Rozdział 14: Na ratunek Violet

10 1 1
                                    

         -DOŚĆ!!- Po okolicy rozniósł się męski, donośny głos, a światło zaczęło przybierać ludzki kształt. Światło, które przypominało posturę człowieka, już nie oślepiało, ale nikt, poza Lucyferem nie miał pojęcia co się w tej chwili wydarzyło.Komei, Kouyou i Marcus właśnie mieli podnieść nieprzytomną Violet i wrócić z nią do piekła, ale głos, który usłyszeli na chwilę ich unieruchomił.
-Co się stało, że postanowiłeś osobiście zejść na ziemię? -Lucyfer jako jedyny w tej chwili mógł się poruszyć. Już w swej "ludzkiej" formie podszedł do świetlistej postaci. -Stwórco. -Na to słowo, oczy wszystkich zebranych rozszerzyły się.
-Chciałem Ci osobiście pogratulować. -Stwórca podszedł do Violet tylko po to, by zabrać głowę Gabriela. Na krótko spojrzał w jego otwarte jeszcze oczy i ruchem dłoni je zamknął.
-Ale czego? -Lucyfer nigdy się nie spodziewał, że jeszcze przyjdzie mu rozmawiać ze Stwórcą, w dodatku twarzą w twarz, chociaż jego twarzy nie widział nikt i nigdy, zawsze występował pod postacią światła.
-Wygranej, mój drogi. -Rzekło światło.
-Wygranej, ale jakim kosztem... -Lucyfer spojrzał w stronę leżącej Violet i Kouyou trzymającego demonice w swoich objęciach, z trudem powstrzymując łzy. -Za nic masz życie, uczucia czy miłość. Po prostu spójrz na tą dwójkę, która mimo przeciwności losu i tak się spotkała i powiedz, po co Ci to wszystko? Po co Ci cały świat?! -Władca Piekieł groźnym wzrokiem spojrzał na Stwórcę. -Po co Ci taka władza, skoro chciałeś to wszystko zniszczyć. Chciałeś wygrać tylko po to, by zabić wszystkich, których sam stworzyłeś, tylko dlatego, że nie są idealni. Piekielni też nie są idealni i nikt, nigdy nie będzie, ale udowodnili, że potrafią stanąć ramie w ramie w obronie siebie nawzajem i twoich ludzi. Demony i Wampiry walczyły razem nie tylko za siebie, ale też za twoje Boskie Istoty. Przez lata udowodnili, że potrafią żyć obok siebie i obok ludzi, nie stanowiąc dla nich większego zagrożenia. Zagrożeniem jesteście wy, to wy zaatakowaliście piekło, to wy macie więcej ludzkiej krwi na rękach niż wampiry i demony razem wzięte, tylko... W imię czego?
-Lucyferze, w jednym muszę się z tobą zgodzić, twoi piekielni udowodnili dzisiaj więcej, niż można było się po nich spodziewać. Ale znaj moją łaskę, że nie będę teraz z tobą walczył i że pozbyłem się twojego największego problemu, czyli nieumarłych. Wygraliście... -W tym momencie światło po prostu zniknęło, a Lucyfer stał nawet nie zaskoczony, tylko wściekły, zaciskając pieści.
-Łaska, wielka mi łaska. -Warknął Lucyfer, stojąc jeszcze przez chwilę z zaciśniętymi pięściami, jakby miał zaraz w coś uderzyć. Wygrał, ale kosztem wielu swoich ludzi, wielu rozbitych przez śmierć rodzin, wielu istnień, które już nie wrócą, a Stwórca wypala mu ze swoją „Łaską"
-Lucyferze, musimy wracać, natychmiast. -Rzucił Mistrz Takashima.
-Łaskę, to byś zrobił, jakbyś sobie chociaż raz w swoim wiecznym życiu odpuścił. -Lucyfer odwrócił się do nich, otwierając bramy piekieł.
          Cassidy wbiegła do pokoju z wózkiem pełnym torebek słodkiej A Rh- a za nią Lucyfer pchając kolejny. Kouyou siedział obok Violet, patrząc na swojego ojca, który przygotowywał... Kroplówkę.
-I niby jaki masz pomysł? -Rzucił młodszy z wyraźnym zawodem na twarzy.
