♠️Tom 2 ♠️

517 38 27
                                    

Listopad, rok 2016

Nieprzyjemny gorąc momentalnie rozbudził jej zaspany umysł. Otworzyła oczy rozglądając się po swoim pokoju. Dołował ją ten widok, przypominał dzieciństwo które zdecydowanie do miłych nie należało. Teraz musiała dzień w dzień budzić się w nim i przeżywać ten koszmar na nowo. Szczerze nienawidziła tego miejsca. Nie miała pojęcia dlaczego kilka lat temu podjęła decyzję na powrót tutaj.

Z cichym westchnięciem wstała z łóżka i skierowała się w stronę okna. Był środek nocy, ale była przekonana, że narazie nie uda jej się zasnąć. Podchyliła je, wpuszczając świeże powietrze do wnętrza pokoju. Nie pomogło to jednak i dalej czuła duszące uczucie w piersi. Nie mogła wytrzymać ani chwili dłużej w tym pomieszczeniu. Szybkim krokiem podeszła do drzwi balkonowych po czym otworzyła je na oścież. Zimny podmuch listopadowego powietrza wywołał na jej ciele gęsią skórkę, ale całkowicie zignorowała reakcje swojego organizmu. Bez wahania przekroczyła próg i weszła na obszerny balkon.

Jej pokój znajdował się na pierwszym piętrze, a pod oknem roznosił się ogród, otoczony ogrodzeniem. Niedaleko usytuowana była główna ulica, a zaraz za nią gęsty las, niemożliwy do przejścia przez żadnego człowieka. Podeszła do barierki, opierając się o nią. Była potwornie zmęczona, nie dosłownie, ale tak po prostu psychicznie. Nie miała sił na nic, najchętniej nie wychodziłaby z domu, ale wiedziała, że nie ma takiej możliwości. Musiała wykonywać swoje obowiązki inaczej pogrążyłaby się jeszcze bardziej, a była w naprawdę nieciekawej sytuacji.

Ukryła twarz w dłoniach, w dalszym ciągu opierając się łokciami o barierkę. Westchnęła głośno unosząc głowę i wpatrując się w gwieździste niebo. Użalanie się nad sobą nie miało najmniejszego sensu. Powinna spróbować zasnąć żeby jutro być wypoczęta. Wtem niespodziewanie usłyszała za sobą jakiś szelest. Odwróciła się na pięcie momentalnie gotowa do ataku, ale stanęła jak wryta. W przejściu stał ktoś, kogo bardzo dobrze znała, ale jednocześnie nie widziała od wielu lat. Miała wrażenie, że dalej śni, bo widok ten był tak surrealistyczny i nieprawdopodobny.

Ten uśmiech, wzrok, postura... wszystko wyglądało dosłownie identycznie jak te siedem lat temu kiedy to się z nim pożegnała. Kompletnie się nie zmienił, co było wręcz niemożliwe biorąc pod uwagę fakt, że ludzie w przeciwieństwie do kitsune się mimo wszystko starzeją. Yoshikawa zamarła w bezruchu, nie wiedząc kompletnie co zrobić. Lewą ręką sięgnęła w stronę przeciwnego przedramienia, chcąc się uszczypnąć, lecz zanim zdołała to zrobiła chłopak wykonał dwa kroki w jej kierunku.

– Co jest, nie przywitasz się, Sachi? - zapytał, rozkładająca szeroko ramiona. Jego głos rozbrzmiewał niczym echo w jej głowie. Dalej stała nieruchomo obserwując jak ten pokonuje dzielący ich dystans, a następnie obejmuje ją swoimi ramionami. Miała wrażenie, że jej mięśnie całkowicie odmówiły jej posłuszeństwa, a gdy jej ciało zetknęło się z ciałem chłopaka miała wrażenie jakby autentycznie cofnęła się o siedem lat. Czuła się niemal identycznie, ten sam zapach, dotyk... To było dosłownie niemożliwe.

– Satoru, co ty tu robisz?

– Przyszedłem po ciebie. Uciekamy stąd. - odparł z prostotą, jak gdyby nigdy nic. Dziewczyna odsunęła się nieznacznie od niego spoglądając na jego twarz. Przecież to nie mogło być prawdziwe. Satoru nie mógł ot tak pojawić się w wiosce. Żaden człowiek, ani nawet szaman Jujutsu nie był w stanie pokonać tego lasu bez pomocy lisa. To było po prostu awykonalne nawet dla Gojō. Ten natomiast uśmiechał się szeroko, nie przejmując się kompletnie absurdem sytuacji, w której się znaleźli.

Nastolatka opuściła głowę w dół spoglądając na swoje bose stopy, po czym zmarszczyła nieznacznie brwi. Dlaczego było jej zimno w ramiona, a nie w stopy i odkryte nogi? Jej źrenice rozszerzyły się gwałtownie gdy dotarła do niej gorzka prawda. Ona dalszym ciągu spała... To był po prostu sen, a raczej koszmar. Wierzgnęła się impulsywnie, starając wyswobodzić swoje ciało z jego ramion.

