Rozdział 12: Przygotowania

17 1 1
                                    


           -Ta idiotka jest szpiegiem stwórcy. -Warknął Kouyou, kierując swój wzrok na Nath. -To też już wiemy Kouyou, jednak mam dla niej lepszą karę, niż śmierć z rąk wściekłej Violet. -Stwierdził Marcus, podchodząc do nich. -A tu co się do cholery dzieje? -Nagle znikąd zaskoczył ich potężny, męski głos. Kiedy wszyscy spojrzeli w stronę, skąd wydobył się dźwięk, ujrzeli dwóch, starszych mężczyzn. Oczy wszystkich poza nieprzytomną Violet się rozszerzyły, patrząc na tą dwójkę. Przecież nikt nie wierzył, że Oni kiedykolwiek jeszcze pojawią się w piekle. -Vincent? Victor? -Lucyfer musiał pokręcić głową z niedowierzaniem. -Ale co wy tu robicie? Tym bardziej, teraz? -Dochodzę do wniosku, że to chciał z nami zrobić. -Rzucił wyższy z siwą bródką zdobiącą jego poważną twarz. -Ty przez chwilę tym byłeś. -Drugi natomiast odpowiadając, zmarszczył czoło. Wszyscy milczeli, czekając na odpowiedź. Dopiero po chwili VIncent załapał o co im chodzi. -W końcu Violet kończy dzisiaj dwadzieścia jeden lat... No i całe Tokyo, aż roi się od Aniołów, a że od czegoś trzeba było zacząć... -Nie no, chłopaki, przecież rozstaliśmy się w zgodzie. -Lucyfer zaśmiał się głupkowato. -Nikt nie mówi, że nie... -Zaczął Victor. -Po prostu chcemy pomóc. -Zbierają się, niewiele czasu zostało. -Kouyou mruknął pod nosem, patrząc na Violet, jakby ta miała się zaraz obudzić. -No, no. Muszę przyznać Komei, że ten twój synalek do najgłupszych nie należy. -Victor nie omieszkał się zaśmiać. -Victorze, pragnę Ci przypomnieć, że ten młodzieniec dobiera się do naszej wnuczki. -Vincent wyglądał na niezadowolonego z tego stwierdzenia, przez co rzucił groźnym spojrzeniem w stronę Kouyou. -C... Co się dzieje, gdzie ja jestem? -Mruknęła ochrypłym głosem Violet, przykładając dłoń do twarzy. Kouyou pomógł jej wstać, ale kiedy zobaczyła dwójkę starców stojącą przed nimi, sama musiała pokręcić głową. -Czy ja umarłam? -Nie no, teraz to nas obrażasz Violet. My przecież cały czas żyjemy i wcale nie mamy zamiaru jeszcze umierać. -Vincent się zaśmiał, podchodząc do młodej demonicy, którą przytulił na przywitanie. -Nath Cię głodziła przez ostatnie kilka dni, do tego odkryłaś coś w jej umyśle, przez co się wkurzyłaś i straciłaś kontrolę, a potem wpadłaś w szał z głodu... -Wyjaśnił spokojnie Lord Marcus, ale za chwilę znów zaczął się śmiać. -Nie no, to był piękny widok. Moja córka spijająca krew z Mistrza Takashimy, powiedzcie, że ktoś to uwiecznił. -Wszyscy mieli wrażenie, że Helvetti zaraz zacznie tarzać się po podłodze ze śmiechu, a zawstydzona Violet ociekła wzrokiem. -Przepraszam, ja... -Nic się nie stało, dziecko. -Komei delikatnie się uśmiechnął, po czym podszedł do przyjaciela, by przyłożyć mu w głowę. -Nikt więcej nie może o tym wiedzieć, jasne?! -Bo co? Spadnie Ci reputacja? -Nagle zaśmiał się sam Lucyfer. -Naprawdę musieliście się świetnie bawić, skoro nikt jej nie upilnował. -Warknął wściekły Kouyou. -Bo to nie było takie proste. -Nagle zaśmiała się Nath, sprawiając, że wszyscy sobie przypomnieli o jej obecności. -A no tak. Zabierz ją już stąd w końcu co? Bo psuje atmosferę. -Rzucił Marcus w stronę strażnika, który z jakimś dziwnym zadowoleniem wykonał rozkaz. -Dobra, rozejść się. Koniec przedstawienia. -Lucyfer klasnął w dłonie, po czym wraz z Lordem Helvettim, Mistrzem Takashimą oraz z Victorem i Vincentem gdzieś zniknęli, Violet wraz z Kouyou poszli do pokoju demonicy, a zdezorientowana Cassidy spojrzała na Kaia. Od razu zwróciła uwagę na jego oczy. -Zwariowałeś?! -Krzyknęła z oburzeniem, a Yutaka tylko głupkowato się zaśmiał, drapiąc się po głowie. -No wiesz kochanie... Jakoś tak wyszło.
          Kouyou zamknął za nimi drzwi, zza których zaraz dochodziły krzyki Cassidy, a Violet usiadła na łóżku, cały czas czując ssanie w żołądku. Mężczyzna poszedł w jej ślady, siadając obok. Niewiele myśląc, podsunął jej swój nadgarstek. -Nie mogę... -Brunetka odwróciła głowę. -Violet... -Uruha spojrzał na nią zmartwiony. -Ona nadal... Nawet nie zorientowałam się, kiedy weszła mi do głowy. -Bo jeszcze jesteś słaba, a głód wcale w tym nie pomaga. Po prostu się skup i się jej sprzeciw, a sama zniknie. Doskonale wiem, jak działa Nath, sam prawie bym przegrał, dlatego opuściłem piekło. Przepraszam, powinienem być przy tobie cały czas. -Wampir delikatnie ją przytulił, a demonica schowała twarz w zagłębieniu jego szyi. Jednak głód okazał się silniejszy od kontroli Nath, a Kouyou po chwili syknął z uśmiechem na twarzy, czując wbijające się w jego szyję kły.

