Rozdział 10

2.6K 91 22
                                    

Zmęczenie, stres oraz zdenerwowanie.

Właśnie te trzy elementy towarzyszyły mi już od pierwszej chwili po przebudzeniu. Na samą myśl o czekających mnie tego dnia obowiązkach robiło mi się słabo.

Szkoła z najróżniejszych powodów mogła wywoływać wśród uczniów niesmak, a nawet i przerażenie.

Dorośli od zawsze opisywali to miejsce jako spokojną i bezpieczną przystań, w której będziemy odkrywać intrygujące tajniki wiedzy oraz poznawać nowych przyjaciół. Z wielkim przekonaniem twierdzili, że właśnie te lata będą najlepszymi w całym naszym życiu.

Problem polegał na tym, że w trakcie tworzenia tej idealnej otoczki, zapominali wspomnieć o pewnym fakcie, z którym wszyscy będą musieli się ostatecznie zmierzyć.

Rywalizacja.

Ten nieodłączny aspekt smutnej rzeczywistości prędzej, czy później porywał w swoje ostre szpony niewinnych uczniów. Wyniszczał ich kawałek po kawałeczku, zmuszając tym samym do niekończonej się pracy. Wieczne porównywanie się do innych. Nakładanie na siebie coraz to nowszych obowiązków, aby jedynie coś sobie udowodnić. Ustawianie poprzeczki tak wysoko, że wręcz niemożliwym było dostrzec ją gołym okiem. A to zaledwie czubek potężnej góry lodowej.

Pełne zirytowania sapnięcia zbyt często opuszczały usta zniecierpliwionych nauczycieli, którzy przecież jeszcze jakiś czas temu obiecywali nam złote góry. Teraz zamiast wsparcia, kierowali w stronę uczniów kąśliwe uwagi. Chociaż mieli okazać się naszymi sprzymierzeńcami, w większości przyprawiali o dreszcze obrzydzenia. Liczne formułki, które tak usilnie wbijane były siłą do głowy, przynosiły odwrotny skutek od zamierzonego.

Zamiast z przyjemnością czerpać garściami z ukazanych możliwości, w większości odpychaliśmy je na każdym możliwym kroku.

Nie znałam ucznia, który nie miałby choćby jednego dnia, w którym oddałby dosłownie wszystko, aby tylko zostać w domu i ominąć kilka stresujących zajęć.

Lubiłam stawiać czoła wyzwaniom, ale i mnie w końcu to dopadło.

Po raz pierwszy, od cholernie długiego czasu na samą myśl o szkole, mój żołądek wywracał się na drugą stronę.

Gdyby chodziło tylko o jakiś mało istoty sprawdzian czy nieodrobioną pracę domową, zapewne przełknęłabym dumę i z pokorą przyjęłabym niską ocenę.

Jednak tym razem chodziło, o coś zupełnie innego. Kogoś zupełnie innego.

Weekend dobiegł końca, ale wspomnienia ze wstydliwych wydarzeń wciąż tkwiły w moim umyśle. Zakorzeniły się tam na stałe, przypominając nagminnie o swoim istnieniu. Pozwoliłam się ponieść ulotnej chwili przyjemności, a teraz musiałam za to odpokutować.

Przerażała mnie niepewność. Przeróżne wizje tego, co mogłam zastać po przekroczeniu progu Lincoln West, wywoływały nieustanne drżenie rąk. Mogłam spodziewać się po nich wszystkiego. Dosłownie wszystkiego.

Bracia Branham.

Ta dwójka była zdolna przekroczyć wszelkie granice jakiejkolwiek moralności. Ciepłe, życzliwe uśmiechy, które potrafili założyć na swoje twarze, były jedynie idealnie wypracowaną przykrywką. Nawet gdy dokonywali paskudnych czynów, wystarczyło proste skinienie, a niektórzy i tak byli gotów im za to pogratulować.

To fascynujące, że w naszym świecie wystarczyło nosić wystarczająco rozpoznawalne nazwisko oraz gruby portfel, aby uniknąć kłopotów.

Żyłam cichą nadzieją na zaznanie długo wyczekiwanego spokoju, ale zdawała sobie sprawę, z kim miałam do czynienia. Niemożliwym było, aby przemilczeli ostatnie wydarzenia. Zapewne mieli już perfekcyjnie opracowany plan, jak wykorzystać zgromadzone informacje przeciwko mnie.

Tonąc w błękicie #1 [ZOSTANIE WYDANE]Where stories live. Discover now