-Musisz pozbyć się trucizny z całego krwioobiegu, tyle, że to ryzykowne, dla niej. -Mistrz Takashima spojrzał kątem oka na syna.
-Przecież to nie możliwe. -Kouyou poczuł ucisk w gardle na samą myśl.
-Możliwe, ale jeżeli zareagujemy za późno, to Violet tego nie przeżyje i tylko ty możesz to zrobić, dobrze wiesz, dlaczego.
-To co mam robić?
-Twoja część to akurat łatwizna. -Stwierdził z udawanym spokojem Lucyfer, stawiając obok Kouyou coś w rodzaju ogromnego wiadra. -Ty wyssiesz z niej całą krew. Całą, do ostatniej kropli. Fakt, jej serce na chwilę się zatrzyma, ale jeżeli zareagujemy wystarczająco szybko z wpompowaniem nowej krwi, to powinno się udać. -Wytłumaczył, ale szybko dodał. -Ale nawet przez myśl Ci nie przejdzie, czegokolwiek zachować dla siebie, bo jedna najmniejsza kropelka zatruje też Ciebie. Kouyou musiał chwilę pomyśleć, przeanalizować, jak powinien to zrobić, ze względu na czas, którego może zabraknąć. Musiał również uważać, by w pośpiechu nie uszkodzić kruchych tętnic demonicy.
-Kou, oznaczyłeś ją, to teraz ratuj, nad czym się jeszcze zastanawiasz? -Wtrąciła Cassidy z oburzeniem, że prawokrwisty się ociąga.
-Bo to zadanie niemalże niewykonalne! -Brunet rzucił w jej stronę ostrym spojrzeniem. -Wampiry wbijają się w żyły, nie w tętnice, ale żeby jak najszybciej pozbyć się jak najwięcej krwi, muszę zacząć od tętnic i zrobić to delikatnie, żeby ich nie uszkodzić, bo wtedy Violet na pewno umrze. Ze względu na to, że nie mamy czasu na bawienie się w precyzje i będę musiał kilkukrotnie wbijać się w te same miejsca, bez dobrego planu, jest to nie wykonalne.
-Serio? Nie mamy też czasu na twoje myślenie nad tym przez wieki!
-Cassidy, ale Kouyou ma rację. Musi dobrze to przemyśleć, ponieważ jeden zły ruch, bądź kolejność, a sam ją zabije. -Powiedział Lucyfer, poprawiając stetoskop uwieszony na jego szyi.
-Dobra, mam to, ale ty Cass, lepiej, żebyś wyszła. -Polecił Kouyou, którego oczy zabłysnęły czerwienią.
           -Marcus... -Linda niepewnie weszła do gabinetu Lorda Helvettiego, który siedział za biurkiem, wyglądając jakby się modlił. -Myślałam, że jesteś przy Violet.
-Nie mogę. Wiem, co Komei wymyślił i wolę na to nie patrzeć. -Marcus pokręcił głową.
-Uda im się, na pewno. -Linda również wyglądała na zmartwioną.
-A jeśli nie? Poświęciła się za nas wszystkich, jedyne co możemy dla niej zrobić nie daje pewności, że się uda. To powinienem być ja, nie Ona. -Lord Helvetti był bliski rozpaczy na samą myśl, że jego mała córeczka może umrzeć.
-Ale Violet jest silna, da sobie radę, a Kouyou wie co robić. Widziałam tą ranę, była świeża, więc kiedy do nas wróciła, nie minęło nawet kilkanaście minut od kiedy zadał jej ten cios. Fakt, pojawienie się Stwórcy odebrało nam trochę czasu, ale nadal go mamy. -Blondynka za wszelką cenę chciała go jakoś pocieszyć, chociaż wiedziała, że to na marne. -Teraz musisz w nią uwierzyć. -Po tych słowach ułożyła dłoń na jego policzku.
-Straciłem już Meredith, nie mogę stracić jeszcze jej. Violet to jedyne, co mi po niej zostało. Jest moją córką i fakt, przez wieloletnią żałobę ją zaniedbałem, nie zajmowałem się tak jak powinienem, ale ją kocham. Nie przeżyje, jeżeli Ona umrze.
-Marcus, Violet przeżyje.
