Don't Be Cruel

103 8 2
                                    

Przełom września i października 1957
Hawkins, Indiana

Senne miasteczko w stanie Indiana nie miało do zaoferowania młodym ludziom zbyt wiele placówek edukacyjnych. Właściwie była tylko jedna. W takich okolicznościach można wysnuć tezę, że każdy młody człowiek w Hawkins musiał się, w końcu spotkać w tej właśnie placówce. Pewna dwójka mijała się wyjątkowo długo. W końcu ich losy postanowiły się skrzyżować.

- Ty jesteś James Hopper? - zagadnęła niewysoka brunetka, do o wiele wyższego ciemnoblond włosego chłopaka we flanelowej koszuli.

- Tak było, kiedy ostatnio sprawdzałem. - zbył ją nawet na nią nie spojrzawszy, skupiając się na szukaniu czegoś w szawce szkolnej.

- Kim ty niby jesteś, żeby się tak do mnie odzywać?! - dopiero kiedy jej głos rozbrzmiał tak stanowczo chłopak zlustrował ją wzrokiem - Nie mam zamiaru się z kimś takim użerać! - dziewczyna odwróciła się na pięcie.

Jednak nie zdąrzyła odejść. Chwycił ją za ramię. Zrobił to gwałtownie, ale jego chwyt był delikatny. Nie próbował okazać złości, zaintrygowała go. Nawet gdyby jej nie chwycił, nie odeszłaby. To miał być tylko sposób na zwrócenie jego uwagi.

- Zaczekaj! - westchnął ciężko, wreszcie skupiając się na chwili obecnej - Przepraszam. Czasami jestem strasznym dupkiem.

- Miło cię poznać Straszny Dupku. - wyciągnęła do niego dłoń z zawadiackim uśmiechem, który rozświetlił całą jej twarz - Ja jestem Joyce Horowitz.

Tak bardzo zaskoczyła go jej odpowiedź, że parsknął szczerym śmiechem.

- Ja czasami jestem też Jimmem Hopperem. Chociaż na co dzień to ukrywam. - Jim uścisnął dłoń Joyce przy okazji uwalniając jej ramię.

Pierwszy raz spojrzeli sobie prosto w oczy. Jej były brązowe, jak płynna czekolada. Światło tworzyło w nich jasne refleksy. Jego były lazurowe jak błękit nieba w słoneczny, zimowy dzień. Ciepłe i zimne na raz. Kiedy się w nie dłużej spojrzało łatwo było odkryć prawdziwą naturę Hoppera. Nie był dupkiem. Próbował do siebie zniechęcać ludzi, bo może bał się odrzucenia, albo uważał, że większość ludzi nie jest warta dłuższej znajomości. Joyce to rozumiała.

- Dobrze! To z tobą mam robić projekt na angielski. Możesz do mnie przyjść w sobotę. - tu zciszyła głos jakby chciała zdradzić jakiś sekret - Tylko nie przyprowadzaj tego Dupka... Wkurza mnie. - tym razem odwróciła się na pięcie po to, żeby odejść.

Jim stał przez chwilę bez ruchu. Musiał przetrawić to co go własnie spotkało. Miał przeczucie, że ta znajomość jeszcze się rozwinie.

Sobota, 5 października, tego samego roku

W domu Horowitzów rozległo się pukanie do drzwi.

- Joycie kto to?!

- To do mnie babciu! - Joyce szybko pobiegła otworzyć.

Za drzwiami stał Hopper z lekko niezręcznym uśmiechem i rękami schowanymi w przednich kieszeniach spodni.

- Spokojnie, jestem bez "tego drugiego" .

- Widzę. Ten drugi się nie uśmiecha. - próbowała zachować powagę, aby nadać dramatyzmu swojej wypowiedzi.

- Nie rób z niego, aż takiego potwora! - Jim udał oburzenie przy okazji wchodząc do domu nowej koleżanki - Muszę ci wyznać w tajemnicy, że mamy wiele wspólnych cech.

Joyce zaśmiała się cicho zasłaniając dłonią usta.

- Zabierzmy się za projekt. Chcesz coś do picia?

Zadanie poszło im bardzo sprawnie. Kiedy skonczyli Joyce zaproponowała, żeby przeszli się nad kamieniołom. Zakończyli w nim wydobycie parę lat temu. Teraz był zalany wodą.

