Rozdział 35

121 12 157
                                    

                Porywisty, morski wiatr nieustannie uderzał w policzki, a potężne skrzydła cięły przestrzeń ze zdwojoną siłą. Kyōko już nie potrafiła cieszyć się pięknem krajobrazu, jej myśli gnały w kierunku, z którego sączyła się ledwo wyczuwalna demoniczna chakra Kyūbiego. Dziewczyna mocniej zacisnęła palce na czarnych piórach, Rasuto musiał wyczuć jej niepokój, bo przyspieszył. Nawet o nic nie pytał, po prostu gnał przed siebie. Zewsząd otaczał ich – wydawałoby się – nieskończony ocean, ale nie mogli już zawrócić. Nie chcieli zawrócić.

— Je-jest źle?

Z zaciśniętymi ustami wpatrywała się w słońce, które powoli skrywało się za horyzontem. Miała wrażenie, że jeśli chociaż szepnie, ktoś zmiażdży jej gardło. Czy było źle? Było cholernie okropnie. Tragicznie. Rozdzielili się! Jak mogła do tego dopuścić?! Przecież obiecała Tsunade, że ochroni go za wszelką cenę, a zamiast tego... No właśnie, co takiego robiła? Bawiła się przy wodospadzie.

— Daj mi więcej shi-shizen — dodał Rasuto, na co tylko skinęła głową i uwolniła nowe pokłady energii. — Czujesz? Jego chakra jest silniejsza.

Faktycznie coraz mocniej ją czuła. Pochyliła plecy i nabrała do płuc ostatni, duży haust powietrza, bo Rasuto posilony shizen szybował tak prędko, że wiatr zaczął sprawiać ból i nie mogła wziąć kolejnego wdechu.

Gdy w końcu dolecieli nad stały ląd, nie potrafiła wyzbyć się lekkiego uśmiechu i mimo skurczów w żołądku westchnęła z ulgą. Naruto był coraz lepiej wyczuwalny, ale nie tylko on. Im posuwali się dalej w głąb lądu i przelatywali najpierw nad bujnymi lasami, a potem stepami Kraju Ognia, zaczęły dobijać się do niej inne chakry.

Kyōko przyłożyła rękę do piersi, a oddech znacznie jej przyspieszył. Nie mogła opanować serca. Tyle... tyle bólu! Z czasem poczuła absolutnie wszystko; rozpacz matek i ojców, zgiełk, krew, pożogę, śmierć. Najpierw nie odróżniała poszczególnych energii, bo w ferworze walki wszystko się scalało, ale z każdym pokonanym kilometrem było łatwiej. Uniosła wzrok na granicę z Krajem Trawy, którą przecież całkiem niedawno przekraczała.

Aż rozdziawiła usta, poruszając się niespokojnie na grzbiecie orła. Nie mogła uwierzyć własnemu oku! Gdzie podziały się soczyste lasy i łąki?! Pod nimi ciągnęły się tylko skalne kratery. Zupełnie tak, jakby jakieś bóstwo jednym, silnym pociągnięciem zerwało roślinną warstwę i zostawiło jedynie lity kamień. Gdy miarowymi oddechami zaczynała uspokajać serce, uniosła głowę, by obserwować horyzont. I wtedy TO zobaczyła.

Gigantyczne monstrum z jednym okiem wypełnionym Sharinganem, mordą, z której wystawały nierówne kły i kilkoma wirującymi za plecami... Co to właściwie było? Ogony? Łapy? Kyōko zakryła usta dłonią, kiedy potwór ryknął, a potem zaczął strzelać dookoła kolcami utworzonymi z jego ciała. Celował w shinobi walczących z jego odnóżami. Całe to zniszczenie pochodziło od niego i szybko nabrała pewności, że potwór nie poprzestanie tylko na przebudowie krajobrazu. Czym on jest?

Dziesięcioogoniasty.

Chłodny ton Mizuchiego na chwilę zmroził jej krew w żyłach. Skoro TO był Dziesięcioogoniasty, znaczyło, że... Nie, nie, nie. Naruto nie dałby się tak łatwo pokonać! Poza tym wciąż czuła jego intensywną, demoniczną chakrę. Skąd więc członkowie Akatsuki pozyskali nie tylko tę energię, ale i Bee? Raper, przemieniony w Gyūkiego, odpierał potężne ciosy elastycznych kończyn potwora. Czyżby istniał inny sposób, aby scalić ze sobą wszystkie ogoniaste bestie? Kyōko szybko odrzuciła od siebie te rozważania. Obecnie nie miały sensu – liczyło się to, że Akatsuki zdołało przywołać najstraszniejszą bestię, jaka chodziła po tych ziemiach.

Jestem Kroplą [vol. 1]Where stories live. Discover now