§ Rozdział 24 §

604 44 14
                                    

– Elentari! Elentari!

Krzykom króla Mrocznej Puszczy zdawało się nie być końca. Szastał swoim ostrzem na prawo i lewo, nieustannie poszukując swojej żony między walczącymi elfami ich armii. Fyero zniknął z jego pola widzenia, ale aktualne położenie karego ogiera nie było w tamtej chwili najważniejsze. Jak dziecko we mgle miotał się między walczącymi, rozpaczliwie szukając choć cienia obecności swojej żony. Nawet kosmyk jej czarnych włosów uspokoiłby króla, ale nic takiego nie odnalazł. Wpadł w obłęd. Jak furiat ciął swoim mieczem każdą orkową głowę, która stanęła na jego drodze. Popędzał swojego jelenia raz po raz, przepychając się przez tłumy walczących wojowników. W jego głowie toczyła się w kółka tylko jedna myśl. Znaleźć Elentari. Nie patrzył na swoje otoczenie. Nie widział też, jak Thorin wybiega z wnętrza Góry z wojennym okrzykiem na ustach. Nie widział jak armie krasnoludzkie zyskują nową siłę do walki. Duch Durina zdawał się wsiąkać w walczących krasnoludów, kierując ich miecze i topory na karki wroga. Byli jak huragan, niewzruszeni i niezwykle niebezpieczni. Thorin dumnie prowadził swych ludzi do walki. Spoczywający w jego dłoniach Orcrist ciął na prawo i lewo, torując swemu właścicielowi ścieżkę usłaną truchłami orków i targów po równi. Zniknęła mosiężna złota zbroja króla, a korona jego dziada została za plecami w murach kamiennej twierdzy. Erebor zaczeka. Wpierw trzeba o niego zawalczyć. — Jak dobrze, że postanowiłeś do nas dołączyć, kuzynie — wrzasnął z uśmiechem na twarzy Dain, przebijając się prze hordy orków na powitanie swego króla. Thorin roześmiał się w głos, obcinając jedną głowę za drugą. — Nie mogłem zostawić całej zabawy tobie, Dainie. Przecież wiesz, jak bardzo lubię smród orkowego truchła po południu. Nie ma nic lepszego by ukoić moje skołatane serce. Kiedy dwaj bracia spotkali się po środku, nim wymienili uściski na ich drodze stanął niewielki oddział uzbrojonych w topory orków. Dain zerknął z cwanym uśmiechem na kuzyna, na co Thorin mrugnął porozumiewawczo, unosząc Orcrista ku napastnikom. — Kto pierwszy na śmierć?Walka wydawał się być zabawą dla obydwu krasnoludzkich szlachciców. Jeden po drugim wymieniali ciosy, pozbywając się stojących na ich drodze przeciwników. W szale bitewnym wszyscy w końcu mogli zobaczyć prawdziwe oblicze Thorina, na które tak długo czekali. Młodego księcia z sercem jak dzwon i duszą swoich przodków. Kogoś, za kim synowie Durina pójdą w ogień. Króla, który za swoich ludzi zrobi wszystko. Podczas gdy Thorin pozbywał się najeźdźców u bram Ereboru, oddziały elfów przebijały się przez wojska wroga. Smukłe miecze żołnierzy Thranduila przeplatały się z toporami krasnoludów w niemal idealnej harmonii. Nikt by nie pomyślał, że te dwie rasy od stuleci żyją w niezmiennej nienawiści. Tymczasowo sprzymierzone wojska rozbijały siły najeźdźców jakby walczyli ramię w ramię od zarania dziejów. Surowa, szorstka masa krasnoludzkiej szarży z subtelną, a jednak śmiertelną precyzją armii Mrocznej Puszczy stanowiły zabójcze połączenie. Choć liczebność orków stanowiła niemałą potęgę, oni i tak walczyli bez wytchnienia. 

W tym zamieszaniu Thranduil bezskutecznie usiłował odnaleźć swoją żonę. Okrzyki wojenne, dźwięk zderzania się stali i jęki rannych na polu bitwy tylko zwiększały panikę rosnącą w sercu króla. Zaczął pozwalać swoim myślom odkrywać najbardziej tragiczne scenariusze. Odczuwał nieprzyjemne deja vu, przypominając sobie ostatni raz, kiedy jego żona zniknęła na polu bitwy. Tym razem jednak nie zamierzał na to pozwolić. Ostrze jego klingi stało się przedłużeniem jego furii, kiedy przebijał się przez szarżujących na niego orków. Nie miał litości. Nagle do jego uszu dotarł kobiecy krzyk. Krzyk niezwykle przypominający głos jego żony. Król zaczął rozglądać się an wszystkie strony, ale nigdzie nie udało mu się dostrzec sylwetki Elentari. Kiedy ponownie usłyszał ten sam wrzask, dochodził on zza murów oblężonego Dale. Modląc się do wszystkich znanych mu bóstw, by nie było za późno, Thranduil ruszył przed siebie, poganiając swojego wierzchowca ku bramie miasta. Pęd wiatru rozwiewał jego srebrne włosy, kiedy pędził jak burza przez zastępy orków. Jego jeleń, czując furię swego właściciela, sam włączył się do walki, rozpychając siły wroga swoim okazałym porożem. Chwytał po kilku na raz, a zaraz potem Thranduil pozbawiał głowy każdego, kto dał się złapać między kręte rogi zwierza. W jednej chwili wszystko upadło. Na ich drodze stanął oddział większych orków, a kreatura znajdująca się najbliżej podcięła nogi jelenia, przewracając zwierzę, a tym samym zrzucając z jego grzbietu elfiego króla. Choć jego wierzchowiec upadł z ogromnym impetem i już się nie podniósł, Thranduil przeturlał się po brukowanym placu i wylądował klękając na jedno kolano z mieczem wyciągniętym w kierunku wroga. Furia płonęła w jego oczach. Spod gęstych brwi spoglądał na oblicza otaczających go orków jak łowca na swoją ofiarę. Widział symbole wymalowany na zbroi każdego z napastników. Ten sam symbol, który widział pięćset lat temu w bitwie, kiedy zginęła jego żona.

Gwiazda Króla // HOBBITWhere stories live. Discover now