– Nie jesteś prawdziwy. - odparła stanowczo, czując jak oczy zaczynają ją nieznośnie piec. Już prawie uwierzyła w prawdziwość tej sytuacji, że białowłosy rzeczywiście pojawił się na jej balkonie wyciągając ją z tego bagna. To wszystko była iluzja... Cofnęła się kilka kroków spoglądając niepewnie na chłopaka. – Nie jesteś moim Satoru. - dodała łamiącym się głosem.

– O czym ty mówisz, Sachi? - zapytał chłopak, spoglądając na nią tym swoim łobuzerskim spojrzeniem, którym ją zwykle obdarzał. Sachiko zawsze się on kojarzył z rozbawionym szczeniakiem, który wiedział, że zrobił źle, ale miał w planach powtórzyć swój wybryk. Teraz był on jednak fałszywy, ponieważ nie należał do prawdziwego Satoru.

Yoshikawa nie odezwała się nawet słowem. Zacisnęła dłonie w pięści wbijając sobie paznokcie w skórę, aby się nie rozpłakać. Pseudo-Satoru wykonał krok w jej stronę, a ją powoli ogarniała złość. Tak łatwo dała się wrobić w iluzję wytworzoną przez jej własny umysł.

– Musisz nawiedzać mnie nawet we snach?! - krzyknęła głośno w jego stronę, ignorując fakt, że słone łzy zaczynają ciurkiem cieknąć jej po policzkach.

Była wściekła i zrozpaczona jednocześnie. Najbardziej jednak dobijał ją fakt, że naprawdę w to uwierzyła, że Satoru tu jest. To, że poczuła taką przeogromną ulgę, że to nareszcie koniec, a potem nagle to cierpkie uczucie rozczarowania. Pozwoliła wściekłości opanować swoje ciało. Przynajmniej to uczucie nigdy jej nie zawodziło. Nienawiść. Niejednokrotnie uratowała jej już życie i miała wrażenie, że ostatnimi czasy to ona podtrzymuje ją przy zdrowym rozsądku. Niespodziewanie w jej dłoni zmaterializował się jeden z jej krótkich, myśliwskich noży, których używała do aktywacji Techniki. Skierowała beznamiętny wzrok na Satoru, który w dalszym ciągu uśmiechał się do niej zawadiacko, jakby nawet z nutką szydery.

– Nienawidzę cię. - wyszeptała patrząc mu prosto w oczy i wkładając w te słowa całą swoją złość i frustrację. – Tak bardzo cię kurwa nienawidzę, ty pieprzony kłamco. - warknęła, nacinając sobie głęboko dłoń. Krew wypłynęła z niej salwami, ale zamiast tryskać chaotycznie we wszystkie strony, skumulowała się w jeden, jednostajny strumień, który zaczął nienaturalnie przekształcać się i formować w ostrze. Sachiko zacisnęła palce na swojej krwistej szabli.

– Pierdol się Gojō. - wysyczała przez zaciśnięte zęby, po czym wykonała stanowczy krok w stronę chłopaka, prostując rękę. Miecz wbił się głęboko w jego brzuch, a z ust momentalnie zaczęła wypływać krew. Prawdziwy Satoru bez problemu zablokowałby tak przewidywalny atak. Dziewczyna przekręciła nadgarstek o dziewięćdziesiąt stopni, czując jak miecz rozrywa miękkie tkanki i wywołując tym jeszcze większy krwotok. Chłopak w odpowiedzi uśmiechnął się upiornie w jej stronę, ukazując zęby zaplamione krwią.

Yoshikawa obudziła się niespodziewanie, podnosząc się z łóżka do pozycji siedzącej. Głośno oddychała, a w umyśle dalej miała wizję umierającego chłopaka. Całe jej ciało drżało i nie mogła tego opanować. Poczuła zimno w prawej dłoni, przez co skierowała wzrok w jej stronę. Prześcieradło było całe w jej krwi, a z przeciętej dłoni dalej wypływała spora ilość gęstej cieczy. Dziewczyna momentalnie skupiła się na tym miejscu, aby spowolnić wypływ krwi. Zmarszczyła brwi, po czym dotarło do niej, że w lewej ręce dalej trzyma swój niewielki sztylet, który miała zawsze schowany pod poduszką. Odrzuciła go gwałtownie, przeczesując drżącą dłonią włosy. Miała wrażenie, że wariuje... że powoli traci zmysły.

Taki trochę mało walentynkowy rozdział, ale pewnie na dziś już wszyscy mają dość miłości xD

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Taki trochę mało walentynkowy rozdział, ale pewnie na dziś już wszyscy mają dość miłości xD

~1129 słów~

~Cursed | Gojo Satoru x OC || Jujutsu KaisenWhere stories live. Discover now