18. "Zawsze jakiś wąż gdzieś się wśliźnie."

522 19 1
                                    

Donata



O dziwo jak tylko położyłam się spać od razu zasnęłam. To chyba jego obecność tak na mnie podziałała. Albo świadomość tego, że tu był. To tak jakby jakaś jego maleńka cząstka tu pozostała i ukołysała mnie do snu. Mimo, że nie był w samym pokoju to był ZE MNĄ. Cały dzień. Miałam wrażenie, że cała nim nasiąknęłam. Cieszyłam się z tego. I chyba już nawet nieśmiało próbowałam zadecydować by jednak spróbować. Z nim. Tęsknota, kiedy go nie było była tak wielka, że nie umiałam normalnie funkcjonować. Jedynym wyjściem było przestać już oszukiwać samą siebie i przyznać się do tego, że jest wszystkim czego potrzebuję do szczęścia. Jeśli jest on, mam wszystko i nie potrzebuję już niczego więcej.
Rano następnego dnia obudził mnie dźwięk telefonu. Budzik, pomyślałam ledwo przytomna i wściekła, że go nie wyłączyłam. Trzepnęłam telefon wyłączając go. Dźwięk umilkł na parę minut, ale po chwili znów się pojawił. Warknęłam wynurzając się spod kołdry i nawet nie otwierając oczu wymacałam znów aparat i wyłączyłam dźwięk. Ręka opadła mi bezwładnie przez krawędź łóżka tak jak ją wyciągnęłam. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, która jest godzina.
Jak na złość dźwięk budzika znów się włączył i wydawał mi się nagle taki mega natarczywy. Jakby ten telefon naprawdę domagał się, żebym się nim zainteresowała. Wkurzona zmiotłam go ze stolika na podłogę, gdzie rozkawałakował się wyrzucając z siebie baterię. No, teraz będziesz cicho, pomyślałam. Wiedziałam, że ten dziad i tak nic sobie z tego upadku nie zrobi i po jego ponownym złożeniu będzie działał jak w zegarku.
Mój sielankowy sen nie trwał jednak długo. Może jakieś czterdzieści pięć minut później usłyszałam walenie do drzwi. Choć było to zwykłe pukanie mnie wydawało się, że ktoś kopie jakby się paliło. Warknęłam otwierając oczy i zdumiałam się patrząc przelotnie w okno, że słońce jest już tak wysoko. Podeszłam do drzwi z zamiarem objechania tego kto za nimi stoi.
- Jak nie urok to...! - fuknęłam pod nosem po polsku, otwierając zamaszyście drzwi nie zwarzając na to że stoję w samych spodenkach i koszulce na naramkach, boso. Już miałam zacząć burczeć, gdy...
- Co ty tu robisz?? - zapytałam autentycznie zdziwiona wywalając na niego oczy.
Przecisnął się obok mnie bez słowa patrząc na rozbebeszone łózko i rozwalony telefon na podłodze.
- Rozumiem, że nie chcesz mnie znać, skoro tak potraktowałaś swoje narzędzie rozmów. - powiedział patrząc teraz na mnie. Zamknęłam drzwi czując jak serce wali mi w piersi.
- O czym ty mówisz...? - zmarszczyłam czoło. Wciąż ledwo kontaktowałam zaspana. Dawno tak się nie czułam...
- O tym, że nie odbierałaś. Odrzucałaś połączenia. - spojrzał na mnie zdezorientowany. Dostrzegłam ból w jego oczach, albo lęk...
- Jakie połączenia? - zmarszczyłam znów brewki. - Nikt do mnie nie dzwonił...
- Jak to nie? Ja dzwoniłem! Trzy razy i za każdym razem połączenie było odrzucane. Co się stało? Najpierw pomyślałem, że pomyłka, ale potem... Zrobiłem coś nie tak wczoraj?
Uśmiechnełam się.
- Kiedy dokładnie dzwoniłeś? - zapytałam trąc oczy jak małe dziecko. Chyba rozczulił go ten widok bo sam też się lekko uśmiechnął.
- Ostatni raz... jakieś 45 minut temu. - coś mi zaczęło świtać.
- Jak... niemożliwe! Rozwaliłam telefon, bo budzik nie dawał mi spokoju, jakby się zaciął. - westchnęłam.
