58.

280 17 2
                                    

Donata


Kiedy weszliśmy do tej restauracji, poczułam jak serce podjeżdża mi do gardła. Sala była miło ustrojona, na samym środku był zastawiony stolik dla nas. Na pozostałych były białe obrusy i małe świeczki, które się paliły i roznosiły miły kwiatowy zapach. Przymknęłam oczy i zaciągnęłam się tym zapachem. Mruknęłam cicho...
- Podoba ci się? - usłyszałam jego szept tuż przy moim uchu. Spojrzała na niego z dołu, mimo, że miałam wysokie buty, to i tak byłam od niego niższa. Uśmiechnełam się, ale...
- Mike... To jest biznes, a ty zaaranżowałeś to jak randkę... - mruknęłam podchodząc do stolika. O dziwo, zaśmiał się.
- Biznes? - powtórzył idąc za mną. Kiedy stanęłam przy naszym stoliczku poczułam jak obejmuje mnie w talii. - To tylko połowa całej sprawy. - szepnął znów. Przeszły mnie ciarki. Jego ciepły oddech zawsze tak na mnie działał.
- Mike... - odwróciłam się do niego przodem, ale od razu pomyślałam, że to błąd. Był tak blisko... Czułam zapach jego perfum. Używał wciąż tych, które najbardziej mi się podobały.
- No co? Nie oszukuj się, Dona. Gdybyś tego nie chciała nie zgodziła byś się. - powiedział dotykając koniuszkami palców mojego policzka.
- Zgodziłam się, bo chcę wrócić do Stanów, nic poza tym. - odpowiedziałam odsuwając się w końcu od niego i siadając na swoim krześle. - Proszę cię, żebyś nie utrudniał.
- To ty utrudniasz. Od kilku tygodni. - powiedział siadając na przeciw mnie. - Mówiłem ci to wielokrotnie. Ty jednak wolałaś co rusz o kawałek przekręcać mi nóż w sercu. - westchnęłam cięzko.
- Zabrałeś mnie tu, żeby mi teraz wszystko wypominać? Będziesz to robił przez cały rok? To ja pieprze to wszystko i wole czekać te miesiące w spokoju... - zdenerwowałam się od razu, chociaż tak naprawdę nie było o co. Podniosłam się naprawdę wściekła z miejsca z zamiarem wyjścia stamtąd i powrotu do domu nawet pieszo po ciemku.
- Zaczekaj. - powiedział łapiąc mnie za rękę. Chciałam mu ją wyrwać, ale trzymał mnie mocno. Spojrzałam mu w oczy. Te moje wahania nastrojów... - Nie chcę ci niczego wypominać. Nie będę też tego robił później. Stwierdziłem po prostu fakt, i myślę, że wiesz, że mam rację.
- Jasne. Kolacja przy świecach i pierwsze co to wyrzuty. Niesłychanie romantycznie. - warknęłam wciąż stojąc.
- Uspokój się, kochanie...
- Nie mów tak do mnie! I puść mnie.
- Ale ty nerwowa... Gdyby nie to, że położnik wykluczył ciążę pomyślałbym, że coś jest na rzeczy. - wytrzeszczyłam na niego oczy momentalnie zapominając o co byłam zła.
- Co?! Skąd...?!
- Twoja mama mi powiedziała, zanim zeszłaś do mnie na dół. - odpowiedział. Zacisnęłam wargi. Przyglądał mi się przez moment. - Powinnaś mi powiedzieć o swoich przypuszczeniach. - mruknął cicho po chwili. Usiedliśmy z powrotem.
- Nie miałam pewności. Nie chciałam ci robić niepotrzebnie nadziei.
- Mimo wszystko wolałbym, gdybyś mi powiedziała od razu. Niezależnie od tego, czy coś by było czy nie. Sypialiśmy ze sobą dość regularnie...
- Dość regularnie? - mruknęłam unosząc wysoko brwi do góry patrząc na niego. - Mało powiedziane... Prędzej wyliczyłabym i to na palcach jednej ręki te noce, podczas których nic nie było. - zaśmiał się.
- No ostatnio może zaniedbaliśmy tą rozrywkę. Ale... - mruknął znów. - poszłaś znów ze mną całkiem niedawno. O ile nie miałaś innych przygód - odwrócił ode mnie wzrok. - można być pewnym, że gdyby lekarz to potwierdził... to...
