46. Pierwsza porażka

Start from the beginning
                                    

                                ***

-Wstawaj, bo za parę godzin masz walkę- Matt wszedł do mojej sypialni i zrzucił ze mnie kołdrę. Poczułem nieprzyjemny chłód, ale mimo wszystko nawet się nie poruszyłem. Ostatnio nie miałem sił na nic I najchętniej ukrylbym się przed całym światem. -Wstawaj!- powtórzył, ale tym razem użył broni ostatecznej. Wiadro zimnej wody wylądowało na moim ciele, a ja jak poparzony zerwałem się z łóżka. Spojrzalem na blondyna, który jak gdyby nic stał z zadowoloną miną.

-Masz pięć sekund żeby zniknąć mi z oczu-warknąłem, a jego uśmiech nagle zaczął się zmniejszać. -raz, dwa- zacząłem, a Matt powoli zaczął się wycofywać z rękami uniesionymi w górze.

-No chyba mi tego nie zrobisz- wypiszczał, a ja dalej liczyłem. Gdy doszedłem do trzech, blondyn z prędkością światła wybiegł z mojej sypialni, a po chwili usłyszałem jak przekręca zamek w łazience. Przetarłem zmęczoną twarz i spojrzałem w lustro, które od dawna było moim wrogiem. Zdjąłem z siebie przemoczone ubrania i ubrałem czarne dresy, które wybrała mi kiedyś Layla. Zszedłem do kuchni, gdzie czekał na mnie obiad przygotowany przez Matta. Uśmiechnąłem się pod nosem i zawołałem chłopaka, ktory niepewnie wyłonił się z łazienki.

-Przeszło Ci?- zapytał, nadal trzymając dystans. Przytaknąłem i rozłożyłem porcję na dwa talerze, gestem ręki zachęcając chłopaka, żeby usiadł do stołu. Usiadł na przeciwko mnie i w ciszy zaczęliśmy jeść zupę, którą specjalnie dla nas przygotował. Byłem strasznym człowiekiem, ale w głębi duszy byłem mu wdzięczny, że mimo mojego toksycznego charakteru nie zostawił mnie samego. Cierpliwie znosił moje wyzwiska i wybuchy gniewu, które ostatnio byly codziennością, a po walce starannie opatrywał moje rany.

-Dziękuję za wszystko - wyszeptałem, bawiąc się łyżką. Blondyn spojrzał na mnie z niezrozumieniem, ale nie mialem odwagi odwzajemnić spojrzenia. -Za to, że ostatnio zgarniasz mnie pijanego z barów, że tutaj przychodzisz, że mi pomagasz i nie odszedłeś po moich akcjach. Wiem, że jestem chujowym przyjacielem, ale jestem ci wdzięczny i kocham cie jak brata- słowa, które wypowiadałem nie były łatwe, ale wywodziły się prosto z serca. Usłyszałem jak krzesło naprzeciwko się odsuwa, a blondyn staje obok mnie. Niepewnie spojrzałem na Matta, który się nad czymś zastanawiał.

-Kiedy miałem najgorszy okres w życiu tylko ty przy mnie byłeś. Pamiętam jak wyciągałeś mnie z tego całego gówna, kiedy wszyscy inni się odsunęli. Wiem, że jesteś trudnym człowiekiem, ale mimo wszystko jesteś moim bratem i choćbyś mnie pobił, ja dalej będę przy tobie- poklepał mnie po ramieniu. - Chociaż lepiej żebyś mnie nie bił- zaznaczył po chwili, na co wybuchłem śmiechem. -No co? Dalej mam siniaki po ostatnim- skrzywił twarz i wskazał na ramie, gdzie faktycznie widniał fioletowy ślad.

-sam chciałeś się bić- unioslem ręce w górę ma dowód mojej niewinności.

-Dobra, dobra... Lepiej jedz księżniczko, bo zaraz jedziemy na walkę- odparł, wracając na swoje miejsce. Wciągnąłem swoją porcję i powoli zacząłem szykować się na dzisiejsze starcie.

                                   ***

-Nie będziesz miał nic przeciwko jeżeli na chwile przyjedzie do nas Maya? Nie zdążyłem dać jej kluczy od domu- Matt spojrzał na mnie niepewnie, a ja lekko przytaknąłem. Walka miała rozpocząć się za jakąś godzinę, a ja chciałem jeszcze się rozgrzać. Po niecałych dwudziestu minutach do szatni wpadła blondynka, która nie uraczyła mnie ani jednym spojrzeniem, ale wcale się jej nie dziwiłem. Zraniłem jej najlepszą przyjaciółkę, więc gdyby mogla rozszarpalaby mnie na strzępy.