- Budzik? - zaśmiał się i podszedł do mnie. Przyjrzał mi się z bliska. - Wiesz, która jest godzina? Jedenasta. - wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Niemożliwe! - pozbierałam natychmiast telefon i gdy doszedł do siebie okazało się, że jednak mówił prawdę. - O matko!
- Musiało ci się przyśnić coś naprawdę przyjemnego - poczułam jak obejmuje mnie od tyłu kładąc dłonie na moim brzuchu. Przeszły mnie przyjemne ciarki. - skoro tak potraktowałaś... przyjaciela. - jego głos obrzmiewał śmiechem.
- Przestań. Po prostu... nie spojrzałam. Głupia sytuacja. - oparłam głowę na jego rammieniu, a wtedy on delikatnie zaczął całować moje odsłonięte ramię. I wtedy przypomniałam sobie, że nie jestem normalnie ubrana. - Wypuścisz mnie do łazienki? Muszę się ubrać...
- A po co? Tak jak teraz wyglądasz pięknie.
- Wiem, wiem. - mruknęłam z uśmiechem.
- Myślałem... że coś się stało. Nie wiedziałem co się dzieje. - szepnął.
- Myślałeś, że nie odbieram celowo?
- Tak. Bałem się, że coś wczoraj zrobiłem nie tak. Że nie chcesz mieć ze mną więcej do czynienia. - wyszeptał znów.
- Głupi. - zaśmiałam się spoglądając na niego. - To chyba dlatego, że tak długo spałam. Budze się potem nieprzytomna. - ścisnął mnie mocniej przytulając.
- Korzystnie wyglądasz w tej bluzeczce... - szepnął w pewnym momencie gładząc mój brzuch. Uśmiechnęłam się, ale złapałam go za rękę, gdy chciał wsunąc ją po materiał. Spojrzeliśmy na siebie, uśmiechał się lekko.
- Za pewne należy ci się jakaś rekompensata za te niepokojące myśli, ale... bezpieczniej będzie jeśli ubiorę się przyzwoicie.
- A teraz jesteś ubrana nieprzyzwoicie? - zarechotał.
- Owszem.
- Ale za to kusząco wyglądasz.
- No i o to chodzi. Czas to zmienić. - wciąż jednak stałam z nim tam w ramionach patrząc na niego. - Wypuść mnie, Mike. - powiedziałam ze śmiechem, gdy powstrzymał mnie przed odejściem przyciskając mnie znów do siebie mocniej.
- A co jak nie wypuszczę? - wyszeptał.
- No to będę miała duży kłopot... - uśmiechnął się.
- Jaki?
- No... taki... by nie wylądować z tobą pod tą kołderką. - uśmiechnął się łagodnie i zetknął swoje czoło z moim.
- Nie zmuszam cię. Jeśli będziesz tego chciała... to postaram się, by było ci tak dobrze, jak jeszcze nigdy do tej pory. - wyszczerzyłam się mimo woli.
- Brzmi ładnie. Ale wypuść mnie już, naprawdę. - zrobił to w końcu.
Rozsiadł się przy stoliku w koncie pokoju.
- Przyjechałeś specjalnie? - pokiwał głową.
- Chciałem sprawdzić co się dzieje. Miałem wpaść później, żeby gdzieś cię zabrać przed tym całym spotkaniem, ale nie mogłem się do ciebie dodzwonić. - popatrzył na mnie znacząco.
- Przepraszam. - mruknęłam ze śmiechem.
- Idź do tej łazienki, bo jak cię teraz złapie to sam osobiście pozbawię cię tych ciuszków.
Błyskawicznie uciekłam do łazienki słysząc jego śmiech z pokoju.



Michael


Siedziałem przy tym stoliku w koncie wpatrując się w okno czekając, aż skończy kąpiel i wyjdzie w końcu. Kiedy nie odbierała naprawdę miałem obawy. Wciąż w kółko i w kółko analizowałem wczorajszy wieczór, czy czegoś nie zrobiłem źle. Może o czymś zapomniałem. Nie miałem pojęcia. Poczułem ulgę wiedząc, jak prozaiczny jest tego wszystkiego powód.
Kiedy ją zobaczyłem zaspaną w tych drzwiach nawet nie skontaktowałem faktu jej ubioru. Nigdy jeszcze nie miałem okazji oglądać jej w tak skąpym stroju. Była piękna. Kiedy tarła oczka jak małe dziecko wyglądała tak słodko. Wciąż odzywały się we mnie ukryte pragnienia. Pragnąłem mieć małe dziecko, które, kiedy będzie płakało, przytulę mocno i zapewnię je, że bardzo je kocham i nigdy nie pozwolę skrzywdzić. Miałem cichą nadzieję, że Dona jest właśnie tą kobietą, która pomoże mi to marzenie spełnić. Wiedziałem, że jest jeszcze młoda. Nie trzeba się z niczym śpieszyć... Na razie wystarczy mi ona...