          Marcus na spokojnie przy wszystkich wytłumaczył swojemu pra-pra dziadkowi całą obecną sytuację, warunki sojuszu, no i strategię na Dzień Sądu Ostatecznego. Z tego drugiego Vincent nie był zadowolony z wręcz wydawał się oburzony, a Victor z racji tego, że sam był prawokrwistym, wolał się nie mieszać. -Zdurniałeś?! Chcesz oddać Violet w ręce tego krwiopijcy?! -Wypraszam sobie, mówisz teraz o moim synu. -Wtrącił Komei, również oburzony. -Vincent ma rację, raz na to pozwoliliśmy i jak to się skończyło? Meredith nie żyje, bo wy tak zdecydowaliście. -Dobra, jednak Victor również nie wytrzymał napięcia, które panowało w pomieszczeniu. -A to mieliśmy pozwolić, żeby Meredith wykorzystała Violet do zniszczenia nas wszystkich?! Kochałem ją, nie zapominaj o tym. -Marcus wstał, uderzając dłońmi o swoje biurko. -Ej, ale się nie pozabijajcie. – Lucyfer również wstał ze swojego miejsca. -Co, jeżeli wam powiem, że Kouyou oznaczył Violet? -Zmarszczył czoło czekając na reakcję. -Żarty sobie robisz? Młody Takashima powinien mieć zakaz zbliżania się do niej, a wy mówicie o oznaczaniu? -Vincent zdenerwował się jeszcze bardziej na samą myśl, że ta dwójka mogła by razem... -Ej! To mój syn, tak Ci przypomnę, a nie jakiś przemieniony, nie wiadomo skąd! Bo co? Violet ma wyższą pozycję od niego?! Nie, oboje są równi, oboje są następcami! Kochają się i to prawda, Kouyou oznaczył Violet, dlatego miał prawo być wściekły, że jej odpowiednio nie przypilnowaliśmy. Ale chcemy wykorzystać fakt, że się spotkali sami i w końcu doprowadzić do sojuszu, o którym wszyscy tutaj marzyliśmy od zawsze. -Mistrz Takashima zamknął oczy, próbując się uspokoić. -No i twój synalek właśnie po raz kolejny łamie kodeks. -Zaśmiał się Lucyfer, wytrącając wampira z równowagi. -Komei, nie warto. -Marcus chwycił przyjaciela za ramię, zatrzymując go przed atakiem. -Atak na mnie? Władcę piekieł i waszego stwórcę? Komei, przecież wiesz, że mu to daruję, ale wiecie co? -Lucyfer ponownie się zaśmiał. -Marcus i Komei są tacy sami jak ty i Victor, Vincencie, a Violet i Kouyou przypominają mi Marcusa i Meredith kiedy się poznali. Ale skoro kiedyś wszyscy planowaliśmy, żeby ta dwójka była razem, to czemu mamy ich teraz rozdzielać? Tak, wiem, to było jeszcze przed śmiercią Meredith, ale tak działa przeznaczenie, a historia lubi się powtarzać. -Sugerujesz teraz, że moja córka zginie? - Marcus uniósł brew. -Nie, nie o to mi chodzi. Chodzi mi o to, że się kochają, a my nie mamy prawa w to ingerować. -Po tych słowach Lucyfera, każdy z pozostałych zamyślił się na chwilę. Ten mały wredny Szatan miał cholerną rację. -Lucyfer ma rację, jeżeli nie ingerowaliśmy, kiedy Marcus żenił się z Meredith, to czemu teraz mamy rozdzielać Violet i Kouyou? -Victor skierował swe słowa w stronę przyjaciela. -Naprawdę nie widzisz w tym problemu? Nawet takiego maleńkiego szczegółu, że kto się zajmie demonami, kiedy Kouyou będzie sprawował władzę nad wampirami, co? -Vincent kątem oka spojrzał na starszego prawokrwistego. -Na to też znaleźliśmy sposób. -Zaczął Marcus. -Wraz z Lucyferem zmieniliśmy kilka zasad dotyczących przejęcia władzy nad demonami i po ślubie to Violet przejmie moje stanowisko, nie jej mąż. To też zabezpieczenie, gdyby Kouyou zaniemógł. -Lord delikatnie się uśmiechnął. -A ja daruję Kouyou jego notoryczne łamanie kodeksu, ponieważ ją kocha i wie co robi. Komei i ja ustaliliśmy, że tak dla tej dwójki będzie najbezpieczniej. W końcu to wzajemna relacja, jakby na to nie spojrzeć. -Lucyfer również się uśmiechnął, widząc, że Vincent lekko się uspokoił.