          Lucyfer pochylał się nad Violet, stetoskopem nasłuchując jej serca, które nadal zostawało bez ruchu. Minęło już pięć minut, pięć pieprzonych minut, od kiedy powinna wrócić, a Ona nadal nic. Kouyou w swoim genialnym planie, który na szczęście się udał, nie przewidział, że trucizna zmieni diametralnie smak jej krwi. Tym razem była wręcz niewyobrażalnie ohydna, już po kilku sekundach wysysania tej krwi, jego żołądek się buntował, całą swoją zawartość podnosząc do góry. Prawokrwisty ledwo wytrzymał do końca, a teraz siedział z tym przeklętym wiadrem na kolanach, nie mogąc powtrzymać wymiotów. Komei stał nieruchomo, przerażony tym co się działo. Może jego syn nie zorientował się, ile czasu minęło, ale On tak. Miał wrażenie, że krew wpływa nawet zbyt szybko, ale to nic nie dawało i już miał tracić nadzieję, kiedy postanowił zaryzykować.
-Kouyou, wybacz mi, ale nie mam wyboru, muszę spróbować. -Powiedział wysuwając kły. Miał nadzieję, że przemiana przywróci demonice do życia, a Kouyou raczej nie był w stanie teraz tego zrobić. Już miał odsunąć Lucyfera, kiedy ten go powstrzymał.
-Już nie trzeba. Ruszyła. -Na te słowa cała trójka odetchnęła z ulgą. -Żyje, ale nie wiemy do jakich zniszczeń w jej organizmie doprowadziła ta trucizna, więc nie wiadomo, kiedy się wybudzi. Regeneracja w tym przypadku może potrwać nawet miesiącami. -Dodał Lucyfer i zostawił prawokrwistych samych, by poinformować resztę, że Violet żyje.Kiedy ojciec i syn zostali sami, Mistrz Takashima spojrzał na Kouyou z uśmiechem na twarzy.
-Muszę przyznać, że jestem z Ciebie cholernie dumny. -Powiedział, a Kouyou, blady jak ściana, powoli odłożył wiadro, gdy torsje ustąpiły.
-Tato, nie teraz...
-Właśnie teraz, bo to ważne Kouyou. Z dumą Cię obserwowałem, dałeś radę setkom Aniołów...
-Prawie zginąłem. -Młodszy nie rozumiał do czego jego ojciec zmierzał, a na pewno nie był gotowy na to, co właśnie miał usłyszeć.
-Każdy prawie tam zginął, każdy szedł tam na pewną śmierć, ale każdy był na to gotowy w imię wolności od Stwórcy. Ale kiedy uparłeś się, żeby znaleźć Violet udowodniłeś mi, że jesteś gotów zająć moje miejsce. -Na to wyznanie Kouyou otworzył szeroko oczy.
-Ja? Władcą? Teraz? Tak po prostu? -Jeszcze więcej pytań rodziło się w jego głowie, ale usłyszał tylko cichy śmiech ojca.
-Byłem niewiele młodszy od Ciebie, kiedy przejąłem władzę, tak jak Marcus nie miałem nawet kiedy się przygotować. A to było dobre dwieście lat temu Kouyou. Najwyższa pora, żebym przekazał Ci władzę, zasłużyłeś na to. -Mistrz Takashima tylko dumnie uniósł głowę, podchodząc do drzwi. -A tak w ogóle, to chodź, pora w końcu porządnie zająć się tą twoją ręką...
          Dwa miesiące później:
Z góry wiadomym było, że to będzie dla niego trudny dzień, ale chociaż poprzedniego dnia w końcu zdjęli mu gips. Osiem tygodni to stanowczo za długo jak dla niego.Chciał, żeby Violet była przy nim, jednak demonica nadal się nie wybudziła. Zdecydowanie nie tak wyobrażał sobie dzień, w którym miał przejąć władzę. Na dworze jeszcze nie zaczęło świtać, a Kouyou stał przy oknie. Pierwszy raz w życiu strach wręcz go paraliżował, nie miał pojęcia co będzie dalej, czy da w ogóle pogodzić władze ze swoim "ziemskim" życiem, bo przecież nie może zapaść się pod ziemię z dnia na dzień. Nagle jakby znikąd w jego pokoju pojawił się Takanori.
-Co ty tu robisz o tej porze? -Warknął Kouyou, spoglądając na przyjaciela kątem oka.
-Chodzi o Ciebie, dowiedziałem się czegoś bardzo ciekawego. Nie jesteś następcą tronu, przynajmniej nie prawowitym... -Powiedział zdyszany Takanori, podchodząc do niego bliżej.
-O czym ty pieprzysz? -Zdezorientowany Kouyou spojrzał na młodszego, odwracając się w jego stronę.
-Od początku. - Odetchnął Ruki. -Dowiedziałem się, że to nie Violet przemieniła Yuu w prawokrwistego, tylko ja. Tak miało być od początku, tylko, że taka przemiana trwa kilka, a nawet kilkanaście lat. Dowiedziałem się także, że takich prawokrwistych nie wpisuje się do rejestru, no i z ciekawości tam zajrzałem. Nie ma w nim ani twojej matki, ani Ciebie Kouyou. Stąd to zamieszanie przy twoim objęciu władzy. -Wyjaśnił już spokojnie, przysiadając na parapecie.
-Jak to mnie nie ma? -Kouyou pokręcił nerwowo głową. -Przecież jestem prawokrwistym.
-Ja też tego nie rozumiem, ale wolałem nie dopytywać. No i musi być coś na rzeczy, skoro na wszystkich dokumentach widnieje zapis, że obejmujesz władzę za zgodą Lucyfera, rozumiesz? Za zgodą! A takie objęcie władzy, sam wiesz, że dotyczy tylko kogoś, kto nie jest prawowitym następcą. Dlatego chcą, żeby ceremonia była zamknięta, nikt z wampirów nie może się o tym dowiedzieć, bo będą chcieli zrzucić Cię z tronu.
-Dobra, jakoś to wyjaśnię, ale ty widzę, że zamiast pilnować Violet, to świetnie się bawisz w tym piekle. -Brunet wyglądał na wściekłego, a blondyn tylko uciekł wzrokiem, drapiąc się po głowie.
-Bo z Violet...
-Co z nią?!
-Violet wygląda jak trup i praktycznie nim jest, tyle, że jeszcze oddycha.
-I teraz mi dopiero o tym mówisz?!
-Spokojnie, Kouyou. Przecież jakby coś się z nią działo, to by Cię poinformowali. -Takanori przełknął głośno ślinę.
-I się dzieje! Wystarczy, że na chwilę zostawię ją pod waszą opieką i już coś się dzieje! -Brunet uderzył pięścią w ścianę. -Jak tylko będę mógł, to się pojawię i coś wymyślę, na razie mam inną sprawę do wyjaśnienia. -Wściekły wampir wyszedł ze swojego pokoju i od razu skierował swoje kroki do gabinetu swojego ojca. Wiedział, że ten będzie tam jeszcze siedział o tej porze.
-Kouyou? A co ty tu robisz? -Zapytał Komei, powoli się podnosząc zza biurka. Widząc czerwone tęczówki u syna, wiedział, że stało się coś złego.
-Możesz mi wyjaśnić, dlaczego nie ma mnie w rejestrze? Dlaczego nie jestem prawowitym następcą i czemu mam przejąć władzę za zgodzą Lucyfera?! -Pytania Kouyou sprawiły, że starszy momentalnie pobladł, rozszerzając oczy i głośno przełknął ślinę.
-Skąd ty o tym wiesz? Przecież rejestr jest przechowywany w piekle pod opieką... Cholerny pomiot szatana. -Komei warknął na końcu, domyślając się, kto mógł grzebać w dokumentach Lucyfera.
-To jak, wyjaśnisz mi to, czy nie? -Kouyou podszedł bliżej, zaciskając pięści.
-Jesteś prawokrwistym, bo się nim urodziłeś, ale nie widniejesz w rejestrze, ponieważ twoja krew jest skażona. Jesteś bezsprzecznie następcą tronu, ale nie dla kodeksu, a zgoda Lucyfera jest tylko po to, żeby ominąć zasadę, że władze może objąć tylko prawokrwisty czystej krwi, rozumiesz?-Wybacz ojcze, ale rozumiem z tego jeszcze mniej. Mam już dość twojego knucia, intryg i tajemnic. Jeżeli mam dzisiaj objąć władzę, to czas, żebyś mi wyjaśnił kim jestem, bo jak to jest, że jestem prawokrwistym, ale nie ma mnie w rejestrze?!
