Rozdział 38: All Our Times Have Come

615 62 10
                                    

Dumbledore umierał.

Był chodzącym trupem.

Czarna i uschnięta ręka, która prawie bezużytecznie zwisała z ramienia mężczyzny, nieustannie przypominała Severusowi o jego nadciągającej zagładzie. Złożył przysięgę, że pomoże Draco. Nie ma odwrotu.

Obecnie, wyczerpany, był w piwnicy Grimmauld Place, krojąc Panellus stipticus na eliksir dla Lupina.

Może umrze. Może byłaby to ulga.

Wiedział tylko, że gdyby nie żył, nie musiałby już iść do Dworu i pontyfikować stanu czarodziejskiej Brytanii ze znudzonymi i często pijanymi Czystokrwistymi, podczas gdy Czarny Pan mówił wszystkim, jak to powinno być. Nie musiałby też jechać na Grimmauld Place i zgłaszać swoich informacji podejrzliwym twarzom członków Zakonu, podczas gdy Dumbledore mówił wszystkim, jak to powinno być.

Byłby martwy i nikt nie mógłby mu nic powiedzieć. Właściwie brzmiało to dość kojąco.

Severus zdał sobie sprawę, że kroił bez zwracania uwagi i spojrzał w dół.

Cholera.

Obciął pod złym kątem.

Westchnął głośno, usunął składnik i wyciągnął kolejny z sakiewki. Pozwolił sobie na ponury uśmiech, krojąc grzyby. Spędził sporo czasu nad eliksirem i prawdopodobnie rozwiązał problem ze smakiem. Ale przecież nie zamierzał sprzedawać eliksiru, prawda? Warzył go za darmo.

A konkretniej: był zmuszony go uwarzyć.

Lupina nie było na to stać i nie było innego sposobu, żeby go zdobyć. Jasne, ktoś inny z Zakonu mógł to dla niego kupić. Ale o wiele lepiej zmusić Severusa, żeby go uwarzył. Co oczywiście zrobił. Ponieważ był dobrym małym chłopcem, który zawsze robił to, co kazali mu jego panowie.

On robił to, co mu kazali. Ale jednak nic mniej lub więcej. Uwarzyłby eliksir, ale nie uwarzyłby swojej przeróbki, która nie smakowała jak końskie szczyny. Robił halucynogenne mikstury na przyjęcia Czarnego Pana, ale nigdy nie robił eliksiru uzupełniającego, który powstrzymałby wywołujący migrenę atak.

Zrobi to, o co proszą, ale tylko to i nic więcej. To był miniaturowy bunt, na jaki mógł sobie pozwolić.

Severus skończył krojenie grzyba bez zakłóceń. Nie powinien naprawdę jęczeć. Gdyby nie utknął na dole, zajmując się Małym Pomocnikiem Lupina, utknąłby na górze z Moodym i resztą. I z jakiegoś powodu... Potter. Jakby za mało widywał chłopca podczas szlabanów.

Jasne, ten powód miał wiele wspólnego z faktem, że Potter był teraz właścicielem domu. Chłopiec w wieku siedemnastu lat posiadał dom. Właściwie, zdał sobie sprawę Severus, czy był również właścicielem domu w Gordric's Hollow? Czy miał dwa domy? Czy był jakimś magnackim sierotą, który kolekcjonował domy? Tak czy inaczej, Potter regularnie pojawiał się kiedy mieli spotkanie Zakonu, czasami ciągnięty przez Minerwę. Severus zawsze upewniał się, że już opuścił zamek, żeby nie musiał eskortować Pottera. Albo Lupina.

Albo Hermionę.

Snape westchnął ponownie i przyciągnął do siebie miskę z korzeniami kozłka.

Za nim rozległ się bardzo cichy kaszel.

Kiedy zaczął pracować w ciasnej sypialni, której używał jako pokoju eliksirów, w powietrzu unosił się bardzo słaby zapach. Jakiś rodzaj bogatego w zioła szamponu, który prawdopodobnie był mugolski i prawie na pewno miał obraz kobiety o pustych oczach, pieszczącej włosy na butelce. Oczywiście rozpoznał zapach. Najwyraźniej lubiła szampon, ponieważ używała go nawet lata później, kiedy ją znał. Czuł się dziwnie, kiedy go wąchał. Wesoły, ale melancholijny. Szczęśliwocholijny?

HGSS Zmienność niezmiennego czasu (polski przekład) Where stories live. Discover now