- Nie spałam z nikim innym niż z tobą odkąd wyleciałam do Stanów i zaczęłam... spotykać się z toba. Ty jednak masz się czym pochwalić. Ciekawa jestem, która z nas była lepsza i w czym konkretnie, ja czy Madonna. Tej pustej laski z baru nie liczę. - powiedziała chociaż chętnie wytargałabym ją za kudły.
Patrzył na mnie tak jakoś dziwnie... Co to był za wzrok? Czekałam, aż coś na to odpowie...
- Nie sypiałem z nią. - powiedział w końcu. Teraz ja patrzyłam na niego wielkimi oczami przez jakiś czas. Czekał, aż odpowiem.
- Proszę cię. Mike, nie wracałes na całe noce, albo tarabaniłeś się do pokoju o 3 nad ranem... to co robiłeś i gdzie...
- Siedziałem w studiu. Nawet gdybym chciał sobie na niej poużywać, nie miałbym na to czasu. Ten wyjazd teraz może mieć pewne konsekwencje. - mruknał patrząc na swoje ręce. - Ale była to idealna wymówka by nie musieć się z nią spotykać. - oczy miałam wielkie jak cebule.
- To po cholere sie z nią związałeś?
- Miałem nadzieję... - zerknął na mnie, a potem znów spuścił wzrok. - Miałem nadzieję, że to coś zmieni. Że wrócisz do mnie... nie wiem. To była głupota, ale chyba nie myślałem wtedy racjonalnie. - teraz ja spuściłam wzrok. - Wyobrażam sobie co wtedy sobie pomyślałaś. Skoro już o tym mówimy... - złapał mnie za rękę. - to chcę, żebyś wiedziała... Nikt ci nigdy nie dorówna. Przespałem się z nią raz... i długo tego potem żałowałem, bo przykleiła się do mnie jak rzep... ale przede wszystkim... Bardzo cię kocham. Mimo wszystko.
Coś ściskało mnie za serce. Czułam jak oczy mnie szczypią. Patrzyłam na nasze splecione dłonie...
- Studio to była idealna wymówka, miałem i mam mnóstwo pracy. Mogłem spokojnie jej unikać. - dodał wciąz mi się przyglądając. - Nabzdyczała się jak parowóz. - mruknął znów.
- Wiem, że to wszystko moja wina. Od początku do końca. Wiem, że cię skrzywdziłam... i to nie raz przez ten cały czas... Że raniłam cię niemal bez przerwy. Ale ja już po prostu nie wierzę...
- W co? - przerwał mi patrząc mi w oczy. Poczułam jak mocniej zaciska palce na mojej dłoni.
- Że będzie tak jak kiedyś. To się znów potem samo rozpadnie. - puścił moją dlon... ale po chwili przyłożył ją do mojego policzka.
- Opowiadasz bzdury, kochanie. - szepnął pochylając się w moją stronę. Stolik był mały, więc niemal stykał się ze mną czołem. - Niczego tak nie pragnę jak ciebie. Nic nie jest skazane z góry na niepowodzenie. Jest w tym wszystkim też troche mojej winy. Wina zawsze leży gdzies po środku. - wyszeptał tuż przy moich ustach. Bezwiednie przysunęłam się do niego bardziej złączając ze sobą razem nasze usta.
Nie odpuścił takiej okazji. Zaczął całować mnie namiętnie wkładając w to tyle uczucia... Nie miałam pojęcia co mi się stało, ale momentalnie się rozpłakałam.
- Hej... dlaczego płaczesz, zrobiłem coś nie tak? - zapytał zaniepokojony. Pokręciłam głową.
- Nie, nic złego nie zrobiłes. - pociągnęłam nosem. - Nie wiem... od jakiegoś czasu tak mam... potrafię rozbeczeć się bez jakiegoś konkretnego powodu albo wściec... tak jak przed chwilą, kiedy tu przyszliśmy. - patrzył na mnie z troską wymalowaną w oczach.
- Nie podoba mi się to. - szepnął.
- Nie martw się. To pewnie sposób w jaki odreagowuje tą całą sytuację, która sama stworzyłam. Niedługo wszystko wróci do normy.
- I tak się martwię. - powiedział wciąz mi się przyglądając.
Patrzyłam w jego oczy i pomyślałam, że mogłabym się już od nich nie odrywać.
- Wiesz czego najbardziej mi brakowało przez ten cały czas? - zapytałam wciąz na niego patrząc.
- Czego? - zapytał chyba autentycznie ciekawy.