-Uspokój się! -Krzyknął Komei, patrząc groźnie na syna. -Nie chciałem nikomu o tym mówić, jedynie Meredith znała prawdę, no i Lucyfer, ale tylko Oni. -Starszy siadł bezwładnie w fotelu, patrząc ślepo przed siebie. -To na twojej matce chciała się zemścić, nie na mnie, a wszystko zaczęło się od durnego rozkazu twojego ukochanego dziadka.
-Dlaczego teraz wtrącasz w to dziadka?
-Bo gdyby nie On, Ciebie mogłoby w ogóle nie być. Posłuchaj, to, czego was uczą, to nie jest prawda, On nie zrezygnował sam z tronu, to sąd go zrzucił, nawet nie uczą was o tym, dlaczego tak się stało. A prawda jest taka, że Lucyfer postawił go przed sądem, za to, że kazał prawokrwistym przemieniać ludzi. Zgodnie z wyrokiem zakończono jego "kadencje" przedwcześnie, a ja zająłem jego miejsce, a byłem wtedy młodszy od Ciebie, nawet nie dobiłem do pięćdziesiątki. Poza standardowymi obowiązkami musiałem również po nim posprzątać, a najlepszym sposobem było sprowadzić wszystkich przemienionych na wyspę i wtedy poznałem twoją matkę...
-To Lucyfer ją przemienił. -Szpenął Kouyou pod nosem, przypominając sobie słowa przyjaciela.
-W prawokrwistą, tak, poprosiłem go, ale to nie pomogło.
-Niby w czym?
-Kou, znasz zasady, rządząc, prawnie nie mogłem być z przemienioną. Po jakiś stu latach rządów twoi dziadkowie uparli się na ślub, opóźniałem to jak tylko mogłem, aż w końcu uparli się, żebym poślubił Meredith i już nie miałem wyjścia.
-Miałeś, jest jedna luka w tym przepisie, w końcu tu jestem. -Kouyou oparł się wygodniej, nerwowo zaciskając pięść na oparciu fotela.
-Prawda, ale to był przypadek, tak po prostu wyszło, nie planowaliśmy tego, nie tak. Dwa dni przed ślubem z Meredith twoja matka powiedziała mi o ciąży, a to był jedyny powód, dla którego mogłem ją poślubić. Mimo tego ryzykowałem władzą i życiem, ale to zrobiłem, ukrywając przed wszystkimi, że Wamaru jest tylko przemienioną, ale Meredith to jakoś odkryła. Kilka miesięcy później urodziłeś się ty i urodziłeś się prawokrwistym, mimo naszych obaw, że mógłbyś się urodzić śmiertelnym. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie ten przeklęty rejestr. Lucyfer latami szukał powodu, dla którego nadal Cię w nim nie było, aż odkrył, że w twoich żyłach poza krwią prawokrwistego, płynie również krew pełnokrwistego, dlatego określił ją jako skażoną. Dla nas i dla Lucyfera było i jest jasne, że to ty jesteś następcą tronu, ale z powodu, że rejestr nie przyjmuje Cię jako prawokrwistego, kodeks nie uznaje Cię za następcę, ale to nic nie zmienia Kouyou. Dlatego nie rozumiem, dlaczego tak się wściekasz. -Kouyou po wysłuchaniu tego wszystkiego tylko zagryzł wargę, odwracając głowę w bok. Potrzebował chwili, by to wszystko sobie ułożyć.
-Czyli, że jestem wpadką, nikt nie wie, kim mama jest naprawdę i nikt nie może się dowiedzieć, ponieważ się zbuntują, odbierając nam władzę. Rozumiem, że Marcus też nie ma pojęcia, kim naprawdę jestem.
-Teraz tym bardziej nie może się od tym dowiedzieć.
-No tak, jego kartą przetargową jest mój ślub z Violet, a Ona w przeciwieństwie do mnie jest czystą piekielną. -Brunet westchnął powoli wstając. -Tyle, że Ona musi się dowiedzieć, o ile w ogóle przeżyje.
-Robimy wszystko co w naszej mocy, a to w jakim stanie jest teraz jest przejściowe. Fakt, trwa to trochę za długo, ale powinno minąć. Takanori niepotrzebnie Cię straszy. -Komei spojrzał w stronę okna.
