T2 Rozdział 10

1.2K 24 0
                                    

Kyle

Zatrzymałem starszą kobietę, która mogła naprawdę nam pomóc. Siedzieliśmy z nią kolejną godzinę ustalając plan zatrzymania Smith'ów i mojego "ojca". Kobieta z dokładnością podawała nam czas i miejsce w którym będą zbiegli. Ustalamy ostatnie formalności związane z ich zatrzymaniem, po czym każe wszystkim opuścić biuro. Zostaje tylko kobieta odziana w czarny płaszcz z kapturem. Patrzy na mnie lekko zmęczonym wzrokiem i czeka na moje pytania. Doskonale wie o co chcę zapytać i bez zbędnych pytań przemawia.

- Twoja matka była wspaniałą osobą... - mówi spokojnym głosem. - To wszystko stało się w przeddzień twoich trzecich urodzin. Albert kazał straży przyprowadzić twoją matkę do biura. Wydał na nią bezprawny wyrok, by władać stadem na wyłączność. W dzień twoich urodzin na oczach wszystkich odciął jej głowę i kazał skłonić się nowemu władcy. W ten dzień nastały ciemne czasy, ale widzę, że ty wraz ze swoją mate je zakończysz. - mówi robiąc przerwę na odetchnięcie. - Dbaj o to dziewczę Kyle, bo drugiej takiej nie znajdziesz. Jeżeli waszą więź będzie bardzo zżyta, nic nie stanie wam na przeszkodzie do szczęścia i pokoju.

Kobieta wstaje i rusza w stronę wyjścia, ostatni raz spogląda na mnie i szczerze się uśmiecha.

- Powodzenia Kyle. - mówiąc to znika za powłoką drzwi.

                               ***

Dziś jest dzień zatrzymania Alberta i Smith'ów. Czekamy cierpliwie, w wyznaczonym przez staruszkę miejscu. Wszyscy jesteśmy schowani w krzewach, usmarowani błotem, by nasz zapach był niewyczuwalny. Nagle w pobliżu daje się słychać odgłosy biegu wilczych łap. Naszym oczom ukazują się trzy wilki. Patrzymy uważnie na przybyły, którzy niepewnie rozglądają się w około. Nagle w ich ciałach zachodzi przemiana, a przed nami znajdują się trzy ludzkie formy. Wraz ze strażnikami czekamy na odpowiedni moment ataku. Musimy być jednak rozważni i cierpliwi. Nie chcę zaprzepaścić jedynej szansy na zatrzymanie tej trójki, dlatego gorliwie trzymam się wskazówek staruszki. Dochodzi dwudziesta trzecia, która należy do nas. Cała trójka wchodzi do prowizorycznego szałasu, który przed chwilą stworzyli, a my zaczynamy naszą obławę. Najciszej jak możemy wychodzimy z ukrycia i okrążamy budowle zbiegłych. Pokazuje na palcach "3,2,1.." i rozbieramy niechlujne dzieło wilkokrwistych. Albert podrywa się na równe nogi, chcąc podjąć próbę ucieczki. Uprzedza go w tym Arthur, który chwyta ciało przerażonego mężczyzny i przykłada do jego nozdrzy szmatkę nasączoną specjalnym specyfikiem, przez co mężczyzna traci przytomność. Pozostała dwójka też podejmuje próbę ucieczki, jednak na marne. Olivia wpada w ręce ojca swojego dziecka, który składa na jej ustach pocałunek po czym chytrze się uśmiecha i wkłada dziewczynie knebel w usta. Ta próbuje się wyszarpać z jego uścisku lecz na marne. Jej oczy szklą się, ale nikogo tutaj to nie obchodzi. Ojciec dziewczyny rozpaczliwie próbuje pomóc córce, lecz również zostaje powstrzymany od tego pomysłu. Strażnicy powalają go na ziemię i przytrzymują jego kończyny zakładając kajdanki i wiążąc nogi, co uniemożliwia mi ucieczkę. Olivia i Albert po chwili również leżą ze związanymi kończynami.

- Czego wy od nas chcecie do jasnej cholery! - wykrzykuje wściekle Smith, próbując uwolnić się. - Moja córka jest w pieprzonej ciąży! Zabijecie niewinne dziecko?! - wydziera się dalej staruszek. Rozbawiony kucam przy ich ciałach i z chytrym uśmiechem spoglądam na jego twarz.