Kiedy złapałem się na tym cichym planowaniu uśmiechnąłem się. Chyba muszę podziękować siostrze Janet za jej nieposkromioną wytrwałość w wierceniu mi dziury w tyłku o to, bym się w końcu za tą dziewczynę zabrał. Coraz częściej udawało mi się zepchnąć gdzieś w głąb wątpliwości dotyczące różnicy wieku. Byłem w niej tak beznadziejnie zakochany. Jak chyba nigdy. Pytanie tylko pozostawało, co ona czuję względem mnie.
Nie odrywałem wzroku od okna, dopiero, kiedy usłyszałem jak drzwi jej łazienki się otwierają spojrzałem w tamtą stronę. I wbiło mnie w fotel.
- Robisz to celowo? - zapytałem lekko ochrypniętym głosem wbijając w nią wzrok. Była cała czerwona na twarzy i warto tu nadmienić, że jedynie w białym ręczniku owiniętym pod pachami. Poczułem jak napięcie zaczyna mi się kumulować we wiadomym miejscu. Nie potrafiłem jednak odwrócić od niego oczu, a ona nie wiedziała gdzie podziać swoje.
- Zapomniałam... zabrać czegoś ze sobą. - zapewne bielizny. Sądząc po tym, że wyszła w samym ręczniku. Podeszła do komody i drżącą ręką wysunęła szufladę i wyciągnęła coś z niej, po czym ją zasunęła.
Wstałem z fotela na którym siedziałem i podszedłem do niej stając za jej plecami. Widziała mnie w lustrze i pewnie wyraz mojej twarzy wbił ją w ziemię. Pożądanie musiałem mieć wymalowane na twarzy.
Położyłem delikatnie dłonie na jej biodrach. Ręcznik był miękki, ale to nie on robił na mnie wrażenie. Wstrzymała oddech. Chyba wiedziała do czego to może prowadzić, ja z resztą też.
- Popełniłaś duży błąd, wychodząc tu do mnie tak... - szepnąłem jej do ucha. Przełknęła ślinę i zamknęła oczy. Moje dłonie zaczęły przesuwać się wyżej na jej talię. Świadomość tego, że pod tym ręcznikiem jest całkowicie naga była elektryzująca. Wtuliłem nos w jej pachnące włosy, które spięła na głowie. Wyglądała ślicznie. Wilgotna skóra aż parzyła, kiedy dotknąłem jej ramienia. Przesunąłem lekko palcami po jej całym barku aż na szyję. Z zadowoleniem zauważyłem, że cała zadrżała. Nie mogłem być jej obojętny. Inaczej nie pozwoliłaby mi na to...
Moje palce zastąpiły usta. Muskałem jej skórę raz po raz by po chwili zacząć składać na niej czułe delikatne pocałunki. Cały ten proceder mogła obserwować w lustrze nad komodą przed nami. I patrzyła, pochłaniała ten widok szeroko otwartymi oczami. Jej oddech już dawno stał się płytki. Wiedziałem, że jeśli posunę się dalej, dostanę ją całą. I ona chyba też to wiedziała. Pozostało tylko zadecydować... Pomyślałem, że nawet nie wiemy na czym stoimy. Może powinniśmy najpierw porozmawiać... Powiedzieć sobie wprost czy... Ale ona wtedy odwróciła się do mnie przodem.
Spojrzałem na jej dekolt, kiedy jej klatka piersiowa poruszała się nierównomiernie. Piękne piersi chyba chciałyby się uwolnić z tego ręcznika... Podniosłem nieśpiesznie rękę i dwoma palcami zacząłem powoli i delikatnie przesuwać wzdłuż brzegu materiału ręcznika. Miała aksamitną skóre. Pobudzała zmysły i wyobraźnię. Kiedy przyszło mi do głowy parę rzeczy, które mógłbym zrobić z tą częścią jej ciała, krew uderzyła mi do głowy i do... miejsca, które teraz domagało się największej uwagi. Poczułem, że moje spodnie nagle zrobiły się bardzo ciasne i niewygodne. Ocierały się nieprzyjemnie...