           Kouyou cały czas miał z tyłu głowy słowa swojego ojca. Minęło zaledwie kilka godzin, a od objęcia władzy dzielił go już tylko jeden podpis. Wszyscy byli zaskoczeni, że postanowiono, by ceremonia była zamknięta, ale łyknęli bajkę, że to z powodów bezpieczeństwa po ostatnich wydarzeniach. Niestety, ale Dzień Sądu Ostatecznego wszystkim zapadł w pamięci i to pewnie na setki lat. Brunet cały czas myślał tylko o tym, by jak najszybciej znaleźć się w piekle, ale nowe obowiązki zatrzymały go na ziemi na kilka kolejnych dni i za nic w świecie nie umiał przywyknąć do tego, że teraz to jego wszyscy mianują Mistrzem. W końcu postanowił odłożyć papierkową robotę na bok, byle by zobaczyć Violet, a przejście do piekła było zbyt proste, od kiedy Lucyfer wyłączył zabezpieczenia w Jaskini.
-Marcusie, ktoś do Ciebie. -Rzuciła krótko Linda, wychylając głowę przez lekko otwarte drzwi.
-Kochanie, nie mam teraz czasu na wysłuchiwanie czyiś zażaleń, że wszyscy postanowili na raz wrócić do piekła. -Warknął Marcus, nie odrywając wzroku od kartki papieru.
-Ale to ktoś w innej sprawie.
-Linda... -W tym momencie Lord Helvetti podniósł wzrok i od razu wstał, widząc przed sobą Kouyou. -Młody Ta... Znaczy się Mistrz Takashima, przepraszam...
-Spokojnie, też nie potrafię się jeszcze do tego przyzwyczaić. -Kouyou cicho się zaśmiał, widząc zmieszanie na twarzy Marcusa.
-Siadaj i mów co Cię tu sprowadza, aczkolwiek domyślam się, że nie chodzi o to, że twoi prawokrwiści masowo osiedlają się w piekle. -Marcus ponownie zajął swoje miejsce przed biurkiem.
-Jakby nie spojrzeć, to również jesteśmy piekielnymi. -Rzucił Kouyou, siadając wygodnie w fotelu.
-Demony też masowo wracają, a my potrzebujemy czasu na rozbudowę, ba! Na przebudowę większości piekła. Sam wiesz, że do Dnia Sądu Ostatecznego wszyscy raczej stąd uciekali.
-Wiem, dlatego postanowiłem, żeby Wyspa Wampirów była punktem tymczasowym. Jakby nie spojrzeć sojusz nadal trwa i tylko u nas jest przejście. Oczywiście jak znajdę jeszcze jakiś sposób, to pomogę, ale masz rację, ja nie w tej sprawie.
-Chodzi o Violet. -Rzucił Marcus, całkowicie się tego spodziewając.
-Tak. Chciałbym zabrać ją na ziemię. Wiem w jakim jest stanie, ale za niedługo muszę wracać do pracy, częściej będę w Tokyo niż na wyspie, a chciałbym mieć ją na oku. W dodatku sam rozumiesz, że przez obecną sytuację z migracją ani tu, ani na wyspie nie jest bezpieczna. -Słowa prawokrwistego zaniepokoiły Marcusa.
-Wiesz, że przeniesienie całej tej aparatury zajmie trochę czasu, do tego ktoś musi być przy niej cały czas, a jak sam wspomniałeś, wracasz do pracy.
-Na to też mam pomysł. -Rzucił Kouyou, z jakimś dziwnym zadowoleniem na twarzy. -Mówiłeś ostatnio, że nie masz odpowiedniej kary dla Nath, a ja coś wymyśliłem, tylko, że trzeba by porozmawiać z Lucyferem.
-Dobrze kombinujesz, jeszcze chwila, a zapomnę, że jesteś u władzy dopiero od kilku dni. -Marcus cicho się zaśmiał, wiedząc, co młody Takashima wymyślił. -I nawet dobrze, że jesteś, ponieważ chciałem z tobą o czymś porozmawiać, a skoro już wiesz, to jest okazja. -W tym momencie oczy Kouyou się rozszerzyły. Przecież Ojciec zapewniał go, że Marcus o niczym nie wie.
