Nagle przed moimi oczami pojawił się nieznany dotychczas obraz Juana Corteza.

- Kurwa, nie będę ci o tym pierdolił - powiedział zdenerwowany, ściskając dwoma palcami nasadę nosa. - Możesz próbować mnie zmanipulować, ale nie będę ci mówił o moich uczuciach. Wiedz jednak, że nigdy cię nie zabiję. Jesteś moją własnością, a o własność trzeba dbać. Wiem, że dziś spierdoliłem sprawę. Nie powinienem pozwalać moim przyjaciołom się z tobą zabawić, ale stało się. Jestem popierdolony, laleczko. Nigdy nie byłem normalny. Nikt nie nauczył mnie, jak kochać.

Zauważyłam, że kiedy Juan pił, uzewnętrzniał się z łatwością. Chciałam wlać w niego całą butelkę szampana, a może nawet czegoś mocniejszego, aby powiedział mi coś więcej. Nie mogłam jednak dać po sobie pokazać, że zapragnęłam upić mojego porywacza.

- Mnie kochali rodzice, ale Dash mnie nie kochał.

- Dlaczego mówisz o rodzicach w czasie przeszłym? Pogodziłaś się z tym, że nigdy więcej ich nie zobaczysz?

Żal ścisnął mnie za serce. Mimo mojego początkowego planu, aby wydusić z Corteza jak najwięcej informacji o nim samym, porzuciłam te chęci. Kiedy bowiem łzy zakuły mnie w oczy, nie byłam w stanie znieść cierpienia, które ogarnęło moje ciało. Dlatego resztkami sił podniosłam się z kolan Juana. Wstałam, a koc się ze mnie zsunął. Chwiałam się na nogach. Mój pan próbował mnie chwycić, ale klepnęłam go w rękę, każąc mu zostawić mnie w spokoju.

Uwaga pozostałej czwórki również spoczęła na mnie. Mateo wykrztusił z siebie jakieś słowo po hiszpańsku, które zabrzmiało jak przekleństwo. Nie mógł mi jednak już nic zrobić. Mateo mnie poniżył, podobnie jak Pedro, Angel i Rafael.

- Skarbie, wracaj na moje kolana. Jesteś słaba. Zaraz spadniesz.

Wycelowałam w Juana palec. Mężczyzna wstał. Wydawało się, jakby spożyty alkohol nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Cortez bowiem stał prosto jak struna. Był nagi, ale w niczym mu to nie przeszkadzało.

- Zrobisz sobie krzywdę. Nie bądź nierozważna. Chcesz, żebym cię związał?

- Jeśli chciałeś posłusznego psa, trzeba było wziąć jakiegoś z ulicy! Jestem pewna, że w Meksyku bezpańskich zwierząt jest dużo!

Juan prychnął. Zbliżył się do mnie i chwycił mnie za ramiona tak mocno, że zabolało. Wykrzywiłam się z bólu, na co Cortez zaśmiał się cicho.

- Kocham zwierzęta. Nie potrafiłbym jednak żadnym się zająć. Uważam, że nie jestem godny posiadania psa. Czym innym jest jednak opieka nad drugim człowiekiem. Dla zwierzęcia nie potrafiłbym być sadystą, ale dla ciebie? Jest w tobie coś, co każe mi ciebie zdominować, kochanie. Jesteś moją laleczką na sznureczkach. Zachowujesz się tak, jak tego żądam. Mógłbym teraz rozkazać ci, abyś padła na kolana i wylizała mi stopy do czysta, a ty zrobiłabyś to bez wahania. Wiem, że mam nad tobą kontrolę. Ciągle z tym walczysz, ale poddasz mi się. Wiem to na pewno. Po co więc pokazywać pazurki, skoro uległością możesz zdobyć wiele benefitów? Tak się mówi u was w Europie?

- Cortez, proszę...

- Nie mów do mnie po imieniu! - krzyknął. Zamachnął się. Zamknęłam oczy, szykując się na uderzenie w twarz, ale ono nie nadeszło. Otworzyłam niepewnie oczy i zrozumiałam, że ręka Juana zatrzymała się kilkanaście centymetrów od mojej twarzy. Był gotów mnie uderzyć, ale tego nie zrobił.

Spojrzałam na niego oczami pełnymi łez. Juan przeklął, kręcąc głową. Opuścił dłoń.

Nagle poczułam za plecami czyjąś obecność. Zanim zdążyłam się odwrócić, aby odkryć, kto za mną stał, usłyszałam głos Pedro.

Defeated - Juan CortezDonde viven las historias. Descúbrelo ahora