Rozdział VII

233 12 7
                                    

Wyglądała tak żałośnie, że nie wiedział co ma powiedzieć. Współczuł jej bardzo bo musiała czuć się bardzo niezręcznie. Nie żeby nie był przyzwyczajony, w końcu miał dwie siostry i niejedno w życiu przeżył. Ale czuł, że dla Gio to może być za dużo doznań na raz. Dlatego stał i czekał. Powoli się wyprostowała.

- Chcesz wody? – zapytał. Skinęła głową więc szybko podał jej butelkę, którą wyjął z bagażnika. – Możemy wracać?

Spojrzała na niego wściekle:

- Jeśli myślisz, że jeszcze kiedykolwiek wsiądę do tego samochodu to chyba cię pojebało!

Spojrzał na nią zdumiony.

- To jak chcesz wrócić?

- Piechotą.

- Gio, nie wygłupiaj się, to cztery kilometry. Będę jechał powoli.

- Nie, nie rozumiesz. To tak nie działa. Niby dlaczego mam mini? Bo mogę nim jechać bez przyspieszeń i innych wynalazków. A teraz, jak już mój błędnik zwariował to jak tylko ruszysz, znowu będzie to samo. Więc nie, dziękuję, przejdę się. A ty jedź, rozpakuj zakupy – powiedziała i ruszyła przed siebie.

- Gio, jesteś w klapkach, jest upał, to niemądre.

- Dam radę, birkeny to najwygodniejsze buty świata. Jedź, do zobaczenia na miejscu.

Wyjął telefon.

- Robert, weź samochód i przyjedź z kimś do nas.

- Co? Gdzie? Po co?

- Nie pytaj, tylko przyjeżdżaj. Jesteśmy jakieś cztery kilometry od domu.

Gio zdążyła odejść już spory kawałek. Wsiadł do samochodu i podjechał do niej. Zamachała, że ma jechać dalej.

- No co za uparta baba – powiedział do siebie i ujechał jeszcze z trzysta metrów. Zatrzymał się i wysiadł. Poczekał aż Gio dołączy. Spojrzała na niego zdziwiona.

- Poczekamy teraz grzecznie aż chłopaki przyjadą po samochód a potem się przejdziemy – powiedział cwaniacko się uśmiechając.

Patrzyła na niego zła.

- No co? Nie myślałaś chyba, że pozwolę ci iść samej.

- Pozwolisz? A co ty jesteś mój pan i władca? Chcę to idę i nic ci do tego!

Spojrzał na nią marszcząc brwi.

- Nie o to chodzi. Źle bym się czuł ze świadomością, że ty idziesz a ja sobie jadę.

- No tak, gentleman – powiedziała sarkastycznie.

Uśmiechnął się:

- A żebyś wiedziała.

Prychnęła i ruszyła przed siebie. Tom ruszył za nią, nic już nie mówiąc. Po kilku minutach przyjechali Seb i Chris. Tom rzucił im kluczyki i przecząco pokiwał głową na ich nieme pytanie. Podjechali do stojącego na środku drogi samochodu, Seb się przesiadł i ruszyli w drogę powrotną obficie kurząc za sobą. Tom przyspieszył kroku i bez problemu dogonił Gio.

- Jak panience podoba się spacer? – zapytał z arystokratycznym akcentem brytyjskim.

Parsknęła śmiechem i spojrzała na niego.

- Byłby cudowny gdyby nie towarzystwo – odpowiedziała złośliwie.

Tym razem on się zaśmiał.

- Oj, to już wspaniały pan Hiddleston nie jest dobrym towarzystwem?

Przystanęła i spojrzała na niego.

- Po prostu jest mi wstyd. Widzisz mnie w samych upokarzających sytuacjach – odruchowo dotknęła guza na czole – a nie jest to koniecznie strona, od której chciałabym się pokazać komukolwiek.

- A dlaczego nie? – spojrzał na nią uważnie.

- Bo to jest poniżające!

- Co? Że się walisz w łeb i potem myślisz, że się spełniły twoje najskrytsze fantazje? Albo że wymiotujesz przed najseksowniejszym facetem świata? – zapytał ledwo utrzymując powagę.

Patrzyła na niego z niedowierzaniem ale to było tak absurdalne, że zaczęła się śmiać.

- Nie jesteś Paulem Ruddem, to on jest najseksowniejszy.

Teraz już śmiali się oboje.

- Gio, serio, nie jedno już widziałem. Nie przejmuj się. Będziesz miała o czym wnukom opowiadać – mrugnął do niej.

Spojrzała na niego z ukosa ale już nic nie powiedziała. Tom poczuł ulgę – chyba udało mu się sprawić, że przestała się przejmować. Po pół godzinie dotarli na miejsce. Chciał coś jej jeszcze powiedzieć ale nie dała mu ku temu okazji bo bez słowa skierowała się do siebie. Gdy wszedł do willi napotkał pytający wzrok chłopaków:

- Źle się poczuła i nie chciała wracać samochodem. Przecież nie mogłem jej tam zostawić.

- No nie, absolutnie, braciszku – zaśmiał się Hems – rycerz na białym koniu, jak zawsze.

- Spierdalaj – odpowiedział mu czule.

- Chyba na czarnym i nie koniecznie jej się ten koń spodobał – zaśmiał się Seb.

- I jak tam spacerek, recytowałeś jej wiersze? – spytał niewinnie Chris.

- Jesteście pojebani, drodzy przyjaciele – odpowiedział i poszedł do siebie. Wszedł pod prysznic bo był spocony i oblepiony kurzem. „Jedno jest pewne – pomyślał – takiego oryginału to jeszcze nie spotkałem".

To niemożliwe / Tom HiddlestonWhere stories live. Discover now