Kapitel Elfte.

25 1 0
                                    


Krzysiek.

*Następnego dnia wstałem koło ósmej. Wlazłem do łazienki, zgarniając jakieś w miarę czyste ubrania z szafy i zamknąłem się w łazience. Ogarnięcie się zajęło mi chyba z pół godziny, jak wyszedłem, wziąłem też leki, których czasem zapominałem brać. Chwyciłem telefon, zerkając na godzinę i zakląłem soczyście, wiedząc, że na pewno spóźnię na terapię. Wrzuciłem komórkę do kieszeni i niemal wybiegłem z mieszkania, niemal zapominając o zamknięciu go na klucz. Następnie zbiegłem po schodkach, po chwili znajdując się na podwórku. Spojrzałem w niebo, czując jak po mojej twarzy spływa pot. Słońce prażyło, co niezbyt komponowało z moimi długimi rękawami i nogawkami. Wzruszyłem jednak ramionami, nie chciało mi się już wracać na górę. Ruszyłem więc szybkim krokiem, starając się ignorować zaskoczone spojrzenia ludzi wokół. Westchnąłem, stając przed dobrze znanym mi budynkiem. Zawsze czułem stres przed wejściem do środka. Wziąłem jednak kilka głębokich wdechów, wypuściłem powietrze i przywołałem na twarz uśmiech, który jednak w żadnym calu nie był szczery. Wszedłem do środka, kierując się schodami na samą górę. Gdy dotarłem na miejsce, przypomniało mi się, czemu tak bardzo nienawidzę tego budynku. Przewróciłem oczami i rozejrzałem się po korytarzu, który jednak był całkowicie pusty. Podniosłem drżącą jak galareta dłoń, zacisnąłem w piąstkę i zastukałem delikatnie do drzwi. Miałem cichutką nadzieję, że go nie będzie, jednak usłyszałem ochrypłe: "Proszę", więc z pełnym zawodu westchnieniem wszedłem do środka, gryząc wargi. Usiadłem na twardym krześle, mężczyzna siedzący przede mną milczał, czekając, aż się odezwę. Wpatrywałem się w swoje dłonie, które się trzęsły i pociły z narastającego stresu. Powoli podniosłem głowę z zamkniętymi oczami, które otworzyłem dopiero, gdy wyczułem, że moja twarz jest na wysokości jego twarzy. Zagryzłem wargę, bawiąc się swoimi palcami i odchrząknąłem.

- Dzień dobry. - wyszeptałem, na co z ciepłym uśmiechem skinął mi swoją bujną czupryną. Zmarszczył brwi, patrząc na moją grubą bluzę. Widziałem też, że zauważył tatuaż z boku mojej głowy, nie skomentował go jednak. Położył obie ręce na biurku i złączył ze sobą dłonie, lustrując mnie spojrzeniem. Wiedział, że tego nienawidzę i sprawia to, że stresuję się jeszcze bardziej. Szybko więc przestał, otwierając swój niebieski notatnik, na okładce którego widniało moje nazwisko.

- Słyszałeś ostatnio głosy?- zapytał, a ja właściwie nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Nie słyszałem, co powinno go ucieszyć, jednak ta dziewczyna, pojawiająca się co chwila w moim życiu.. Nie wiedziałem, co o niej myśleć. Mój chory łeb przysparzał mi wiele problemów, z którymi ledwo dawałem sobie radę. Chciałem pomocy, chciałem żyć dla rodziny, kilku przyjaciół, jednak bałem się, że w końcu stchórzę i się zabiję. Po prostu, pewnego dnia coś we mnie pęknie i rozjebię się na malutkie kawałeczki. Zacisnąłem pięści, nienawidząc siebie za słabość.

- Nie wiem, chyba nie. - wychrypiałem, strzelając głośno palcami i uciekłem wzrokiem w bok. Nie odpowiedział, więc spojrzałem ku niemu, gryząc wargi niemal do krwi. Coś zapisał w notatniku, potem podniósł głowę, uśmiechając się promiennie, a jego oczy ciekawsko się zaświeciły. Posłałem mu blady uśmiech i zacisnąłem szczękę, wstając z niewygodnego krzesła i gapiąc się w podłogę.

- Ale.. Ale mam swojego Anioła Stróża, chyba. - mruknąłem, po czym cicho się zaśmiałem i opuściłem ciasne, niewygodne pomieszczenie.*

______________

jakoś wyszło.

~ Szatan. 

Schizofrenic | WeenaperWhere stories live. Discover now