Epilog

976 49 4
                                    

Perspektywa Matta

-To po co miałem tu przyjść?- Spytałem Tristana przed wysokim biurowcem i patrząc jak głupi na przypadkowych ludzi wychodzących z budynku.

-Za chwilę ci powiem.- Odparł i mogę przysiąc, że uśmiechnął się tajemniczo, a fakt, że tego nie widzę potęgował nieprzyjemne doznanie przez, które mam dreszcze na plecach.

Miałem przyjść pod jego pracę, bo miał cos niezmiernie ważnego do omówienia na ten teraz, więc ja zrywam się z domu odmawiając Li w opiece nad Lukiem i przychodzę, a ten jełop dzwoni do mnie i mówi, żebym zaczekał! Po prostu nie mam do niego słów. Może i dramatyzuję, ale niecałe dwie godziny temu widzieliśmy się gdy wychodził spóźniony z domu. To nie trzyma się kupy. Nawet nie zszedł z tego zasranego wieżowca tylko każe czekać na dole. Nie mam już siły na niego.

-Nie możesz mi teraz powiedzieć?- Zapytałem osobę po drugiej stronie połączenia.

-Nie, bo zanim zejdę na dół to pójdziesz już sobie.- Rzekł pewien swojej racji, którą miał. Ale jak widać spotykam się z idiotą, które nie jest świadomy swoich słów, które potwierdziły moje bezużyteczne przyjście tutaj.

-Niby skąd wiesz, że jestem na miejscu, a nie na przykład w domu, u Lily i tak dalej?

-Misiek- Zaczął z delikatnym i czystym śmiechem.- Widzę jak opierasz się o słupek drogowy. Nikt inny nie trzyma w gębie lizaka.

Po jego słowach spojrzałem do góry nie mogą wykryć jego położenia.

-Masz dobry wzrok.- Wtrąciłem.- Albo lornetkę. Jedno z dwóch.

-Może.

-Albo ściemniasz jak z nut.- Mruknąłem wytężając oczy.

-Może nie może tak.

Prychnąłem na ostatnią odpowiedź odrywając uwagę od szklanego więzienia i skierowałem ją ponownie na wejście od budynku. Co najmniej miałem zastać taki widok, ale zamiast tego ujrzałem starszego mężczyznę w jasnej koszuli oraz lekko siwymi włosami.

-Wiesz co, nie schodź jeszcze.- Rzekłem poznając osobę przede mną, która tylko czekała aż zakończę rozmowę.

-Co, ale ja już...

-Oddzwonię później.- Mówiąc to rozłączyłem się mimo protestu alfy, który niepotrzebnie strzępił sobie język.

-Matthew.- Rozpoczął przypatrując się mojej skromnej osobie.- Dawno się nie widzieliśmy.

-No trochę minęło.- Powiedziałem bez żadnych większych uczuć, bo przecież nic mnie z nim nie łączy oprócz genów.- Chcesz czegoś ode mnie?

-Ej, czemu od razu jesteś nastawiony do mnie negatywnie?- Zapytał ze śmiechem i ze zdenerwowania podrapał się po potylicy. Uniosłem brew do góry przez co pięćdziesięcio parolatek ponownie się zawstydził.- Zgaduję, że masz czas na kawę.

-Przecież wiesz.- Odparłem odpychając się od kolumienki stając na prostych nogach.- To gdzie mamy iść?

Facet obdarował mnie szczerym uśmiechem i mimo nie młodego wieku muszę przyznać, że był nieprzeciętnie przystojny. Jak przystało na moja mamę.

-Znam dobrą kawiarnię niedaleko stąd.- Po wypowiedzi zaczął iść w jakiś kierunku nie patrząc czy idę czy nie.

-Już lecę.- Tylko zaśmiałem się ruszając za nim.

~~~~~~

-To o czym chciałeś pogadać?- Przerwałem panującą między nami ciszę, w której można było usłyszeć dźwięki charakterystyczne dla zatłoczonej kawiarni.

Zszyć ranę a/b/oWhere stories live. Discover now