Nagle zapragnąłem by poczuła moje podniecenie. Objąłem ją powoli jedną ręką w pasie i bez ostrzeżenia mocno do siebie przycisnąłem, tak by szczelnie przylegała do mojego krocza. Otworzyła szerzej oczy. Wiedziałem, że ona wie...
- Moja samokontrola jedzie już na samych oparach... - wyszeptałem ochryple wciąż trzymając ją blisko siebie.
- Moja też... - odpowiedziała patrząc mi w oczy. Uśmiechnąłem się lekko zagryzając wargę i przymykając oczy.
- Czujesz mnie...? - wyszeptałem znów stykając nasze czoła razem.
- Aha... - pokiwała lekko głową. Wciągnąłem powietrze głęboko do płuc próbując to opanować, ale na nie wiele się to zdało. Zacisnąłem zęby wciąz nie otwierając oczu.
- Jedno... twoje... słowo, Dona... - wychrypiałem cicho, trwając tak z nią w tej pozycji. Usłyszałem jak nabiera powietrza. Ale nic nie powiedziała. Spojrzałem na nią, bojąc się, że ją wystraszę. Ale nie wyglądała na wystraszoną. Patrzyła mi w oczy wzrokiem pełnym pożądliwości. Zagryzłem lekko wargę zaciskając znów oczy. Jej wzrok nakręcał mnie jeszcze bardziej.
W pewnej chwili poczułem na sobie jej drobne dłonie. Sunęły z ramiona na klatkę piersiową, powoli badając moje ciało centymetr po centymetrze. Kiedy spoczęły na mojej szyi wstrzymałem oddech i spojrzałem na nią. Jej usta były tak blisko...
Musneła nimi linię mojej szczęki. Ogromnej samokontroli wymagało ode mnie, bym po prostu nie porwał jej i nie przycisnął do tej komody... posadził na niej a jej nogi oplótł sobie wokół bioder... Albo bym nie rzucił jej na łózko. Potem pochyliłbym się nad nią i zdarł z niej ten zakichany ręcznik... Oczami wyobraźni już widziałem jej piękne ciałko wijące się pode mną. Cichy głosik...
Głos uwiązł mi w gardle. Musiałem się opanować, ale sytuacja była naprawdę ciężka. Pragnąłem jej, teraz w tej chwili, pragnąłem zatopić się w jej ustach, scalić się z nią jedno, chciałem być z nią, w niej, poczuć to, poczuć JĄ, pragnałem by szeptała moje imię, by przyciskała mnie spazmatycznie do siebie... Pragnałem całować jej ciało, milimetr po milimetrze, schodzić coraz niżej zbliżając się do jej wilgotnego kwiatu... Boże, zaraz oszaleję...
Oszalałem.
Kiedy przeciągnęła językiem wzdłuż całej mojej szyi wszystkie hamulce puściły. Błyskawicznie odnalazłem jej usta wpijając się w nie zachłannie i popychając na komodę. Zetknęła się z nią tyłeczkiem, na którym zacisnąłem drżącą dłoń. Zamruczała w moje usta... Zrobiłem to samo...
Otarłem się o nią jednoznacznie, na co wyczułem, że się uśmiecha. Ugięła lekko jedną nogę, na co złapałem ją pod kolanem i założyłem sobie na biodro. Znów zamruczała. Moja dłoń łagodnie sunęła powoli po jej smukłym udzie podwijając lekko jej ręczniczek i odsłaniając biodro... Kiedy objeła mnie śmiało podniosłem ją bez żadnego wysiłku i posadziłem na tej komodzie... No cóż, jedna z moich fantazji właśnie się spełniła. Oplotłem sobie jej nogi wokół siebie, badając czułymi muśnięciami skórę jej ud...
Cały w środku się gotowałem. Z całych sił powstrzymywałem się by jej po prostu nie wziąć... nie byłem pewny czy by się jej to spodobało. Możliwe, że wcale nie.
Jej dłonie błądziły po mojej klatce piersiowej, plecach, ramionach, drżałem na kazdy jej dotyk. Jeszcze dwa tygodnie temu nawet bym nie pomyślał, że... A teraz... Była moim prywatnym narkotykiem. Zawartość moich spodni gromko domagała się uwolnienia, ale nic z tym nie robiłem. Czekałem na jakiś jej znak. Nie chciałem zrobić nic czego nie chce... W każdej chwili miała prawo się wycofać, choc miałem nadzieję, że tego nie zrobi... jak każdy facet. Byłem tylko człowiekiem. Człowiekiem, któy właśnie całkowicie zwariował.
Cały świat zniknął, była tylko ona, jej usta jej ciało. Jej język, który teraz pieścił skórę na mojej szyi. Odrzuciłem głowę do tyłu dysząc lekko. Przycisnąłem ją znów mocno do siebie aż dech jej zaparło, ale nie narzekała... W ręcz przeciwnie, wplotła palce w moje włosy i zaczęła je lekko ciągnąć.
- Dona... - szepnąłem zakleszczając ją w swoich ramionach. Westchnęła na to tuląc się sama jeszcze mocniej.
Akcja rozwijała się coraz dynamiczniej. Niemal położyłem ją na tej komodzie i nawet nie zauważyłem, kiedy jej ręcznik zsunął jej się na brzuch. Dopiero kiedy musnąłem jej pierś zdałem sobie z tego sprawę.
Popatrzyłem na jej odsłonięte ciało. Odchylała głowę do tyłu przymykając oczy gdy... moje palce gładziły jej ciało tuż pod biustem. Była idealna. Pochyliłem się znów atakując pocałunkami jej dekolt. Zapach jej ciała mnie oszołamiał. Uderzał do głowy, upijał jak najdroższy alkohol.. a nawet mocniej. Jej nic nie mogło przebić.
Wygięła lekko plecy w łuk prężąc się do mnie. Tym samym sama wypełniła moją dłoń swoją piersią. I chyba właśnie wtedy przyszło opamiętanie...
Kiedy drgnęła dziko spojrzałem w jej oczy. Miałem wrażenie, że moja męskość zaraz eksploduje, ale i tak powiedziałem całkowicie tego świadomy...
- Powiedz 'nie', a się odsunę. Przysięgam. - szepnąłem patrząc jej prosto w oczy.
Chyba sama nie wiedziała czy chce, żebym się odsunął. Jej podniecenie było widoczne. Była taka młodziutka i szczerze mówiąc niedoświadczona. Czekałem, aż to powie, bym się odsunął, ale ona tylko na mnie patrzyła. Pochyliłem się do jej ucha i zacząłem szeptać... Mówiłem o tym, że spełnię każde jej życzenie, każda fantazję. Przymknęła oczy i zadrżała. Zacząłem szeptać, o tym jaka jest piękna. Jak jej pożądam, jak sprawia, że szaleję, właśnie w tej chwili...
- Jeszcze dwa tygodnie temu... - wyszeptałem. - Gdyby mi wtedy ktoś powiedział, że cię spotkam i...
- I? - podchwyciła. Przełknąłem ślinę.
- Nie chcę powiedzieć czegoś, co sprawi, że uciekniesz ode mnie. Ale tak bardzo bym chciał...
- Pójść ze mną do łóżka? - czy to była podpucha...?
- To też... - uśmiechnąłem się. - Ale tak bardzo, bardzo bym chciał... byś dała mi szansę. Jedną jedyną. Przysięgam, że cię nie zawiodę. Nigdy.
- Co ty we mnie takiego widzisz, Mike? - popatrzyłem na a potem, walcząc sam ze swoimi pragnieniami, podniosłem ją nadal trzymając w ramionach i otuliłem z powrotem ręcznikiem. Przyjeła to z ulgą.
- Wszystko czego potrzeba mi do szczęścia, maleńka. - przytuliłem ją, ale nie zrobiłem nic więcej. Wcisneła się we mnie sama obejmując w pasie. - Przepraszam... Nie powinienem...
- Było mi cudownie. Jak z nikim. Chociaż tak właściwie to nie tak wiele się stało. - wymruczała nie ruszając się. Uśmiechnąłem się na te słowa.
- Idź się ubierz... Uniknę w ten sposób kolejnych pokus.
Pomknęła do łazienki niczym strzała.
Usiadłem z ciężkim westchnieniem na skraju łóżka. Pochyliłem nieco głowę i podparłem ją na rękach. Co ja wyprawiam? Kompletnie straciłem głowę. Na samą myśl o tym co byśmy robili, gdyby nie to, że jednak się opamiętała przeszedł mnie dreszcz. Z jednej strony trochę żałowałem, że do niczego nie doszło. Ale z drugiej wiedziałem, że czas oczekiwania jest zawsze najsłodszy. Uporczywy, ale najprzyjemniejszy.
Spojrzałem znów w okno. Słońce świeciło mocno, zapowiadając tym samym kolejny upalny dzień. Niebo było czyste, nie uświadczyłby na nim ani jednej chmurki. Właśnie to było tu typowe. Upalne dni i gwałtowne burze. Następna pewnie niebawem, powietrze było niesamowicie ciężkie i naelektryzowane. A może to jeszcze odczucia pozostałe po tym co przed chwilą się wydarzyło? Możliwe. Niewykluczone.
Pomyślałem, że musze przybrać kamienną twarz zanim pojawimy się w domu. Kiedy wychodziłem nikogo jeszcze nie było, ale byłem pewny, że gdy Janet tylko zobaczy moją minę od razu mnie zmolestuje, żebym jej wszystko powiedział. Ona była mistrzynią w dostrzeganiu tego, co chciałem przed nią ukryć. Właśnie to było jednocześnie jej wadą i zaletą. Zależało od sytuacji.
Miałem szczerą nadzieję, że reszta rodziny potraktuje dziewczynę jak należy. Janet już znała. Ojca miałem w dupie, matka... pewnie wcale nic nie powie. Chłopaki jak zwykle, pewnie rzucą sprośnym żartem. LaToya pewnie zacznie ją taksować, porównywać z Lisą. Tak, moja druga siostra wciąz próbowała mnie namówić bym spróbował jeszcze raz. Tutaj akurat byłem pewny, że nie od razu będzie zadowolona z tego, że mam jakąś nową... przyjaciółkę. Ale nie wiele mnie to obchodziło. Najważniejsze, żeby nie chlapneła jęzorem czegoś głupiego.
No i Jermaine. Ten gagat najbardziej mnie irytował. Brat bratem, ale nigdy nie omieszkał odstawić zalotów do KAŻDEJ kobiety z którą się spotykałem. Lisa go zlała, obracając sytuację w żart. Inne się na niego skarżyły, a jeszcze jednej chyba się to spodobało. W każdym bądź razie wszystkie jak do tej pory okazały się być... nieodpowiednie. Z Doną było inaczej, dlatego byłem taki wyczulony. Wiedziałem, że ten debil nie omieszka czegoś odstawić. Był wolnym duchem, mógł robić co chciał. W jego mniemaniu to były tylko żarty. Ale czasami nie zauważał, kiedy przekroczył już granice.
Jednak byłem ciekaw jak sama Dona na to zareaguje.
Kiedy wyszła z łazienki wciąz widać było jej lekki rumieniec. Ubrała się zwyczajnie, ale i tak wyglądała ślicznie, jak zawsze z resztą. Minę miała dość niepewną.
- I jak? - zapytałem wstając. - Chyba nie masz zamiaru mnie teraz zamordować? - zaśmiała się co nieco rozładowało atmosferę.
- Nie. Nic złego się przecież nie stało.
Nastała znów cisza. Było dość niezręcznie. W końcu o mało co doszło między nami do czegoś wielkiego. Starałem się o tym nie myślec, ale naprawdę żałowałem, że to się nie stało.
- Pewnie teraz czujesz niedosyt. - stwierdziła patrząc na mnie z uśmieszkiem błąkającym jej się po twarzy. Wyszczerzyłem się.
- Chyba jak każdy facet w takiej sytuacji. - podszedłem do niej blisko i położyłem dłonie na jej biodrach. - Ale powiedziałem, że nie zamierzam cię zmuszać i nie będę. - przypomniałem.
Uśmiechnęła się.
- To co? Zabieram cię teraz ze sobą. - zakomunikowałem nagle chwytając ja za ręce. Spojrzała na mnie zdziwiona. - Powiedz tylko gdzie chcesz, żebym cię zawiózł. - spojrzałem na zegarek. - Chociaż powinniśmy już jechać do Neverland, kochanie. - poróżowiała lekko. - Szopka zaczyna się o czternastej. - westchnąłem. - Posiedzimy godzinę, dwie... a potem zabiorę cię, gdzie tylko będziesz chciała.
Była godzina dwunasta. Zanim przebilibyśmy się przez miasto troche zleci. Chyba też o tym pomyślała bo zgodziła się i po kilkunastu minutach siedzieliśmy już w wozie. Zdążyła się jeszcze przebrać w ładną białą koszulę z czarnym pasem w talii i dżinsy. Przyciągała wzrok.
- Specjalnie mi to robisz. - jęknąłem. Spojrzała na mnie nie wiedząc o co mi chodzi. - Ten ubiór.
- Jak to? Przecież zasłania to co trzeba. - stwierdziła patrząc na siebie.
- Jasne. - prychnąłem. - Uwydatnia jeszcze bardziej twoją zgrabną figurę. Mój brat chyba dostanie oczopląsu! - zareagowała tak jak się spodziewałem. Zaczęła się śmiać.
- A ty wciąz o nim? Daj spokój. Co mi po twoim bracie, Michael? Ciebie mi nikt nie zastąpi. - tymi słowami sprawiła, że ogarneło mnie cudowne uczucie.
Tak naprawdę każde uczucie, które mi towarzyszyło będąc z nią było mi obce, nowe. Nigdy wcześniej nie czułem czegoś takiego w towarzystwie żadnej innego kobiety. Ona była naprawdę wyjątkowa. Wierzyłem, że naprawdę jest tą jedyną.
Droga minęła szybko, za szybko. Nawet zajechaliśmy dość wcześnie. Do zjazdu tych wszystkich dekli została jeszcze godzina. Postanowiłem więc, że wyciągnę ją z domu do ogrodu i cały jej pokażę, tak by nie siedziała w środku i nie stresowała się tym, że zaraz wszyscy się tu zwalą i będą ją oglądać.
Chodziliśmy wzdłuż alejek powoli nie śpiesząc się. Podziwiała kwiaty, widać było, że jej się podobają. Mówiła, jak jej mama pała miłością do roślin. Nie które gatunki z rosnących u mnie miała nawet u siebie w ogrodzie. Opowiedziała mi trochę o swojej rodzinie.
Poznałem więc z grubsza charaktery jej rodziców. Matka była ciepłą, kochającą osobą, która stanęłaby nawet na rzęsach dla swojej jedynej córki. Dowiedziałem się też, że nie ma absolutnie nic przeciwko mnie. Zdziwiłem się trochę... Byłem pewny, że właśnie jej rodzice kazaliby mi spadać mówiąc, że taki stary dziadek nie zdoła w niczym zaspokoić ich córeczki. Ale po chwili dowiedziałem się, że jednak nie pomyliłem się aż tak bardzo.
Jej tata był bardzo nadopiekuńczy, z resztą nie ma się co dziwić. Kiedy wyszła na jaw ta cała zdrada tego szczyla, o mało go nie rozgromił. Nic dziwnego, skoro jego jedyne dziecko cierpiało. Dziwiło mnie, że tak łatwo pozwolili jej wyjechać do Stanów.
- Nie pozwolili. Mama po raz pierwszy w życiu urządziła mi taką awanturę, jakiej nie pamiętam jak żyję. - zaśmiała się. - Zazwyczaj to ojciec wrzeszczy a mama go uspokaja. Tym razem było całkowicie na odwrót. Nie chcieli, żebym wyjeżdżała. Ale ja we wszystkim widziałam jego. Pięc lat związku to nie tak w kij dmuchał, wszystko czego się dotknęłam, gdzie się znalazłam zdawało mi isę takie przesiąknięte nim. Musiałam się stamtąd wydostać. Nie spodziewam się, żebym chciała tam kiedyś wrócić. Mam nadzieję, że uda mi się tu osiedlić na stałe i nie będe musiałą się martwić przymusowym powrotem do Polski. - uśmiechnąłem się lekko.
- Dlaczego mieliby ci nie zalegalizować tego pobytu? Nie żyjesz na rachunek państwa, tak jak co drugi obcokrajowiec. - zacząłem. - Pracujesz, masz umowę. Niby dlaczego mieliby wydać ci decyzję odmowną? - popatrzyła na mnie.
- Nie wiem. - wzruszyła ramionami. - Nie znam jeszcze panujących tu realiów. Może tobie się wydaje to proste, ale ja mam złe przeczucie, że jednak będe miała z tym kłopot.
- Są różne sposoby na zalegalizowanie pobuty w Stanach. Po pierwsze i stosunkowo łatwe to umową o pracę. Jeśli zostanie przedłużona to najprawdopodobniej ma się już gwarancję. - spojrzałem na nią. - A ty będziesz miała ją przedłużoną. - mruknąłem z uśmiechem, który odwzajemniła. - Po drugie, wstąpienie do armii. Ty się do tego nie nadajesz raczej. - zarechotałem. - To bardziej dla facetów. Często tak robią jeśli chcą się tu osiedlić. Odbębnią półroczną słóżbę i załatwione. Jeśli masz jakiegoś krewnego tutaj z obywatelstwem, to też masz pół sukcesu. No i ostatnie... - spojrzała na mnie.