- Szybko nam poszło! Myślę, że tworzymy całkiem zgrany zespół, wiesz?

- Też tak myślę. Jakim cudem mijaliśmy się przez tyle lat?

- Ja cię znałam, ale myślalam, że jesteś trochę inny...

- Ja też cię znałem. Trudno w tej szkole nie usłyszeć o Joyce Horowitz! To właśnie mnie odstręczało, ale ty chyba wcale tego nie lubisz? Tej sławy.

- Nie zyskałam jej za nic z czego mogłabym być dumna, Jim. Ludzie sami się mną interesują. Chłopaki się za mną uganiają tylko dlatego, że jestem ładna.

- Tylko? - spytał Hopper unosząc brwi okazując w ten sposób swoje niedowierzanie - Tak podchodzisz do swojej urody?

- Przecież to się tak naprawdę nie liczy! Ważne jest aby dobrze się czuć z samym sobą, ale przez to, że podobam się wielu osobom strasznie często trafiam na strasznych dupków!

Kiedy wypowiedziała to głośno powiązała swoje słowa z ich ostatnią rozmową i zaczęła się śmiać widząc udawane oburzenie Hoppera.

- Wcale nie mam na myśli ciebie! Ty starasz się udawać gbura, a wcale nim nie jesteś. Większość ludzi próbuje ukryć, że nimi są.

Hopper chyba chciał coś powiedzieć, ale zamiast tego wydoł usta w charakterystyczny dla siebie sposób walcząc z samym sobą, żeby czegoś nie powiedzieć. Joyce uśmiechnęła się pobłażliwie i siadła koło niego na trawie.

- Z większością moich znajomych nie da się normalnie pogadać! Kiedy powiem swoje zdanie stwierdzają, że dramatyzuje. Większość z nich nie ma pojęcia jak działa świat. Nadziani rodzice trzymają ich w jakiejś bańce chroniącej przed rzeczywistością. A rzeczywistość jest do bani!

- To miło, że uważasz mnie za lepszego od nich, ale ja wcale nie czuję, że udaje gbura... Taki już jestem.

- To czemu teraz jesteś miły i ... i zabawny?

- Tak uważasz? - zdziwił się Hopper.

- Tak! - wykrzyknęła entuzjastycznie - Cieszę się, że musieliśmy razem robić ten projekt. Chcesz wpaść za tydzień?

- Skoro Joyce Horowitz mnie zaprasza! Pewnie wielu chciałoby być na moim miejscu, co? - zapytał z szelmowskim uśmiechem.

Joyce przewróciła oczami i szturchnęła go łokciem.

- Właściwie to za tydzień możesz wpaść do mnie. Rezydencja Hopperów na pewno cię oczaruje! Tylko ostrzegam! Mój ojciec to typ faceta, który nigdy nie uronił łzy. Zawsze trzyma wszystko w sobie. Chyba nigdy nie powiedział, że mnie kocha. Zazwyczaj jest oschły. Matka zawsze stoi za ojcem. Nieważne co powie. Nie są zbyt gościnni i sporo piją. - wyrzucił z siebie Hopper nie chcąc spojrzeć w stronę Horowitz, bojąc się jej reakcji.

- Jim nie musisz się przede mną tłumaczyć! Moi rodzice ze mną nie mieszkają. Zamiast nich mam babcię i ciotkę Darline. Matka jest w szpitalu psychiatrycznym. - dziewczyna zawachała się, sama nie wierzyła, że mówi to na głos - Ojciec pracuje na statku. Przyjeżdza może trzy razy w roku i jest super irytujący! W domu zawsze brakowało pieniędzy. Staruszkowie się o to kłócili, gdy jeszcze mieszkaliśmy razem. Sama nie wiem czy to nie lepiej, że z nimi nie mieszkam. Lubię towarzystwo babci i ciotki...

Zapadła cisza. Mimo to nie czuli się niezręcznie. Jedno przetrawiało to, co usłyszeło od drugiego. W takiej chwili cisza była naturalna. Coś sprawiło, że poczuli kiełkującą między nimi więź.

Długość Dźwięku Samotności [Jopper]Unde poveștirile trăiesc. Descoperă acum