Odcinek 7: Skrzydła wrony

6 2 0
                                    


Ze specjalnie przygotowanej do łucznicznych szranek magicznej areny zarówno uczniowie, jak i nauczyciele ewakuowali się natychmiast, wylegając na zielone jeszcze błonia szkolne. Głośny ryk i wrzaski obwieściły, że nie mają zbyt wiele już czasu na organizację w jakąś tam armię. Mimo to nie trzeba było znać się na militariach, żeby wiedzieć, że dzisiejsza bitwa będzie okupiona stratami. Co zaś więcej, ogromnymi.
Na wzgórzu pod szkołą zdążyli zebrać się szamani, czarownicy i druidzi. Z rękami i różdżkami uniesionymi w górę, intonowali w prastarej, zapomnianej już mowie zaklęcia. Razem z nimi znajdowali się tam dyrektor Dagda, grupa aos sí, profesor Frejr, Freja i wicedyrektor Istenaya. Niskie, gardłowe pomruki niosły się poniżej, gdzie organizowali się w pośpiechu wojownicy. Łucznicy się spieszyli, by dostać na tyły, tarczownicy, ulfhednar oraz berserkowie stawali na szpicę. Szermierze, włócznicy i zwykli wojownicy zaś osłaniali łuczników.
Astrid słyszała niosącą się od wojowników Alby wrzawę. Wytatuowani, pomalowani uczniowie wręcz zdzierali gardła, wyzywając i znieważając swoich wrogów. Kilka elfickich zjaw natomiast dmuchało, ile sił w kobzy i karnyksy, co jedynie wzmacniało harmider, niosący się wokół. Ostry, wysoki dźwięk trąb bojowych mieszał się z rogami wojowników i łoskotem uderzających o tarcze toporów. Z gardeł berserkerów i ulfhednarów wydobywały się natomiast krzyki i wrzaski. W wilczych i niedźwiedzich skórach, z wielkimi toporami i mieczami w dłoniach wydawali się obłąkani, skoro mierzyć się chcieli z trollami oraz całą hordą draugów. Jedynie wojownicy Bathor się nie wydzierali jak obłąkani. Lecz ich milczenie wcale nie koiło. Przeciwnie wręcz, cisza panująca między nimi, zdająca się być absolutną, czyniła ich tylko przerażającymi.
Tymczasem z lasu na podobieństwo lawy zaczęła wysypywać się armia. Choć nazywanie tego armią było w zasadzie grubą przesadą. To była po prostu dzika, niezorganizowana horda szarych, rozkładających się truposzy, z rudymi od rdzy brzeszczotami i toporami w łapach, w przeżartych korozją zbrojach lub pokryta mchem. Poruszały się zegarowym, wolnym krokiem do przodu. Między nimi szły zaś wielkie, pokryte niebieskawą skórą trolle. Z wystającymi kolcami, pokryte w niektórych miejscach lodem i z wielkimi maczugami w wielkich jak kafary łapach. Część w skudlonych, poplątanych włosach miała niczym jakieś osobliwe ozdoby kości. Na kłach, wystających z dolnych szczęk, widać było zaś pierścienie z żelaza. Na czele tej czeredy szedł natomiast olbrzymi troll, który na ramionach nosił podarty, czerwony żagiel z odciśniętą na nim białą dłonią. W dłoniach dzierżył wielki, kamienny młot. Związaną w warkocz brodę zdobiła para białych czaszek. W bursztynowych oczach płonął zimny, właściwy jedynie dla obdarzonych rozumem istot płomień inteligencji. Wkrótce zatrzymał się. Z nim zaś jego armia.
Na chwilę zapadła cisza. Niepokojąca, dzwoniąca wręcz w uszach po tym niedawnym hałasie. Astrid poczuła, jak po skroni spływa jej strużka potu. Nijak nie podobała jej się perspektywa walki z draugami i tymi ospałymi, ogromnymi matołami, jakimi były trolle. Na dodatek za nic nie imało się ich słońce, co było dość dziwne, zważywszy na fakt, że było ono zabójcze dla trolli. Jakby jakoweś plugawe, bluźniercze błogosławieństwo ciążyło nad nimi.
Wkrótce ciszę rozdarł jęk cięciwy. Zaś chwilę później jakiś draug padł na ziemię, przeszyty strzałą. Łucznicy spojrzeli na jednego z nich, spoconego oraz pobladłego wikinga.
- Cholerne paluchy - wycedził.
Zaraz od strony wrogów ozwał się głośny ryk. Odpowiedział mu krzyk obrońców. Jęknęły cięciwy, poleciały strzały. Pierwsze draugi padły na ziemię, a kolejne kilka spłonęło, porażonych magią szamanów, czarowników i druidów.
Pierwsi do ataku wyrwali się berserkerzy, tarczownicy i ulfhednar. Spadli na wrogów niczym grad, bez opamiętania rąbiąc i siekąc z dzikim wrzaskiem oraz zawodzeniem. Po nich do ataku przystąpiła szarża wojowników Alby pod wodzą mistrzyni Scathach i pani Morrigan. Wydawać się mogło, że ci również bez problemu sobie poradzą z hordą nieumarłych.
Nie docenili jednak siły trolli i trupiego uporu.
Nikt nie wiedział, kiedy pierwszych kilku wojowników padło od uderzeń brzeszczotów i maczug. Kolejnych paru zmiażdżyły pięści olbrzymich stworów, które nie wiadomo, w jaki sposób nic sobie nie robiły ze świecącego słońca. Ich armia po prostu parła naprzód.
W obliczu tego na odsiecz ruszyli pozostali wojownicy pod wodzą Hadak Ury i Odyna, wspierani przez pozostałych nauczycieli Liceum Walhalla. Tylko mały oddział pozostał, by chronić łuczników, którzy osłaniali bitewne wzgórze magii. Na oczach Astrid właśnie rozpętało się piekło. Widziała, jak pośród tej całej, zwartej ze sobą w bitewnym tańcu żelaza i stali ciżby migają znajome jej czupryny. Widziała Ansgara, Kalevę i Scathę, którzy szaleli w największym na tym polu bitwy piekle, bez litości siekąc i rozdając ciosy okolicznym draugom na lewo i prawo. Kilku szalonych berserkerów z Alby, walczących włóczniami, mieczami i toporami przybrało postać straszliwych bestii, depcząc i rozrywając w krwawym szale wrogów na kawałki. Jednym z nich był oczywiście Scatha, rozpoznawała go po wysuwanych kolcach, wilczych uszach i harpunie. Ostatni raz, gdy był w tej postaci, to wtedy atakował Fafnira, gdy ten wdarł się na teren areny podczas Turnieju o Puchar Liceum Walhalla. Cóż, widać zdążył jakoś się nauczyć opanowywać swój wojenny obłęd. Ansgara jednak nie widziała nigdy, by tak zapalczywie i morderczo walczył, w przeciwieństwie do Kalevy, który to musiał w takim rozlewie krwi się świetnie bawić. Nie zdziwiłaby się, gdyby się w trakcie walki histerycznie śmiał. Zdawać się mogło, że Oxenstiernie udzielił się berserkergang kolegów, a co więcej, zdawali się we trzech prowadzić jakąś rywalizację między sobą, kto zarżnie więcej.
Tymczasem dało się słyszeć gniewny pomruk burzy i po chwili z nieba, na podobieństwo gromu w jednego z trolli uderzył Thor, sypiąc spomiędzy ryżej brody i czupryny iskrami oraz piorunami. Młot w jego ręku z zmiażdżył głowę poczwary, zaś ta upadła na plecy, przygniatając grupę draugów. Tyr, Kraka oraz Widar zaś wywijali mieczami, a w ich bezlitosnym tańcu ostrzy widać było ową okrutną finezję i brutalność. Walkirie z nieba spadały na podobieństwo ptaków drapieżnych, drażniąc wrogie oddziały i miażdżąc kolejnych nieumarłych.
Mimo tego wró cały czas posuwał się do przodu, w kierunku wzgórza. Widać było, że jeśli szybko coś się nie stanie, mogą rychło przegrać walkę. Ast miała poważne obawy co do tego. I wcale jej się to nie podobało.
Na szczęście okazało się, że łucznicy i ich obrońcy mają podobny do niej tok myślenia. Ktoś z nich dał rozkaz i zaraz zaczęli naciągać strzały na cięciwy. Gdy pierwsi wrogowie pokazali się im w pobliżu stoku wzgórza, spadł na nich prawdziwy deszcz pocisków. Mimo to, jeden z draugów zdążył rzucić w stronę czarujących szamanów, czarowników i druidów oszczepem.
Kerrian dostrzegła lecący ku niej oszczep za późno. Poczuła szarpnięcie, po czym nastąpił promieniujący na całe jej ciało ból w okolicy brzucha. Padła na ziemię, rozpaczliwie łapiąc powietrze. Nagłe zimno zaczęło rozchodzić się po niej. Z ust wypływały strużki krwi. Nie słyszała dźwięków, które dochodziły do niej. Widok zamazywał się coraz bardziej. Przed oczami widziała przebłyski wspomnień. Nie tak wyobrażała sobie własną śmierć. Nie była gotowa na nią w żaden sposób. Nie spodziewała się jej.
Czemu, na bogów, muszę umierać akurat teraz? - pomyślała z goryczą.
Nim rozstała się ze światem, ujrzała nad sobą kołującą wronę. Zamknęła oczy i westchnęła.
Było późne popołudnie, gdy bitwa się zakończyła.

RagnarokWhere stories live. Discover now