Odcinek 20: Wilcza Ziemia albo z deszczu pod rynnę

7 2 0
                                    


Droga przez las po wizycie u Gullveig nie była jakoś specjalnie łatwiejsza, za to z przekonaniem można było powiedzieć, że mieli się już na baczności. Szalone wiedźmy i szamanki, konstrukty z drewien, szmat, futer i kości czy pale, które zdobiły czaszki z pewnością nie były już tym, na czego widok wzruszyliby być może ramionami. Pozostawała nadzieja, że trolle i trollice nie będą im się jakoś naprzykrzać, zaś oni zgarną magiczny sznurek w miarę szybko.
- Cholera, to nas przegoniła - westchnął Kaleva, spoglądając przez ramię w kierunku, z którego przybiegli.
- Czemu ona w ogóle była taka powykręcana? - zapytała Erzebeth.
- Skutek uboczny korzystania z magii - wyjaśnił Kaleva. - Rok temu też coś takiego miałem. Rzuciłem źle zaklęcie i jak mnie wykręciło to potem mnie profesor Frejr musiał leczyć.
- Gullveig była prawdziwą pionierką w szamańskiej magii Wanów oraz w alchemii. Większość wiedzy magicznej, którą nasza szkoła ma, zawdzięcza jej, jakby nie patrzeć - stwierdziła Ross. - Prowadziła obszerne badania naukowe, a dzięki podróżom po Niflheime, Alfheimie, Jotunheimie i Muspellheimie, jak też doświadczeniom z Wanaheimu udało jej się zdobyć uznanie. Jednak jej wielką ambicją było przemienienie ołowiu w czyste złoto. Podejmowała wiele prób, jej eksperymenty z magią i alchemią pochłonęły ją bez reszty. Nim się spostrzegła, zaczęła doprowadzać mężczyzn do obłędu, wywołując w nich gorączkę złota. Asowie musieli coś więc na to zaradzić, przez co spalili ją na stosie. Trzy razy. I się nie udało, dodatkowo Wanowie z tego względu się wkurzyli i między oboma rodami bogów rozpętała się wielka wojna. Gullveig zaś, jak się okazało, dosyć przypadkowo odkryła sekret nieśmiertelności, wskutek czego żadna broń ani też magia nie są w stanie jej zagrozić. Jest czymś w stylu lisza z fantastyki szeroko pojętej - wyjaśniła walkiria.
- Słowem jest wybrykiem natury - podsumowała krótko Erzie.
- W tym lesie żyją chyba same wybryki natury - prychnęła Aud. - Trolle, szalone szamanki i czarownice, wielkie wilki... Jeszcze hulder brakuje.
- Huldry wolą Alfheim - wtrąciła Ast. - Czytałam kiedyś, że dla tych istot jest tam po prostu lepszy klimat i więcej przystojnych mężów.
- Gdybym miał ogon, to za młodziaka mogliby mnie podejrzewać o to, że jestem huldrą - parsknął Skir. - Wierzcie mi lub nie, ale jako młodzieniaszek to ja bardziej kobitkę przypominałem.
- Cycki też miałeś? - zapytała bezceremonialnie Astrid.
- Nie, cycków nie. Ale nie przeszkadzało to co bardziej napalonym oraz zdesperowanym elfom próbować się do mnie dobrać - prychnął blondyn.
- Kto by cię chciał przelecieć, Blondwłosy Pajacu? - parsknęła Weneda.
- Astrid, to coś na twojej głowie mnie obraża! - poczerwieniał elf.
- Skirnirze Bez Nazwiska, to nie jest "to coś na mojej głowie". To jest Weneda, moja púca z Irlandii - odparła spokojnie Astrid. Po czym podała púce ziarenko, a ta zaczęła je chrupać jak króliczek marchewkę. Skirnir nic nie rzekł na to, że po raz kolejny został określony Skirnirem Bez Nazwiska. Grupa za to parsknęła śmiechem, słysząc to określenie.
- To się chyba nigdy nie znudzi - stwierdziła Rossweisse, ocierając łzy.
- Chyba nie - wtrącił Scatha. - Ale ćśśś, słyszę coś!
Rzeczywiście, w lesie dało się słyszeć szum i chlupot. Jakby przez cały matecznik przepływała wstęga rzeki, rozkładającej szeroko swe łona podobnie do Frei rozkładającej nogi przed kochankiem (których nota bene miała wręcz na pęczki, podobno pozwalała się nawet dupczyć Odynowi pokątnie). Zaczęli więc kierować się w tamtą stronę.
Po chwili dotarli do czystych, ciemnych wód rzecznych, przepływających przez las na podobieństwo wielkiego, czarnego węża. W wodzie co i rusz jakieś istoty przemykały, kilka z nich odważyło się nawet wystawić z wody swoje łby. Dziwne to były oblicza, barwy szarozielonej, o wykrzywionych w rybim wręcz grymasie wargach, w których znajdowały się trójkątne, szpilkowate zęby. Były one łuskowate, ze spłaszczonymi nozdrzami, przypominającymi szparki i parą dużych, przypominających rozmiarami talerze, niezamykające się podobnie do rybich. Po obu stronach ich paskudnych pysków natomiast dało się zauważyć dwa wyrostki, przypominające wąsy.