-Pójdę do łazienki- zakomunikowałem, chcąc dać im trochę przestrzeni. Puściłem wodę w kranie i zmęczonym wzrokiem spojrzałem w lustro. Nagle usłyszałem cichy szloch, więc targany ciekawością podszedłem bliżej drzwi, aby podsłuchać o co chodzi.

-Ona wyjechała, a ja tak bardzo za nią tęsknię- blondynka cicho płakała, a ja zastanawiałem się o kogo jej chodzi. -Layla jest silna i sobie poradzi, ale martwię się o nią-wychrypiala, a moje serce nagle się zatrzymało. Oparłem się o ścianę, starając się przetworzyć informacje. Czy to możliwe, że wyjechała? Nie czekając ani sekundy wyszedłem z łazienki, ale nigdzie nie było już Mayi.

-Co się stało?- zapytał Matt, ale w głębi wiedział, ze wszystko słyszałem. Adrenalina buzowała w moich żyłach, a ja czułem, że tracę grunt pod nogami. Strach zalewał moje myśli, a ciało było niczym struna.

-Gdzie ona kurwa jest?!- mój głos przypominał grzmot podczas burzy. Nie panowałem nad emocjami, a świadomość, że jest sama z daleka od domu wyniszczała mnie od środka.

-Tyler, bardzo mi przykro, ale Layla wyjechała- powiedział cicho Matt, a ja nerwowo złapałem się za włosy. Jego słowa wbijały się we mnie niczym strzały, a każda z nich nyła coraz boleśniejsza.

-Gdzie?-wyszeptałem, lekko się łamiąc. Oparłem się o ścianę i pozwoliłem ciału opaść na zimny beton. Do tej pory wystarczała mi myśl, że jest blisko mnie i jest bezpieczna. Cieszyłem się z każdego momentu, kiedy przychodziłem pod jej dom, żeby chociaż przez ułamek sekundy zobaczyć jej twarz, ale teraz zniknęło to bezpowrotnie. Layla wyjechała, Layla wyjechała, Layla wyjechała...

-Nie wiem, Maya nic więcej nie chciała powiedzieć- moją mantrę przerwał Matt, który posłał mi współczujące spojrzenie. Zamknąłem oczy, żeby nie pozwolić słonym łzom wydostać się na zewnątrz

Spiker wywołał mnie na ring, a ja szedłem tam niczym na ścięcie. Zupelnie nie mogłem skupić się na walce, bo w mojej głowie panował chaos, nad którym nie potrafiłem zapanować. Rywal dobrze wykorzystał moje rozkojarzenie, bo gdy tylko wybił gong całą mocą rzucił się na mnie zasypując moje ciało gradem ciosów. Nie potrafiłem zareagować, więc biernie przyjmowałem każde uderzenie. Ciepła czerwona ciecz spływała po moim ciele, a ja trwalem w dziwnym zawieszeniu. Widziałem jak Matt krzyczy w moim narożniku, ale zupełnie nie słyszałem, co się dzieje. Czas się zatrzymał, a jedyną oznaką życia było moje głośno bijące serce.

-Layla wyjechała, Layla wyjechała, Layla wyjechała- głos w mojej głowie nie przestawał mnie męczyć. Kolejny cios padł na moją twarz, a ja poczułem jak metaliczny płyn zaczął mi się wlewać do gardła. Nie trzymałem już gardy i pozwoliłem rekom swobodnie opaść wzdłuż ciała. Kolejne uderzenia szły w moją stronę, a ja coraz gorzej trzymałem się na nogach.

-Layla wyjechała, Layla wyjechała, Layla wyjechała.... -i w tym momencie padł cios, który sprawił, że pierwszy raz w życiu przegrałem swoją walkę. Opadłem na matę, plując krwią. Obraz coraz bardziej mi się zamazywał, a ostatnie co zobaczyłem to twarz Layli, siedzącej na młyńskim kole. Zielone oczy błyszały niczym iskierki, a długie włosy rozwiane na każdą stronę lekko łaskotały jej roześmianą twarz. Niestety widok ten szybko zaczął się rozcierać, a potem pojawiła się tylko ciemnosć...

-------------------------------------------------------------

Krótki rozdział, ale jest :) Miłego Weekendu :)

Walka o szczęście.Where stories live. Discover now