Rozdział XIV

227 7 3
                                    

- No dobra, stary, kim jest ta kobieta? – spytał Benedict uważnie przyglądając się Tomowi.

- Przecież ci się przedstawiła – odpowiedział wymijająco.

- Wiem jak ma na imię ale nie wiem kim jest dla ciebie – nie odpuszczał.

- Zarządza willą, którą wynajmujemy z chłopakami. Jest z Polski, lubi czytać książki i podróżować. No i lubi Marvela – powiedział i krótko opisał ich pierwsze spotkanie.

- Nieźle – powiedział śmiejąc się Ben – ale nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Chciałem wiedzieć kim ona jest dla ciebie.

- Nie wiem o co ci chodzi – powiedział powoli.

- Stary, znam cię długo i nie widziałem, żebyś przytulał i całował przygodnie poznane kobiety.

„Cholera, widział to..."

- Więc? – Ben nie chciał odpuścić.

Tom się zirytował:

- Nie wiem, ok? Nie wiem kim jest dla mnie! Ale chcę być blisko niej...

- Tom, kocham cię, jesteś najwspanialszym facetem pod słońcem, zaraz po moim mężu ale... - wtrąciła przysłuchująca się wszystkiemu Sophie.

- Ale? – spytał odwracając się w jej kierunku. Stała oparta o drzwi.

- Ale czasem mam ochotę palnąć cię patelnią w łeb!

- Dlaczego?

- Bo za dużo analizujesz. Nie możesz raz pójść za głosem serca? Albo na żywioł? Nie zastanawiać się dlaczego, po co, jak? Po prostu żyć?

Milczał zaskoczony.

- Mam wrażenie, że każdy twój ruch jest przemyślany, wykalkulowany jakbyś grał w szachy z życiem. Dbasz o wizerunek, rozumiem, ale pomału zmieniasz się w robota...

Spojrzał na nią z urazą.

- Sophie... - zaczął Ben

- Ben, wiesz, że mam rację a on musi to wreszcie usłyszeć. Masz czterdzieści jeden lat i żyjesz tylko pracą. Otrząśnij się wreszcie!

- Ale to wciąż MOJE życie i pozwól, że sam będę o nim decydował – powiedział gniewnie i nie żegnając się, wyszedł.

- Przesadziłaś trochę, kochanie – westchnął Ben.

- Ale może wreszcie coś do niego trafi! Nie mogę patrzeć jak się męczy.

Tom wsiadł do samochodu trzaskając drzwiami. Był wzburzony słowami Sophie. Częściowo dlatego, że miała rację. Bardzo się pilnował we wszystkim, co robił. Kochał swoją pracę i nigdy by z niej nie zrezygnował ale płacił za to wysoką cenę. Był sam. Na własne życzenie. Po rozstaniu z Zawe podjął decyzję, że nie będzie się już w nic angażował bo miał serdecznie dość oglądania siebie w prywatnych sytuacjach za każdym razem jak wchodził do Internetu. Zdjęcia z wakacji, zdjęcia z imprez, zdjęcia ze spaceru z psem... Nawet naturalne reakcje organizmu były szeroko komentowane co potwierdziła sama Gio, przyznając, że widziała zdjęcia ukazujące rozmiar jego penisa. Czekał tylko na zdjęcia z toalety. Teraz też bał się odpalić neta, żeby nie znaleźć tam zdjęć z dzisiaj. Walnął ręką w kierownicę ze złością.

- Pierdolone social media! – zaklął głośno.

Na szczęście droga powrotna trochę mu zajęła więc na miejsce dojechał już nieco uspokojony. Z ulgą stwierdził, że Gio nie ma w zasięgu wzroku. Nie był jeszcze gotowy na spotkanie. Pogadał chwilę z chłopakami, informując ich, że przyjechał Benedict. Dowiedział się też, że Gio w pośpiechu wyjechała niemal zaraz po tym jak wróciła z Manaroli i rzuciła, że będzie późno. Ponownie przyjął to z ulgą. Będzie miał czas wszystko przeanalizować. I w tym momencie przypomniały mu się słowa Sophie o robocie i o szachach. Nie dawały mu spokoju, zasiały jakieś ziarenko niepokoju.

Przez resztę dnia nie mógł znaleźć sobie miejsca, do wieczora snuł się po willi, co jakiś czas patrząc w okna domku Gio i odpowiadał mruknięciami na pytania chłopaków. Oni po kilku próbach zaczepiania go, dali mu spokój widząc, że to na nic. Gdy zaczęło się ściemniać a Gio nadal nie było, zaczął się denerwować. Wyjął telefon i napisał do niej wiadomość – „Gdzie jesteś? Wszystko ok?". Przez jakiś czas czekał na odpowiedź wpatrując się w ekran. Bez skutku. „Pieprzyć to!" – pomyślał i zadzwonił do niej.

- Halo, Tom, nie mogę rozmawiać. Wszystko w porządku, będę późno.

- Ale... - rozłączyła się - ...już jest późno – dodał już do siebie.

Była północ. Spróbował się położyć i zasnąć ale ciągle wiercił się niespokojnie.

- Kurwa, sam się oszukuję – powiedział i biorąc ze sobą koc i czytnik, zszedł na dół na taras, usiadł na leżaku i zaczął czytać kryminał Jo Nesbo. A raczej starał się czytać bo nie mógł skupić się na lekturze wciąż zastanawiając się co robi Gio. Chyba zasnął bo nagle ni z tego, ni z owego usłyszał szept i poczuł czyjąś rękę gładzącą go po policzku:

- Tom, idź spać do siebie, co ty tu robisz? – otworzył oczy. Gio przypatrywała mu się uważnie, pochylając się nad nim.

- Czekałem na ciebie – odpowiedział, zaskoczony jej bliskością.

- No to się doczekałeś, idź spać.

Chciała odejść ale przytrzymał jej rękę i pocałował wewnętrzną stronę palców. Poczuł, że zadrżała. Spojrzał na nią i wciąż trzymając jej dłoń powoli wstał. „Dobra Sophie, raz się żyje" – pomyślał i przysunął się bliżej. Chciał ją pocałować, bardzo chciał i miał taki zamiar ale ona wyswobodziła rękę i odsuwając się powiedziała:

- Dobranoc, Tom – i nie oglądając się, poszła do siebie. Patrzył jak odchodzi i nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Zostawiła go samego. Na środku tarasu. Kiedy on wreszcie chciał być spontaniczny. Kopnął leżak w poczuciu niesprawiedliwości.

- Tom, ludzie tu chcą spać! – usłyszał głos Roberta dochodzący z góry.

- Ok, ok – powiedział i poszedł do siebie. Zasnął dopiero nad ranem bo cały czas miał przed oczyma twarz Gio i moment kiedy się od niego odsuwa. I był zły.

To niemożliwe / Tom HiddlestonWhere stories live. Discover now