-O czym jeszcze chcesz rozmawiać. -Odpowiedział lekko drżącym głosem.
-O tobie. Komei myśli, że nie wiem, ale za dużo przesiedziałem w myślach Meredith, żeby nie wiedzieć. To, że w twoich żyłach płynie również krew pełnokrwistego nic nie zmienia, nie mam powodu do obaw, że władza nad wampirami jest w nieodpowiednich rękach, a Violet Cię kocha. Nie obchodzi mnie to kim jesteś i czy jesteś w rejestrze, czy nie, tylko to, żeby moja córka była szczęśliwa. -Na koniec Lord Helvetti delikatnie się uśmiechnął, a Kouyou poczuł jak ogromny głaz spadł mu z serca.
          Siedział przy Violet już od kilku godzin, w końcu nikt nawet nie miał zamiaru go wyrzucać. Demonica wyglądała już lepiej, niż opisywał to Takanori te kilka dni wcześniej, jednak nadal była nieprzytomna. Trzymał ją za rękę i cały czas do niej mówił, mając nadzieję, że ta chociaż go usłyszy. Niespodziewanie do pokoju wszedł Takanori z torebką krwi.
-Jeszcze tu siedzisz? -Zapytał, podchodząc bliżej.
-Za kilka dni zabieram ją do siebie, ale po prostu nie potrafię teraz wstać i wyjść, nie potrafię jej zostawić. -Kouyou smutno westchnął, a Takanori podał mu torebkę z krwią.
-Wiesz, jak to zrobić. Musimy ją karmić, żeby nas nie zaatakowała, kiedy się obudzi. -Młodszy słabo się uśmiechnął.
-Doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale czy mógłbyś już... -Brunet ruchem głowy wskazał przyjacielowi drzwi, zabierając od niego torebkę.
-Jasne, nie ma problemu. -Takanori podszedł do drzwi, ale nagle się zatrzymał, na chwilę się odwracając w stronę gitarzysty. -A właśnie. Kouyou, nie martw się, nikomu nie powiem. Domyśliłem się co jest grane dopiero po naszej rozmowie i rozumiem jak bardzo ważne jest to, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Masz moje słowo. -Rzucił szybko lekko się uśmiechając, po czym wyszedł, zostawiając Kouyou i Violet samych.
 
        Tym razem nie była w białym pomieszczeniu, a można by rzec, że w raju. Siedziała sama nad małym jeziorkiem, otoczonym pięknym widokiem lasu, wygrzewając twarz w słońcu.
-W końcu jesteś! -Ciszę przerwał głos tej drugiej, siadającej obok niej. -Nieźle Cię odcięło po tej truciźnie.
-Czy... Czy my żyjemy? -Zapytała Violet, spoglądając na nią.
-Nie no, żyjemy, tyle, że twoje ciało nie pozwala nam wrócić, nie wiem co się dzieje.
-To o co Ci chodziło z tym, że mnie odcięło? -Violet zmarszczyła czoło, niczego nie rozumiejąc, w sumie nawet nie wiedziała, jak się tu znalazła.
-Tylko o to, że nie byłaś świadoma tego, co się dzieje... Może inaczej, świadomość Ci wyłączyło, o! Mnie wyrzuciło z powrotem do podświadomości, ale tam jest tak nudno bez twojej świadomości. -Jęknęła druga nad wyraz teatralnie.
-Rozumiem. A jak długo tu jesteśmy?
-Nie mam pojęcia. -Druga zauważyła, że Violet posmutniała.
-A myślisz, że On żyje? -Violet zadała kolejne pytanie, patrząc w taflę wody.
-Nie wiem. Nie wiem co działo się po tym, jak Cię odcięło. Boisz się, że go nie będzie, kiedy wrócimy? -Nie, po prostu... -Violet nagle wstała. -Pora wracać.
-Jesteś pewna? -Druga wstała za nią.
-Jak nigdy dotąd. -Powiedziała Violet, patrząc w słońce. Nagle zerwał się porywisty wiatr, a Ona miała wrażenie, jakby została pochłonięta przez oślepiające światło... 

__________
Blog: https://alternative-story-tg.blogspot.com/
Grupa FB: https://facebook.com/groups/2525968894379616

Undead HeartsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz