Rozdział 5

1.8K 46 5
                                    

Kyle

Moja wściekłość sięgała zenitu. Żwawym krokiem zamierzałem w stronę sali obrad, gdzie siedział zapewne mój ojciec. Otworzyłem z hukiem potężne drzwi i spojrzałem na wszystkich spod byka. Zebrani przełknęli głośno ślinę, a ktoś poinformował mojego ojca, że przybyłem. Rodziciel odwrócił się, a widząc moją wkurzoną minę spojrzał na mnie z przerażeniem.

- Kto ci pozwolił ustalać mi życie?! NO KTO?! - krzyczałem jak nienormalny.

- Nie podnoś na mnie głosu, jestem twoim rodzicem szczeniaku! - nabrał pewności i patrzył teraz na mnie z góry. - Olivia jest dobrą kandydatką na partnerkę i prawą rękę stada.

- Po co mi ona skoro mam już swoją mate?!

- Mówisz o tym wieszaku na płaszcze? - kpi ojciec, a mnie zalewa krew.

- Jak ty śmiałeś nazwać moją mate?!

- Wieszakiem na ubrania...

- Odszczekaj to!

- Nie podnoś na mnie głosu szczeniaku...

- Zmuś mnie!

W ułamku sekundy ojciec znalazł się przy mnie i okładał mnie pięściami. Byłem oszołomiony przez pierwsze kilka chwil, gdy zacząłem się bronić. Mój łuk brwiowy strasznie krwawił, warga nie była wcale w lepszym stanie. Oko bolało jak diabli, a kilka żeber było prawdopodobnie złamanych.

- Może to cię nauczy szacunku do ojca gówniarzu. Olivia przyjedzie jutro, a więc bądź przygotowany. Nie wiem co zrobisz że swoją mate, ale ma zniknąć z domu głównego. - z tymi słowami wyszedł z sali, trzaskając drzwiami. Byłem w szoku, pierwszy raz zauważyłem, że mój ojciec faktycznie był potworem.

Na sali została tylko Susan i ja. Dziewczyna szybko podbiegła do mnie i sprawdziła czy żyje.

- Powinien Pan pójść wypocząć, rany zaczęły się goić. - powiedziała i spuściła wzrok na podłogę.

- Dziękuję Susan. - pierwszy raz podziękowałem brunetce, co ją zdziwiło. W sumie nie tylko ją, mnie również. Ale byłem jej wdzięczny, jako jedyna przejęła się moim stanem, mimo tego jak ją traktowałem.

- Nie ma za co panie Evans. - odpowiedziała z uśmiechem i już chciała opuścić pomieszczeń, ale w porę ją zatrzymałem.

- Susan musisz mi pomóc w jeszcze jednej rzeczy. - mówię trochę mniej pewny tego planu niż wcześniej.

- W czym proszę pana?

- Moja mate jak wiesz lub nie, odnalazła się. Niestety mój ojciec sprowadzi tu Olivier, więc pomyślałem, że może zabierzesz ją do siebie na parę dni?

- Jeżeli tak pan chce to nie widzę problemu.

- Świetnie, ktoś przyprowadzi ci ją wieczorem.

- Będę czekać.

Po tych słowach dziewczyna wyszła, a ja głośno odetchnąłem. Ten dzień należy do drugiego najgorszego w moim życiu. Jak można dopiero co znaleźć mate i już musieć, ją odprawić gdzieś indziej?! No ja się pytam jak?! Wiedziałem, że mój ojciec jest egoistą, ale nigdy nie sądziłem, że będzie ustawiać mi życie, jak mu się żywnie podoba. Byłem cholernie wściekły, a najgorsze było jeszcze przede mną. Musiałem powiedzieć... No własne nawet nie wiem, jak dziewczyna ma na imię, a już muszę ją odprawić do Susan. Nie wiem czy to będzie tydzień, dwa, czy może miesiąc. Byłem sfrustrowany tym wszystkim, a zwłaszcza myślą, że ona mogłaby uciec i mnie zostawić. Ma do tego prawo, ale nie chcę z całego serca, żeby taką decyzję podjęła. Nie przeżyłbym myśli, że może jej zabraknąć w moim życiu na dobre. Jest moim słoneczkiem, bez którego prawdopodobnie zginę...

Agnes

Siedzę w pokoju Alfy dobrą godzinę, z sekundy na sekundę jestem coraz bardziej zdenerwowana i znudzona zarazem. Wściekła z tego powodu, że na portrecie, który wisi na ścianie w korytarzu, ukazany jest oprawca moich rodziców. Mam taką ładną okazję, aby ich pomścić i zabić tego potwora raz na zawsze. Niestety byłoby to nie rozsądne z mojej strony, gdyż mimo, że jestem hybrydą to nie potrafię wykorzystać w pełni swojej mocy. Na terenie watahy znajdują się pewnie setki tysięcy wilkokrwistych, którzy bez chwili wahania rozszarpaliby mnie na strzępy, gdyby wiedzieli o mojej tajemnicy. Znudzona jestem faktem, że siedzę w pokoju, a mój wspaniałomyślny mate mnie zostawił i teraz siedzę oparta o zagłówek łóżka, nie wiedząc co ze sobą zrobić.

Raptem słychać odgłos przekręcanego klucza w zamku drzwi, a do pokoju wchodzi brunet.

- Mamy problem. - zaczyna, drapiąc się nerwowo po karku.

- Chyba ty masz, bo ja jakoś nie czuję, że mam problem.

- Musisz opuścić na jakiś czas dom główny...

- Dla mnie to dobra wiadomość, przynajmniej wrócę do domu.

- Nie denerwuj mnie, twój dom jest tutaj!

- Na terenie gdzie zginęły miliony istnień ludzkich dla waszej chorej idei?

- Skończ już! Przeniesiesz się na ten czas do Susan. Mieszka na obrzeżu terenu. Jeżeli uciekniesz, znajdę tą twoją rodzinną wioskę i zabije wszystkich...

- Grozisz mi? - Pytam czując ogromną złość, na temat wizji śmierci mojej obecnej rodziny.

- Ostrzegam więc, żeby nie przyszło Ci nic głupiego do głowy.. - Mówi patrząc na mnie z pogardą, taką jak patrzył jego ojciec na moich rodziców w dniu ich śmierci. Przełknęłam głośno ślinę i nie odezwałam się ani słowem. Chłopak po jakiś pięciu minutach wyszedł, mówiąc coś o strażniku, który zabierze mnie do Susan. Kim była w takim bądź razie Susan, że z marszu miała mnie przyjąć pod swój dach?

Susan

Biegałam po swojej małej drewnianej chatce w kółko, próbując okiełznać panujący w niej chaos. Nie byłam gotowa na przyjęcie gości pod swój dach, a tym bardziej nie luny stada. Obsesyjnie biegałam z szmatką w ręce, próbując doprowadzić salon do porządku. Miałam pewne obawy co do pomysłu przyszłego Alfy, ale jako służąca nie miałam prawa zaprzeczyć. Poczułam się naprawdę miło, kiedy pierwszy raz w życiu usłyszałam od niego "dziękuję". Niby głupie słowo, a dla mnie znaczyło tak dużo. Od dziecka przebywała na terenie watahy i odkąd sięgam pamięcią służyłam Evans'ą. Jednak nigdy w życiu nie usłyszałam od nich "dziękuję", zazwyczaj były to słowa w rodzaju " co zrobiłaś głupia dziewucho", "robactwa nie potrafi sobie poradzić z prostym zadaniem". Słowa te bolały, jednak wiedziałam, że ich duma jako rasa wilkokrwistych nie pozwalała na traktowanie ludzi z szacunkiem. Dziękowałam Bogu, że nie zesłał mnie na rychłą śmierć z ich rąk tylko do pracy u nich. Moje myśli przetrwało donośne pukanie w drewniane drzwi.

- Już otwieram! - krzyczę i czym prędzej biegnę do drzwi. Z lekką obawą przekręcam klucz i widzę w drzwiach Arthura,a za nim jakąś niską postać. Kłaniam się nisko z puszczając wzrok na ziemię.

- Witaj beto, luno zapraszam w moje skromne progi. - mówię po czym odsuwa się by zrobić miejsce przybyłym.

Arthur wchodzi pierwszy, a za nim niska blondynka, która wcale nie wyglądała tak jak sobie to wyobrażałam.

Zagubiony w miłościWhere stories live. Discover now