          Ciemnowłosa chodziła w kółko, rzucając przekleństwami w stronę Lucyfera, za jego genialny pomysł. -Ale Cass... -Kai próbował jej jakoś przerwać, jednak nie miał żadnej siły przebicia. -Ty lepiej milcz. Że też się zgodziłeś na coś takiego! Oboje powariowaliście! Boskie stworzenie zamieniać z demona, no pięknie... -Cassidy! -Yutaka w końcu wrzasnął, mając dość krzyków demonicy, w dodatku jego słuch nadal się nie przyzwyczaił. -Naprawdę dziwisz się, że ja się zgodziłem? Cały czas myślałem o tym, że ja kiedyś umrę, a ty będziesz żyć dalej, a wcześniej będziemy wyglądać jak dziadek i jego wnuczka. Zgodziłem się, bo dzięki temu mam dla Ciebie więcej czasu, kilka set lat, a nie kilkadziesiąt. I jest coś jeszcze Cassidy. -Perkusista cicho westchnął. -Naprawdę myślałaś, że nie myślę o tym poważnie? Kocham Cię, ale są kwestie, w których demon i człowiek... No wybacz, ale to nie wyjdzie. Przemiana dla mnie to tylko pokonanie kilku granic, które nas dzieliło i nawet jeśli teraz mi powiesz, że nic do mnie nie czujesz, nie będę tego żałował... -Nagle jego wypowiedź została przerwana przez otwierające się drzwi, w których pokazała się wesoła trójka prawokrwistych. -Yutaka, tu jesteś, w końcu Cię znaleźliśmy. -Rzucił Akira wchodząc jako ostatni do środka. -No... Bo Kouyou tylko rzucił, że jakoś Cię znajdziemy i gdzieś zniknął. Zwariował przez Violet już zupełnie. -Dodał Aoi. Cassidy jedynie cicho chrząknęła, dając reszcie do zrozumienia, że nie tylko Kouyou zwariował. -Że też Lucyfer po prostu Cię nie wypuści. Po cholerę mu człowiek w piekle. -Takanori przewrócił oczami. -Teraz Yutaka może spokojnie opuścić piekło. -Warknęła pod nosem Cassidy. -CO?! -W trójkę spojrzeli na lidera. -No to mamy spory problem. -Akira odwrócił na chwilę wzrok, zbierając myśli. -Problem? Jeżeli Stwórca się dowie, to zaatakuje natychmiast. -Takanori schował dłonie w kieszeniach, robiąc krok w tył. -Stwórcy akurat nie o to chodzi. -Cassidy zmrużyła powieki, patrząc na wokalistę. -Chwila... -Nagle jakby coś do niej dotarło. -Jeżeli stwórca dowie się, że Lucyfer zamienił człowieka w demona, zaatakuje natychmiast... O to temu staremu dziadowi chodziło! -Ale przecież Violet jest jeszcze słaba. -Teraz to Akira zmrużył oczy, patrząc na demonicę. -Jemu właśnie o to chodzi. Chce mieć Dzień Sądu Ostatecznego już za sobą, najszybciej jak to możliwe, póki Violet jest za słaba by walczyć, ale da sobie radę w piekle. On nawet nie chce, by Ona tam była. -Wytłumaczyła spokojnie Cassidy. -O, tu wszyscy jesteście. -Nagle wszyscy się odwrócili w stronę drzwi, w których stał Mistrz Takashima. -Jasny... Podobieństwo jest uderzające, że wcześniej nie zwróciłem na to uwagi... -Szepnął, patrząc na Takanoriego. Nagle pokręcił głową, wchodząc do środka. -Matsumoto, mogę Cię na chwilę prosić, Lucyfer chcę z tobą porozmawiać. -Ruki słysząc te słowa przełknął głośno ślinę i lekko kiwnął głową. Kiedy wyszli, reszta jeszcze przez chwilę patrzyła w stronę zamkniętych już drzwi. -Co jest? Wiemy już, że Aniołom nie chodzi tylko o Violet, ale to było dziwne. -Słysząc Yuu, Cassidy i Yutaka cicho westchnęli. -Takanori to pomiot Szatana. -Ale jest prawikrwistym. -Bo urodziła go prawokrwista.
          Kouyou postanowił wyciągnąć Violet na zewnątrz. Stwierdził, że świeże powietrze i słońce, o ile można to tak nazwać, w jakiś sposób pomoże demonicy dojść do siebie. I tak chodzili po ogrodzie w milczeniu, a Violet zaczęła wyczuwać pewne napięcie ze strony wampira. -Kouyou, co jest? -Nagle fioletowooka stanęła przed nim z wyraźnym niezadowoleniem na twarzy. -Vi... Ja nawet nie wiem, jak ubrać to w słowa. -Prawokrwisty cicho westchnął, na chwilę uciekając od niej wzrokiem. -Po prostu to powiedz. Jak mam się nie martwić, skoro nikt mi o niczym nie mówi? -Violet lekko przechyliła głowę w bok, a jej mina wyglądała niczym mina słodkiego szczeniaczka. -Wiesz, że... -Kouyou zaczął, ale nagle przerwał, pochodząc do niej bliżej. Ułożył dłonie na jej ramionach i powoli zsunął je w dół, by ująć jej dłonie. -Wiesz, że ten sojusz nie jest bezwarunkowy, a Oni chcą nas... -Jak, nas? -Violet uniosła brew. -Też to była dla mnie dziwne na początku, ponieważ najpierw chcieli nas na siłę rozdzielić, a teraz chcą, byśmy się pobrali. Violet, nie zrozum mnie teraz źle, myślałem o tym, ale nie planowałem tego teraz, ale okoliczności się zmieniły i... -Przerwał mu głupkowaty śmiech Violet, która szybko zasłoniła usta dłonią, gdy Kouyou nadal patrzył na nią z pełną powagą. -To o to Ci chodziło od kiedy wyszliśmy. Kouyou, oboje wiemy, jak dziwnie się to zaczęło. Na początku zrobiłeś sobie ze mnie stołówkę i nie wiem, czy od początku chciałeś, żeby coś z tego było, ale od tamtego czasu wiele się zmieniło. Nie ważne czy teraz, czy później i tak bym się zgodziła i to nie z powodu sojuszu, a dlatego, że Cię kocham. -Czyli, że się zgadzasz? -Kouyou nie musiał długo czekać na odpowiedź. Violet lekko stanęła na palcach, delikatnie całując jego usta. -A jak mogłabym inaczej?           Kouyou i Violet nie byli sami, wręcz byli dokładnie obserwowani przez dwójkę starców. -No, nawet sprawnie poszło. -Rzucił Victor patrząc, jak młody prawokrwisty zakłada pierścionek zaręczynowy na palec ich wnuczki. Vincent w odpowiedzi tylko ciężko westchnął. -Mógłbyś w końcu odpuścić, kochają się. -Dodał wampir, spoglądając kątem oka na przyjaciela. -Może i się kochają, ale ten ich ślub to zły pomysł. Nie wiem, jak stwórca chce tego dokonać, ale chce dokonać niemożliwego. -Stwierdził Vincent, nadal patrząc przed siebie. -Niestety, los zbyt mocno połączył tą trójkę. Kouyou i Takanori przyjaźnią się od zawsze, w sumie wychowywali się razem, a od kiedy Komei przyjął Matsumoto, całkowicie się ze sobą zżyli. -Wytłumaczył Victor ze smutkiem w głosie. -A my mamy przypilnować, by to niemożliwe, nie stało się możliwe. Dlatego rozumiesz, dlaczego to młody Takashima ma zginąć. -Dodał Vincent grobowym głosem, jakby cała ta sytuacja w ogóle go nie ruszała.
          Takanori poczuł się całkowicie niepewny, gdy przekraczając próg czegoś przypominającego salę tronową, został sam. Nagle zauważył przed sobą starszą wersję siebie. Kilka razy jeszcze zamrugał, nie wierząc w to co widzi. -Kim ty jesteś? -Zapytał, robiąc krok w tył. -A wiesz młody, że to całkiem dobre pytanie? -Lucyfer cicho się zaśmiał. -Jestem wygnanym tworem stwórcy, Panem i Władcą całego piekła i wszelkich piekielnych, jak i twoim ojcem. -Słysząc te słowa, Takanori od razu wiedział z kim miał do czynienia, jednak potrzebował chwili, by upewnić się, czy w ostatnich słowach się przypadkiem nie przesłyszał. -Że kim ty do cholery jesteś?! Moim... Czym?! -Z szeroko otwartymi oczyma blondyn wykonał kolejny krok w tył. -Wiem, głupio wyszło. Nawet twoja matka nie miała jak Ci o tym powiedzieć, bo sama nie wiedziała. Anioły mnie tu unieruchomiły, kiedy się urodziłeś, a kiedy w końcu mogłem opuścić piekło bez niczyich podejrzeń, byłeś już pod opieką Mistrza Takashimy. -To bardzo zabawne, ale Prima Aprilis już był w tym roku z tego co pamiętam. -Takanori tak uciekając w tył w końcu spotkał się plecami ze ścianą i głośno przełknął ślinę, gdy Lucyfer stanął z nim twarzą w twarz. -Tylko, że to nie żart. Jesteś moim synem, czy jak to inni brzydko nazywają, pomiotem szatana. Dlatego nie staje na drodze miłości, ponieważ wiem, jaki to ból, kiedy się ją traci. Kochałem Lilith, ale dla jej bezpieczeństwa nie mogłem powiedzieć jej kim jestem. Potem musiałem chronić również Ciebie, dlatego nie pojawiłem się wcześniej, miałem nadzieję, że Cię nie znajdą. Niestety, kiedy Kouyou zaczął kombinować z Violet, anioły znalazły również Ciebie. Przez tyle lat nie wiedzieli o twoim istnieniu... -Nie tłumacz się tym, że chciałeś mnie chronić! -Takanori odepchnął Lucyfera, uwalniając się od niego. -Nawet jeżeli to co mówisz to prawda, to nie masz prawa mówić, że kochałeś mamę, bo nic o niej nie wiedziałeś! Wiedziała kim jesteś, a mimo tego milczała. Skąd wiem? Bo teraz rozumiem, dlaczego wspominając mi o ojcu, czasami wspominała o władcy. I nie masz prawa zwalać winy na Kouyou! Tak wielce cierpiałeś, kiedy odeszła, bardzo zabawne! -Takanori nagle poczuł przypływ jakieś dziwnej energii. Nie wytrzymując uderzył z całej siły w ścianę i dziura to było by nic, ale pęknięcia rozeszły się po wszystkich ścianach sali. -Teraz mi wierzysz? -Lucyfer stojąc ze skrzyżowanymi rękoma patrzył na syna, emanującego piekielną energią, a jego skóra lekko poczerwieniała. Ruki z niedowierzaniem patrzył na swoją dłoń, na której nawet nie został ślad po przebiciu ceglanej ściany. -Ale jak? Nie możesz nim być, nie ty. -Takanori miał wrażenie, że właśnie rozpada się na tysiące małych kawałeczków. Kiedy w końcu podniósł wzrok, spojrzał na Lucyfera z czymś w rodzaju odrazy wymalowanej na jego twarzy. -To nie prawda, nie mówiła o tobie. -Nie ważne, jakbyś tego nie chciał, to i tak jest prawda, jesteś moim synem, Takanori. Możesz nawet ze złości roznieść całą tą posiadłość, ale to nic nie zmieni. Wiem, nawaliłem i już tego nie naprawię, ale nie tylko Violet starałem się chronić. Dlatego chciałem Cię tu ściągnąć, mam tobie więcej do wyjaśnienia niż Ci się wydaje...