- A czy wy mieliście litość do tysięcy dzieci, które wymordowaliście dla swojej pieprzonej idei?! - krzyczę w jego stronę, a moja twarz przyjmuje wściekły wyraz. - Czy kurwa myśleliście o mojej mate, której mogłem pozbawić życia?! - dalej wydzieram się w stronę staruszka, który zaczyna z przerażenia trząść się. Rozumie, że jego wcześniejsze postępowanie było haniebne, a ja mam święte prawo do pozbawienia ich życia. - Jesteście pieprzonymi mordercami i nie obchodzi mnie wasze pieprzone życie, oraz błaganie! Mieliście drugą szanse ode mnie, postanowiliście ją zmarnować, więc to wasz problem!

Na powrót prostuje się i patrzę na przeklętą trójkę. Z pogardą taksuje ich wzrokiem i stwierdzam, że są nic nie warci.

- Mam nadzieję, że będziecie smażyć się w ogniu piekła... Brać ich! - rozkazuje i ruszamy do naszych samochodów z trójką skazańców.

***

Obecnie znajdujemy się w sali obrad, gdzie wraz z zaufanymi mi ludźmi ustalamy co zrobić ze skazanymi.

- A więc? - pytam po raz kolejny tego wieczoru oczekując na pomysły zebranych. Arthur poprawia się na krześle i wymownie spogląda w moją stronę. - Proszę. - mówię, zezwalając tym samym zabrania głosu przyjacielowi.

- Jestem zdania by dziecko się urodziło, nie bądźmy bezduszni jak te bestie i pozwólmy nowo narodzonej istocie, dorastać pod bacznym okiem prawego ojca.- mówi, a na twarzy biologicznego ojca przyszłego dziecka maluję się wdzięczność. - Nie zawiniło przecież ono, a Olivia która oszukała mnóstwo mężczyzn.

- Alfo jeżeli mogę wtrącić, zobowiązuje się do podjęcia opieki nad dzieckiem. To będzie zaszczyt móc wychowywać nowe pokolenie według pańskich zasad. - mówi oszukany przez Olivie mężczyzna i zasiada z powrotem na fotelu.

- A więc decyzja podjęta! Dziecko urodzi się, a matka tuż po jego narodzeniu, zostanie zesłana na publiczną banicję. - mówię, kończąc tym samym nasze posiedzenie.

Agnes

Otwieram sennie oczy. W pomieszczeniu panuje półmrok, jednak ja doskonale wiem gdzie jestem. Znowu czuję ten zniewalający zapach Alfy, przez co mimowolnie się uśmiecham. Delikatnie próbuję przeciągnąć się na łóżku, uniemożliwiają mi to jednak podpięte do moich rąk kabelki. Przechodzi przez mnie prąd odrazy, widząc wbite w żyły igły. Od małego ich nienawidziłam. Naokoło mnie znajdowały się przeróżne maszyny monitorujące mój stan zdrowia.

Nagle słyszę dźwięk otwierających się drzwi, przez co szybko zamykam oczy, udając, że śpię.

- Kogo chcesz oszukać Agnes? - pyta dobrze znany mi głos. Czuję jego bliską obecność i od niechcenia otwieram oczy. - Widzisz, miałem rację. - mówiąc to kuca przy łóżku i gładzi mój policzek wierzchnią częścią dłoni. Próbuję odsunąć się od chłopaka, pamiętając co zrobił kilka dni temu. Do teraz czuję przeszywający ból uda. Do cholery co oni mają z tymi udami?!

- Nie warz się mnie dotykać! - krzyczę i odpycham jego rękę. Brunet jednak nic sobie z tego nie robi i chwyta moją twarz w obie ręce.

- Nie możesz się na mnie gniewać Agnes, jesteśmy mate... - ciągnie chłopak delikatnie przysuwając twarz do mojej. Szarpie się próbując wyrwać spod jego uścisku. - Przepraszam... - nagle jego słowa miękną i po jego dłoniach na mojej twarzy nie ma śladów. Odsuwa się ode mnie i siada na skraju łóżka opierając się na kolanach. - Powinienem ci wierzyć i słuchać głosu serca, a nie teorii i wymysłów innych. - tu przerywa i spogląda na mnie. - Agnes wybacz mi...

Zagubiony w miłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz