kociołku, od kiedy przydzielono ją do drużyny, jej serca nie opuszczał wciąż ten dziwny niepokój, jak gdyby miało wkrótce stać się coś złego, a nawet gorzej. Spojrzała na swój kołczan i łuk. Dotknęła ramion łuku, przejechała palcami po lotkach. Sama owe strzały robiła, jedynym elementem cudzej roboty były groty. Oby jej dzisiaj nie zawiodło wprawne oko, zręczność i sprzęt.
- Gotowa? - usłyszała obok siebie głos. Obok znajdowała się czarnowłosa Suraada z Bretanii. Sięgające szczęki włosy miała związane w wysoki węzeł, a pod jej oczami ścieliły się niebieskie paski. Na odkrytych ramionach widoczne były były błękitne tatuaże, składające się ze potrójnych spiral i linii.
- Tak. Suraada, dobrze pamiętam? - zapytała.
- Jasne! We własnej osobie! - wyszczerzyła się Bretonka. - Ładny łuk. To twoje dzieło?
- Nie, nie do końca. Jedynie strzały są mojej roboty, łuk jest podarunkiem od świetlistych elfów - wyjaśniła.
- Piękny - przyznała Derc'hen. - Chodź, zaraz powinniśmy zacząć nasze zmagania łucznicze. Życzę ci powodzenia!
- Dzięki - uśmiechnęła się Ast. Prócz niej i Suraady w pojedynku tym też udział brał udział Radu, atmosfera koleżeństwa i zdrowej rywalizacji wręcz była w tym wypadku nieodzowna. Wzięła łuk i przerzuciła kołczan przez ramię. Jeśli miała jakieś wątpliwości, zdecydowała się odsunąć je na bok. Ostatecznie, była thanem i jedną z najlepszych łuczników Walhalli. Teraz zamierzała zrobić to, co zawsze robiła w takich razach - to, co trzeba.
Światło dnia zrazu niemalże ją oślepiło. Weszła spokojnie na platformę, na której czekała na nią reszta łuczników. Czarnowłosy Rumun, wpatrzony we wodę, mrużył drapieżnie oczy, co w połączeniu z jego jastrzębim profilem tylko mu nadawało ostrzejszego tonu. Nie było wątpliwości, Radu Popescu gotów był do rywalizacji. Suraada zaś huśtała ramionami, chcąc rozluźnić mięśnie.
- Uczestnicy turnieju łuczniczego, sędziowie i widzowie! - usłyszeli głos Bragiego, który najwidoczniej był komentatorem podczas Turnieju. - Witamy was serdecznie na Turnieju Trzech Szkół, organizowanym przez Walhallę! Dziś oto ta trójka wspaniałej młodzieży będzie mierzyć się ze sobą w niełatwej oraz wymagającej skupienia sztuce łucznictwa! Wysiłki w strzelaniu do ruchomych celów reprezentantów obecnych na Turnieju szkół będą oceniać jurorzy, a w tej roli będą występować mistrzyni Scathach z Alby, profesor Hadak Ura z Bathor i profesor Ullr z Walhalli! Jednocześnie kategorycznie zakazuje się używania na czas tej konkurencji magii, co grozi natychmiastową dyskwalifikacją! Łucznicy, proszę ustawić się przed barierką! Zaraz rozpocznie się...
- Wrogowie! Wrogowie! - ogłoszenia przerwał czyjś donośny krzyk. - Z gór schodzą! Trolle! Draugi! Walhalla jest atakowana!
- Na zewnątrz! Do broni! - krzyknął Odyn. - Bronić szkoły!
Astrid zaklęła głośno po norwesku.

RagnarokWhere stories live. Discover now