            -Vi, poczekaj, to jest ważne! -Chcę stąd wyjść. -Rzuciła Violet, szukając drogi ucieczki z tego białego pomieszczenia. Bankiet już się zaczął, kiedy znowu wpadła w ten dziwny trans. -Posłuchaj, jeżeli chcesz przeżyć, to musimy zacząć współpracować... -Mówisz o współpracy po tym, jak próbowałaś mnie zabić? Przez Ciebie musiałam wyrzucić fajny dywan i w sumie do teraz nie wyjaśniłam Kouyou, o co z tym chodziło... -Violet nagle się zamyśliła. -O niego chodzi idiotko! Że też akurat w nim musiałyśmy się zakochać. Ale nie ważne, chodzi o wizję, przez Nath nie była Ona zupełnie prawdziwa. -Druga Violet wyglądała, jakby opierała się o ścianę. -Bo jest jedynym facetem, który ze spokojem przyjął to kim jesteśmy? Nie, to zbyt banalne, po prostu jest megaseksowny. -Rzuciła Violet. -O! I tu się stuprocentowo zgadzamy, a w łóżku jest po prostu bogiem. -Dodała druga, jakby miała się zaraz rozmarzyć. -Dobra, ale co z tą wizją? -Wtrąciła Violet, jakby niezadowolona, że ktoś inny myśli o jej narzeczonym w ten sposób, ale chwila... Przecież to była Ona, tylko, że to jej demoniczna natura, wszystko jasne. -Wiem, to bolesne, ale musimy przejść przez to jeszcze raz. -Nagle obie znalazły się na polu walki, a wizja była jakby zatrzymana, na tym najgorszym momencie, w którym prawokrwisty miał zginąć. -Kogo widzisz nad Kouyou? -Anioła. -Odpowiedziała z pewnością Violet. -A teraz zdejmijmy fałsz Nath, kogo teraz widzisz? -Zapytała druga, pstrykając palcami, a obraz się zmienił. Violet rozszerzyła oczy. -Nie, On nie może mi tego zrobić. -A jednak. Mamy większe kłopoty niż nam się wydawało. -Nie... Vincent nie może tego zrobić, Vincent nie może zabić Kouyou. -Violet znowu znalazła się w białym pomieszczeniu, ale kiedy spojrzała w bok, nikogo obok niej nie było. -No weź się teraz nie wypinaj!... -W tym momencie się ocknęła, akurat, kiedy inni zaczęli coś podejrzewać. -Violet, wszystko w porządku? -Zapytał Lord Helvetti, spoglądając kątem oka na swoją córkę. -Tak tato. Wybacz, ale muszę wyjść na chwilę. -Violet po prostu ruszyła przed siebie w kierunku wyjścia. Kiedy w końcu minęła hol i wyszła na zewnątrz, uderzyło ją chłodne wiosenne, prawie letnie powietrze. Od razu napadła ją myśl, że Kouyou też poznała na przełomie pór roku, z dobre pół roku wcześniej i że jeden prawokrwisty wywrócił jej życie do góry nogami w tak krótkim czasie. Powoli ruszyła przed siebie, próbując zebrać myśli, kiedy natrafiła na Takanoriego, siedzącego na ławce. Siedział z łokciami opartymi o kolana, a twarz miał schowaną w dłoniach, ogólnie wyglądał, jakby też się z czymś mierzył. Violet od razu domyśliła się, że to pewnie dotyczy jego rozmowy z Lucyferem. Demonica spokojnie się do niego przysiadła, nawet nie spodziewając się jakiejkolwiek reakcji z jego strony. -Jeżeli chcesz mnie pocieszać, to sobie daruj. Wszyscy wokół wiedzieli, tylko nie ja, że mój ojciec to sam Lucyfer. -Powiedział Takanori, nawet na nią nie spoglądając. -Taka, posłuchaj, dowiedzieliśmy się kilka dni temu, a Mistrz Takashima sam kazał mu osobiście Cię o tym poinformować. I wiem, jak to jest, bo sama niedawno dowiedziałam się kim jestem i czemu taka jestem, można by spokojnie stwierdzić, że oboje jesteśmy jego "dziełami". Tyle, że ty jesteś jego synem, a ja durnym eksperymentem i może Cię to nie pocieszy, ale... -Violet smutno westchnęła, a prawokrwisty lekko podniósł głowę, spoglądając na nią, jakby rozumiał. -Nie wiem, dlaczego twoja mama zginęła, ale na pewno Cię kochała, a Lucyfer jest jaki jest, ale też Cię kocha. Nigdy nie zostawił Cię całkowicie samego, cały czas Cię pilnował i z tego co wiem, nawet kilka razy wykradł się na wasze koncerty. A mój ojciec natomiast, czasami mam wrażenie, że żałuje decyzji, którą podjął te dwadzieścia jeden lat temu, a moja matka? Domyślam się, że mnie nie kochała nawet kiedy była w ciąży, od początku byłam dla mniej tylko bronią masowego rażenia, by nas wszystkich zniszczyć... -O! Tu jesteście. -Nagle przerwał im głos Kouyou, który podszedł do nich wraz z Akirą, Yuu, Cassidy i Yutaką. -Coś się stało? -Zapytała Violet, wstając i podchodząc do bruneta. -Nie, po prostu stwierdziliśmy, że lepiej będzie obmyślić jakiś plan teraz, niż na ostatnią