- Co takiego?
- To taka alternatywa, gdyby jednak mimo wszystko z jakichś powodów nie zalegalizowali komuś pobytu. - czułem, że jej się to nie podoba.
- To znaczy?
- To znaczy... nie mniej ni więcej jak małżeństwo z pełnoprawnym obywatelem USA. - wyzezowałem na nią kontem oka. Oczy miała jak spodki.
- To tak można? Naprawdę? Myślałam, że to tylko w filmach... - zaśmiałem się.
- Nie, naprawdę istnieje taka możliwść. Ale jak mówię ty nie masz sie o co martwić! - objąłem ją lekko ramieniem.
- Nie wiesz tego. - powiedziała cicho półgębkiem.
- Wiem. I koniec dyskusji! Nie myśl tyle o tym! - zaśmiałem się.
Znaleźliśmy się akurat w miejscu gdzie rosły piękne herbaciane róże. Zauważyłem, że jej się spodobały. Z uśmiechem patrzyła na krzaki. Ogrodnik pościnał najpiękniejsze by powkładać je do wazonów w całym domu. Schyliłem się i podniosłem ze stosu na trawniku kilka najpiękniejszych ze wszystkich i wręczyłem je jej, na co spurpurowiała. Uśmiechnąłem sie gładząc ją po policzku.
- Powinienem dostać od ciebie po głowie. - spojrzała na mnie zaskoczona.
- Czemu?
- Bo jak dotąd nie dostałaś ode mnie ani jednego kwiatka. Cham i prostak ze mnie. - zarechotaliśmy oboje.
- No, możemy uznać, że tymi kwiatkami nadrobiłeś wszystkie zaległości. - wymruczała postrzymując uśmiech.
- Cieszę się. - wymruczałem, a w następnej chwili zauważyłem młodego ogrodnika, który przyglądał nam się z wielkimi oczami. - Może tak do roboty, co? - powiedziałem nieco głośniej, żeby mnie dosłyszał. Wycofał się oglądając na nas raz po raz.
- Chyba nie mógł uwierzyć. - usłyszałem obok głos Dony. Spojrzałem na z lekkim uśmiechem.
- Słyszałem, że próbował cię poderwać.
- Tak? - zadziwiła się.
- Janet widziała jak cię zaczepiał i nie omieszkała mi o tym powiedzieć, oczywiście. - zarechotaliśmy oboje. - Ale coś mi się wydaje... że trzeba już wracać do domu. Pewnie już ktoś się pojawił. - dostrzegłem jej nie wyraźną minkę. - Nie bój się. - mruknałem chwytając ją lekko za podbródek i unosząc lekko. - Wszystko będzie dobrze. - pocałowałem ją delikatnie pojedynczo.
Po drodze jednak zostałem zatrzymany przez ochroniarza.
- Idź, zaraz cię dogonię. - powiedziałem i ruszyłem boczną alejką za facetem.
- Mamy problem... chyba. - powiedział zatrzymując się w pewnym miejscu i odwracając do mnie. Od razu wyczułem, że coś się święci.
- Co się stało?
- Dostaliśmy cichy cynk, że... prasa szaleje. - spojrzał na mnie porozumiewawczo. - Podobno dorwali jakąś sensację w którą jesteś zaplątany. Z jakąś kobietą. - dodał wymownie zerkając w stronę domu.
- O nie... - westchnąłem.
Tego się obawiałem. Powinienem być ostrożniejszy. Ale przeciez nikogo wtedy nie było...
- Wiesz coś konkretnie? - zapytałem po chwili milczenia. Pokręcił głową na 'nie'.
- Wiem tylko tyle, że coś dużego się szykuję. Przygotuj na to dziewczynę. Może być nieprzyjemnie.
- Jasne. - prychnąłem. - To jest niemal pewne, że będzie nieprzyjemnie. Jak mogłem być tak głupi! Powinienem wiedzieć, że nie umknę niepostrzeżenie.
Zawsze starałem się być ostrożny. Ale to nie było takie proste będąc tym kim jestem.

Nie płacz, kiedy odejdę... bo to będzie tylko jeden wielki żart.Where stories live. Discover now