- Nøkkeny, zaraza - zaklął Kaleva. - Wodne paskudniki o skłonnościach do ludożerstwa, wabiące śpiewem młodzieńców w głębiny. Jak gdyby miały się jeszcze czym pochwalić względem aparycji w swej prawdziwej postaci.
- W każdym razie musimy uważać - stwierdziła milcząca dotąd Kirsten. - Przydałby się nam jakiś most tutaj, żeby się przeprawić albo rzeczny bród. Nie miałabym nic przeciw, gdyby nie śpiewały.
I ścisnęła mocniej ramię Ansgara, robiąc naburmuszoną minę.
- Cicho, coś się rusza w krzakach! - syknęła Astrid.
Jakoż i istotnie, w znajdujących się po drugiej stronie rzeki krzakach coś się poruszyło, gałęzie zatrzeszczały pod czyimiś stopami, po czym spomiędzy gałązek wychynęła postać zgarbionego humanoida, pokrytego szarym futrem. Był on pochylony do przodu, w najogólniejszym zarysie podobny do człowieka pod względem sylwetki, jednak bardziej muskularny, z szerszą miednicą i nieco dłuższymi rękami. Opatrzone one były ostrymi szponami. Nogi zaś miała owa istota podobne do wilczych, silne i muskularne, zdolne tak utrzymać ciężar onej istoty, jak również biec. Najbardziej jednak uwagę zwracała tutaj głowa, wręcz uderzająco podobna do wilczej z postawionymi na sztorc spiczastymi uszami. Wilkoczłek ów jednak w odróżnieniu od klasycznych wilkołaków odziany był w coś w rodzaju lekkiego pancerza i przepaskę biodrową, zaś przy pasie nosił noże do rzucania i sztylet. Podszedł do rzeki, po czym pochylił się. Zaczerpnął wody i napił się. Astrid słyszała w uszach bicie własnego serca. Żeby tylko to wilkołacze coś tylko ich nie zobaczyło, żeby tylko ich nie wyczuło!
Wilkołak tymczasem pociągnął nosem. Przez chwilę topazowe ślepia jak gdyby spoczęły na ich kryjówce. Serca drużyny zabiły mocniej. Czas jakby się zatrzymał, zamarznięty, tknięty przez lodowe ostrze Skuld.
Wilkołak wreszcie się odwrócił. Mogli ujrzeć wystającą mu spod materii przepaski siwą, wilczą kitę, która leżała akurat wzdłuż ciała. Po czym stanął na wszystkich czterech kończynach i ruszył w las niczym najprawdziwszy wilk.
- Ufff, bałam się, że nas to coś wywęszy - westchnęła Astrid.
- Mieliśmy szczęście, że udało nam się uniknąć wykrycia - stwierdził Ans z ulgą. - Tak na marginesie, co to było?
- Warg - odparł Skirnir. - Wargowie to giganci zwierzęcy, umiejący w ich przypadku zmienić postać z humanoidalnej na wilczą i odwrotnie bądź w na pół ludzką, na pół zwierzęcą.
- Dziwnych tych macie tu gigantów - stwierdziła Erza.
- No, tacy nie za olbrzymi - dodał Scath.
- U nas właściwie jak do Brytanii przybyli z Francji Normanowie, to w języku angielskim funkcjonowało na określenie gigantów słowo eoten, podobne do nordyckiego słowa jotunn. Wtedy też angielski wzbogacił się o zapożyczenia z francuskiego, zaś "eoten" zmieniło się w "géant", czyli giganta. Francuziki to słowo wzięli z mitologii greckiej, gdzie ichni giganci także funkcjonowali jako wrogowie bogów - wyjaśniła Ross. - Giganci niekoniecznie muszą być wielcy, jako ucieleśnione siły natury i Chaosu mogą przybrać jaką formę tylko wybiorą. Jedyne, co dla nich ma znaczenie, to więzy krwi. Byli twoi rodzice gigantami ognia, to ty też się do nich kwalifikujesz. Byli skalnymi lub lodowymi, to samo. Tak to u nas działa.
- Dobra, ale jak mamy przedostać się na drugą stronę? - zapytała Aud.
- Przelecimy - stwierdził Skirnir. - Tino, Rossie i ja umiemy latać. Więc was przeniesiemy.
Jakoż i tak zrobiono, a w chwilę później znaleźli się na drugim brzegu. I zaraz zaczęli zmierzać w głąb terenów wargów w absolutnej ciszy.
Zasadzka wzięła ich znienacka. Nagle polecieli do góry, złapani w wielką siatkę. Kaleva zaklął głośno, lecz Astrid kazała mu się zamknąć. Po chwili ich uszu dobiegła seria trzasków i tupot stóp. Wkrótce od dołu otoczyła ich zwarta wataha wargów. Brązowe, kasztanowe, siwe, białe i czarne istoty spoglądały na nich oczami chyba niezdolnymi do wyrażania innych emocji niż głód.
Jeden z wargów skinął na swoich towarzyszy. Zaraz ich wywindowali w dość gwałtowny sposób na dół. Na szczęście jednak nic nikomu się nie stało. Po czym bez słowa wzięli ich ze sobą, kierując najwyraźniej do obozu.
- Z deszczu pod rynnę, kurwa mać - mruknęła Astrid.

RagnarokWhere stories live. Discover now