- Twoich oczu. - odpowiedziałam cicho. - Ich ciepłej barwy. - spuściłam na chwilę, a potem znów na niego spojrzałam. - Masz najpiękniejsze oczy na świecie. - wychlipiałam jak głupia znowu rycząc. Uśmiechnął się i pogładził mnie po policzku.
- Są rzeczy piękniejsze.
- Jakie? - zapytałam, jakbym naprawdę uważała, że nie ma nic co mogłoby to pobić. Zresztą, właśnie tak uważałam.
- Ty. Ty cała. - szepnął wplatając swoje palce w moje włosy aż przeszły mnie ciarki. Przymknęłam oczy i wtuliłam się w jego rękę. - Tęsknisz za mną. - powiedział znów bardzo cicho. - Widać to w każdym twoim geście.
- Bardzo tęsknie. - mruknęłam czując że zaraz znów się rozbuczę.
- A wiesz, że jest na to bardzo prosty sposób? - unikałam patrzenia na niego. Nic nie powiedziałam. - Po kolacji zabiorę cię ze sobą do hotelu. - mruknął, na co jednak na niego spojrzałąm.
- Nie, Mike... Poza tym nie mam nic ze sobą.
- Niczego nie potrzebujesz. - powiedział z uśmiechem.
- Nie świntusz. - burknęłam obierając policzki z łez.
- To źle, że chcę spędzić z tobą jak najwięcej czasu?
- Nie... Po prostu... ja już w to nie wierzę.
- Wmawiasz to sobie, Dona. Proszę cię, żebyś pozbyła sie tego swojego spaczonego instynktu samozachowawczego, bo on do niczego dobrego ci nie służy. - wydęłam usta.
- Jak dotąd sprawuje się bardzo dobrze.
- Jasne. Widać właśnie. - parsknął śmiechem. - Wyleciałas, ani nie pisnęłaś słowa.
- Przepraszam. - mruknęłam zwieszając głowe. Poczułam, że się uśmiecha. Znów przyłożył dłoń do mojego policzka. A ja znów się w nią wtuliłam.
- Zabiorę cię ze sobą. Chcę po prostu byś była, nic więcej. Mogę spac nawet na podłodze. - teraz to ja parsknęłam śmiechem. - No co? Naprawdę.
- Wierze ci. Jesteś do tego zdolny. - zmrużył oczy.
- Jestem zdolny do wielu rzeczy. - powiedział, a potem się uśmiechnął.
- Zauważyłam... - mruknęłam przypominając sobie pewną sytuacje, jeszcze zanim się rozstaliśmy...
- Co dokładnie? - podchwycił. Zerknęłam na niego.
- Nie powiem tego głośno.
- Ale co? - wydawał się zaintrygowany tym o czym moge myśleć.
- Dobrze wiesz. - burknęłam.
- Nie wiem. Powiedz. - popatrzyłam na niego, ale pokręciłam głową.
- Nie.
- Bo pomyślę sobie, że myślisz o czymś naprawdę... paskudnym.
- Paskudne to to nie było, przynajmniej moim zdaniem. - mruknęłam zdawkowo wzruszając ramionami.
- Więc o co chodzi? - pokręciłam znów głowa. - Ale jesteś uparta! Skazujesz mnie na takie męki...
- Ja ciebie? Na męki?! A kto mnie przywiązał do łózka swoim własnym krawatem?! - wybuchnął smiechem.
- To o to ci chodzi?
- Tak! - burknęłam.
- Przynajmniej mamy co wspominać...
- Świnia.
- Byłaś zadowolona...
- Przejdźmy może do sedna sprawy, co?! - czułam, że robię się czerwona. Zaśmiał się pod nosem.
Westchnęłam. Na amory mu się zebrało...


Michael


Przebywanie z nią w jednym pomieszczeniu jak widać nie wróżyło nic dobrego, bo od razu włączały się nam obu tematy z grubsza niecodzienne. Tak jak wtedy, w tej sytuacji, o której wspomniała... Cokolwiek by nie powiedzieć, ja wspominałem to bardzo miło. I byłem pewny, że ona również.
Wiedziałem też, że nie dam jej teraz tak łatwo się wymknąć. Musiałem zacząć działać już teraz. Może nie było to jakieś znowu subtelne, wiedziała o co mi chodzi, ale nie mogłem odpuszczać. Jeszcze przez jakiś czas będzie sobie wmawiać te brednie, ale potem byłem pewien, że w końcu uda mi się pokonać tą jej tyradę.

Nie płacz, kiedy odejdę... bo to będzie tylko jeden wielki żart.Where stories live. Discover now