chwilę. -Stwierdziła spokojnie Cassidy. -Plan na co? -Zapytał Takanori, spoglądając po nich kolejno. -No na Dzień Sądu Ostatecznego. -Rzucił Kouyou. -A no tak, racja. -Ruki pokręcił lekko głową, przecież wszyscy teraz myślą tylko o jednym. -Jakby na to nie spojrzeć, też jesteś następcą, więc będziesz stał razem ze mną i Violet w pierwszym rzędzie. Musisz wiedzieć co robić, wszyscy musimy. -Kouyou skrzyżował ręce, samemu nie będąc przekonanym, czy to dobry pomysł, by włączać w to wszystko Takanoriego. -No tak, w naszym planie pojawia się nowe ogniwo. -Violet zamyśliła się na chwilę, czując, jak jej drugie ja z podświadomości przechodzi do świadomości. -To wy macie jakiś plan? Niby kiedy wy... -Zaczęła Cassidy, ale Violet zaraz jej przerwała. -A no znaleźliśmy chwilę, żeby omówić to i owo. Kouyou ma rację, jednak wydaje mi się, że Takanori powinien zostać z tyłu. Stwórcy chodzi o mnie, a jego potrzebuje żywego. -Halo, ja tu jestem. -Oburzył się wokalista. -Wiemy. -Akira przewrócił oczami. -Ale oboje mają rację, jako następca będziesz z nimi, nie z nami... -A wtedy łatwiej Cię znajdą. -Dokończył Yuu. -To ty też idziesz?!- Takanori aż musiał wstać. -W końcu jestem prawokrwistym, to też mój interes. -Odpowiedział Yuu, jakby urażony zaskoczeniem Takanoriego. -Prawdę mówiąc, to Vi ma rację. -Zaczęła Cassidy. -Stwórca będzie chciał w pierwszej kolejności pozbyć się zagrożenia, czyli Ciebie Violet, a później złapać Ciebie Takanori, wydaje mi się i nie tylko mnie, że Ciebie potrzebuje żywego, do innych, późniejszych celów. -Wydaje mi się, że Anioły nie są jednak kompletnymi idiotami i mogą się podzielić. Pierwsza część będzie próbowała pozbyć się Violet, a druga złapać Takanoriego. -Nagle odezwał się Kai, który wyglądał, jakby sam wyszedł właśnie z jakiegoś transu. -To jaki jest plan? -Zapytał Akira, patrząc na Uruhę. Nagle wzrok wszystkich skierował się w stronę posiadłości. -Wiesz Kouyou, jeżeli ja twoją matkę słyszę już tutaj, to znak, że musimy wracać. -Stwierdził Takanori z niezadowoleniem. -Masz rację, może być wściekła, że ojciec bez słowa od jakiegoś czasu siedzi w piekle. No nic, po bankiecie wszystko wam wyjaśnię.

           Mistrz Takashima nawet nie zorientował się, kiedy znalazł się na celowniku swojej małżonki. -Komei Takashima! Czyś ty zdurniał do reszty, zostawiając całe królestwo wampirów bez nadzoru?! -Niespodziewanie dotarł do niego bardzo dobrze znany głos. Odwrócił się w stronę kobiety z głupkowatym uśmieszkiem na twarzy. -Cześć kochanie. A no bo musiałem dopilnować, żeby z sojuszem wszystko grało i... -Tak, tak, ja już swoje wiem. Ty i Marcus chlaliście jak za starych dobrych czasów. I co to za durny pomysł z tym ślubem! - Niezbyt wysoka, drobna brunetka wyglądała na wściekłą. -Przecież Violet jest wysoko postawiona, nie powinno Ci to przeszkadzać. -Komei wzruszył ramionami, nie rozumiejąc oburzenia żony. -Ale jest demonem! Mało to jest prawokrwistych? Może być nawet najniżej postawiona, przemieniona, bo w tej kwestii nie mogę nic powiedzieć, ale nie demon. -Jakoś wcześniej Ci to nie przeszkadzało. -Przeszkadzało, ale mnie nie słuchałeś. Mam Ci przypomnieć, jak Marcus wkręcił Cię w zabicie Meredith? Demonom ostatnio nie można ufać, a ty chcesz, żeby nasz syn poślubił następczynie tronu demonów. -Wampirzyca nie schodziła z ostrego tonu. -Akurat Violet jest wampirzym demonem, więc w części jest prawokrwistą. A po drugie, jakby Ci to powiedzieć... -Mistrz Takashima nagle zaśmiał się głupkowato, drapiąc się po szyi, wiedział, że ta informacja może doprowadzić jego żonę do szału. -Oni są razem już od jakiegoś czasu. To z jej powodu nasz syn tak usilnie chciał odwołać ślub z Lisą. W dodatku ją oznaczył. -Nie no, świetnie, nasz syn zwariował. Czy wy oboje już zapomnieliście, że z demonami są same problemy? W dodatku pozwalasz, by splamił krew Mistrzów. -Wamaru, kochanie, pragnę Ci przypomnieć, że ta krew została już splamiona i na szczęście Kouyou urodził się prawokrwistym, bo w innym przypadku nie mógłby być moim następcą. -Na te słowa prawokrwista jakby spokorniała i spojrzała z wyrzutem na męża. -Żebyś nie żałował tej decyzji Komei, żebyście obydwoje nie żałowali. -Warknęła cicho, po czym odeszła.

          Lord Helvetti też miał pewien problem na głowie. Nie mógł unikać Lindy w nieskończoność. Demonica już kilka razy próbowała z nim porozmawiać od kiedy wróciła do piekła, jednak ten ciągle wymyślał jakieś wymówki, by uciec od poważnej rozmowy. W końcu Linda, jak na demonicę z krwi i kości przystało postanowiła postawić na swoim. Pod jakimś błahym pretekstem wymyślonym na szybko, zwabiła Marcusa do jego gabinetu, a kiedy byli już w środku, zamknęła drzwi na klucz. -Jak długo chcesz mnie jeszcze unikać? -Zapytała blondynka, chowając klucz za sobą. -O co Ci chodzi? A może o kogo? O Kouyou, czy o Takanoriego? -O żadnego, chociaż jak pomyślę, że sypiałaś z... W sumie to już narzeczonym mojej córki, który wbijał w Ciebie swoje kły, to czuje lekkie obrzydzenie, ale nie do Ciebie. Po prostu wiele się zmieniło, jak byłaś na ziemi. -Lord Marcus cicho westchnął. -Jest inna? -Głos Lindy lekko się załamał, chociaż nie chciała pokazywać, że kiedykolwiek taka myśl przeszła jej przez głowę. -Nie. Kocham tylko Ciebie. -Demon powoli do niej podszedł, ujmując palcami jej podbródek, by spojrzała na niego. -Jednak przez te kilka lat dotarło do mnie, że miłość nie jest mi pisana. Pamiętasz co było z Meredith, długo po tym dochodziłem do siebie i przez to zaniedbałem Violet. Potem poznałem Cię bliżej, pokochałem na nowo i Ciebie też straciłem. -Ale ja żyję i w końcu mogłam wrócić. Jestem tutaj. -Linda wyglądała na smutną, wcale nie tego się spodziewała. -Ale to wszystko... To wszystko robiłaś przeze mnie. Gdybym dopilnował Violet od początku, Richard nigdy by się do niej nie zbliżył, nigdy nie byłby dla was zagrożeniem. Ostatnio też nawaliłem, bo mogłem zostawić sprawę tak jak jest, a się uparłem, żeby rozdzielić Violet i Kouyou w obawie przed wojną z wampirami, a jedynym odpowiednim demonem był On. -Marcus trochę niepewnie się odsunął. Linda dopiero teraz zauważyła, ile demon mieścił w sobie złości i żalu do samego siebie. -Ale Richarda już nie ma, a Kouyou i Violet są zaręczeni, wszystko ułożyło się dobrze. Ich plan na Dzień Sądu Ostatecznego brzmi świetnie, mamy duże szanse, żeby wygrać z aniołami, po prostu przestań się już obawiać. Na początku na ziemi też się bałam, ale poznałam Kouyou i dzięki niemu mogłam utrzymać się w elicie, wtedy przestałam się bać. Mimo, że nie byłam oznaczona, większość wampirów się do mnie nie zbliżała, bo bali się jego i Takanoriego. Fakt, ciężko było na początku, kochając cały czas Ciebie, ale to akurat nigdy się nie zmieniło, nigdy nie przestałam Cię kochać. I jeszcze jedno... -Linda na chwilę się zatrzymała. Nie była pewna, czy wyjawienie prawdy, to dobry pomysł, ale postanowiła zaryzykować. -Oni poznali się przeze mnie. Kouyou kiedyś, gdzieś zauważył Violet i zwariował na jej punkcie. Kiedy po raz kolejny mi o niej opowiadał, zrozumiałam, że to jedyny sposób, w jaki mogę mu się odwdzięczyć i powiedziałam mu, kim jest jego tajemnicza, fioletowooka piękność. -Na wyznanie blondynki, Marcus delikatnie się uśmiechnął. -I dobrze zrobiłaś. Gdyby się nie poznali, mogłabyś już nigdy nie wrócić. -Po tych słowach Marcus delikatnie ją pocałował.
          Po bankiecie wszyscy zainteresowani spotkali się w gabinecie Lorda Helvettiego. Violet zasiadła za biurkiem, patrząc na każdego po kolei. -To co robimy? -Akira skrzyżował ręce, opierając się o jeden z regałów. -Plan jest prosty. -Zaczął Kouyou. -Takanori, Yuu i Yutaka, zostajecie w rezerwie i bez marudzenia... -Wampir spojrzał na Takanoriego, który już się wyrywał, by coś powiedzieć. -Wiem Takanori, że potrafisz walczyć, ale im chodzi o Ciebie, dlatego musimy Cię kryć, aż do kluczowego momentu... -" Hej Vi, ale przecież obie wiemy, że ten wasz plan się rozsypie już na samym początku bitwy." -Nagle Violet usłyszała obcy głos w głowie. Znaczy znała go, to było jej drugie ja, ale nigdy wcześniej nie rozmawiała ze sobą w ten sposób. -" Tak, wiem. Jak się rozsypie, wtedy wchodzimy my, z naszym planem, ale Kouyou tak seksownie wygląda, kiedy się rządzi. " -" O tak, tu się z tobą zgodzę." -Głos tej drugiej się zaśmiał. -" I tu Cię mam, ha! Myślisz tylko o jednym. " -" Ale to ty teraz patrzysz na niego tymi swoimi maślanymi oczkami. A po drugie, wzięłaś sobie przystojnego wampira, to trzeba korzystać, póki go jeszcze mamy" -Dzięki za przypomnienie. -Mruknęła Violet sama do siebie pod nosem, tyle, że nie w myślach, tylko na głos. -Vi, wszystko w porządku? -Zapytała zatroskana Cassidy, a Violet słysząc jej głos, wręcz podskoczyła. -Tak, tak, w porządku. To na czym skończyliśmy? -Demonica głupkowato się zaśmiała, mając nadzieję, że nikt nie zauważył, że na chwilę odpłynęła. -Violet, wiem, że twoja przemiana jest już blisko, ale nie przemień się w trakcie bitwy. To jest najgorsze, co mogło by nas spotkać. -Cassidy mówiła to z powagą, ale również z troską, przeczuwając, że jeżeli w trakcie walki coś pójdzie nie tak, będzie po nich. -Dlaczego to jest najgorsze? To chyba dobrze, że Violet będzie silniejsza. -Yutaka natomiast, jako "świeżak", nie rozumiał obaw Cassidy. -Posłuchaj Yutaka, jakby Ci to wytłumaczyć. -Akira przyłożył palce do nasady swojego nosa. -Demony w trakcie przemiany mają trochę przerąbane, bo wcale nie są silniejsze, tylko słabsze. W dodatku Violet jest "wyjątkowa" i nie wiadomo co z tej jej przemiany wyjdzie. Jeżeli na nasze nieszczęście straci kontrolę, demony zajmą się nią, żeby nas nie powybijała, a wtedy my, wampiry zostajemy sami, a sami nie mamy szans z całą armią aniołów, bo jest nas po prostu za mało. Dlatego władzy zależało na sojuszu, ponieważ oddzielnie każde z nas nie ma szans, a przemiana Violet może nas rozdzielić. -Wyjaśnił na tyle jasno, na ile potrafił. -Akira ma rację. Przemiana Violet to najgorszy możliwy scenariusz. -Podsumowała Cassidy. -Hallo, ja tu jestem. -Violet przewróciła oczami. -Wiem co robię, uwierzcie mi. -" Ale my wcale nie wiemy co robimy Vi." - "Wiem, ale Oni nie muszą wiedzieć..."
          -W końcu jesteśmy sami. -Kouyou zamknął drzwi do gabinetu i podszedł do opierającej się o biurko Violet. -To dobrze, bo już myślałam, że od tego siedzenia dostanę do głowy. -A raczej Violet w trakcie zebrania zaczęła chodzić w kółko, by zagłuszyć swoje drugie ja, nadające jej w myślach o walce, planach i oczywiście Kouyou. -Kochanie, nie masz się czego obawiać, damy sobie z nimi radę. -Wampir delikatnie ją objął w pasie, przyciągając do siebie. Wtedy Violet spojrzała mu w oczy, w te niesamowite, krwistoczerwone oczy. - "No, no, Vi, tylko tego teraz nie schrzań." - "Ja nie wiem, czy to odpowiedni moment. ' -Coś nie tak? -Zapytał Kouyou, widząc zmieszanie na twarzy demonicy. -Nie, wszystko w porządku, naprawdę. -Violet na chwilę obróciła głowę, ale Kouyou ujął jej podbródek, kierując jej twarz w swoją stronę i czule ją pocałował. -Chociaż przez chwilę o tym nie myśl. -Ale... -Violet nagle ułożyła dłoń na torsie Kouyou, jakby chciała go od siebie odsunąć. -Ale to gabinet mojego ojca, no wiesz. -W odpowiedzi Kouyou uniósł jedynie kącik ust do góry. -Już nikt nie będzie nam przeszkadzał, naprawdę. -Brunet lekko ją podniósł, sadzając na biurku, a twarz schował w zagłębieniu jej szyi. -" Nie wierzę, On chce nas przelecieć w gabinecie naszego ojca, na jego biurku. Szacun dla niego. "-Głos drugiej w myślach Violet zaczynał ją powoli irytować, szczególnie czując usta wampira na swojej szyi. - "Możesz się uciszyć." -" Tylko, że On ma rację, powinnaś chociaż na chwilę się oderwać. Nie chcesz ten ostatni raz poczuć się jak w raju? No bo ten, On przecież możliwe, że jutro zginie z rąk naszego pra, pra, pra dziadka, prawdopodobnie to nasza ostatnia okazja. A dobra, to ja może Ci już o tym nie przypominam. Ale tego nie schrzań!" -Kiedy głos w jej głowie zamilkł, mogła wreszcie skupić się na pieszczotach wampira. W końcu jej drugie ja miało rację, to może być ostatni raz.
          Kiedy Violet się obudziła, Kouyou stał przy oknie. Patrzył przez szybę z przerażeniem, wymalowanym na twarzy. -Kouyou, coś się stało? -Violet szybko zwlekła się z łóżka i podeszła do niego, odkrywając, co tak przeraziło wampira. Krwista czerwień powoli zaciągała niebo, a na ziemi najprawdopodobniej wyglądało to tak samo. Nie było widać ani chmur, ani słońca, a półmrok ogarnął całe królestwo Lucyfera. -Już tu są. -Szepnęła Violet, równie przerażona, co Kouyou. -Ich armie zbierają się na ziemi, nie mamy zbyt wiele czasu. To już się dzieje Violet. -Prawokrwisty nie odwracał wzroku od widoku zwiastującego ich zagładę...
__________
Blog: https://alternative-story-tg.blogspot.com/
Grupa FB: https://facebook.com/groups/2525968894379616

Undead HeartsWhere stories live. Discover now