68.

212 13 0
                                    

Donata



Wahania nastrojów Michaela były momentami naprawdę nie do zniesienia. Ale od jakiegoś czasu był względnie spokojny. Nic się nie działo, on latał tylko do jakiegoś biura, kiedy zapytałam go co to za biuro, wykręcał się, ale wycisnęłam z niego wszystko.
Powiedział mi, że ci którzy wtedy włamali się do domu wciąż mają do niego jakieś pretensje, wonty i sprawa wymaga większego zaangażowania niż się wcześniej spodziewał. Byłam zła, a jakże i chyba nawet się tego spodziewał. Patrzył na mnie tylko, kiedy go tak z grubsza tyrałam za to, że to przemilczał. Byliśmy parą, małżeństwem, kochaliśmy sie, CHYBA, więc dlaczego zatajał przede mną tak ważne informacje? To tak jakbym ja rzeczywiście była w ciąży i do dziś mu tego nie powiedziała.
Nie przejął się chyba jednak zbytnio moim wybuchem, sądząc po tym jak na koniec uśmiechnął się, chwycił lekko moją twarz w swe dłonie i pocałował czule, natychmiast zamykając mi w ten sposób usta. Zawsze to działało, i chyba to już zauważył, bo często się do tego posuwał. Zatykał mi buzię pocałunkiem, a ja potem choćbym chciała dalej go popychać to nie umiałam, tak byłam skołowana. Jego bliskość zawsze i wszędzie mąciła mi w głowie.
I chyba był z tego faktu zadowolony.
Miałam jednak z czego się cieszyć. Nabrał w końcu takiego jakby wewnętrznego spokoju. A przynajmniej na takiego wyglądał. Tylko raz widziałam go w ostatnim czasie znów takiego całkowicie zrezygnowanego. Stałam i patrzyłam na niego jak siedzi w salonie podpierając głowę na rękach. Chwilę wcześniej rozmawiał z kimś po cichu przez telefon. Choć znam dobrze ten język, to jednak nie aż tak, by wyłapać coś z samego szeptu. Jeśli chodzi o język polski to jest to naturalne dla mojego słuchu, tutaj... to już bardziej skomplikowane.
Tak więc niczego nie usłyszałam, a on oczywiście kiedy go o to zapytałam chwilę później nic nie chciał mi powiedzieć. Od tamtego czasu właśnie stał się taki wyciszony. Czesto mnie przytulał, obejmował, całował. Tak jakby chciał się tego wszystkiego nasycić na zapas. Dziwiło mnie to trochę, ale pomyślałam, że to pewnie przez ten ostatni nieustający stres. W końcu ja też niektóre rzeczy odreagowywałam w dziwaczny sposób. Najważniejsze było dla mnie to, że w końcu zaczął się uśmiechać. Nie zawracałam już sobie głowy dziwnym poczuciem, że w tym uśmiechu coś sie kryje, czego nie umiem sobie określić. Stwierdziłam, że za dużo myślę, powinnam cieszyć się nim puki siedzi w domu, jak wyjedzie w trasę to go nie będzie. Z tego co zdążyliśmy się dowiedzieć, nie pozwolą mu mnie zabrać tak jak wtedy... Tak, już poczynił starania by się dowiedzieć czy jest taka możliwość. Niestety, nie ma.
Ani ja ani on nie byliśmy z tego zadowoleni, ale jak sam powiedział tamtego wieczoru, naprawdę zaczął rozważać możliwość zakończenia kariery w trybie natychmiastowym. Wytwórnia poniosłaby jakieś koszty na pewno, ale niczego nie mogliby się od niego domagać. Miał do tego prawo i podejrzewałam, że naprawdę to zrobi. Być może nawet w przede dzień wyjazdu w trasę. Dla lepszego powalającego efektu.
Nie chciałam z drugiej strony, żeby to robił, bo wiedziałam, że mimo tego co mówi i tego co się dzieje on kocha muzykę i będzie mu bez niej ciężko żyć. Ale jak sam powiedział... Chciał mieć w końcu czas, by móc spędzać go ze mną. To też była prawda. Gdyby zaprzęgli go do pracy nad kolejną płytą, dla której już ktoś nawet wymyślił tytuł, 'History", znów nie miałby czasu nawet myśleć, a co dopiero... Więc sam powiedział mi prosto w twarz, że nie ma zamiaru się w to pakować.
I znów to dziwne uczucie, że za tym wszystkim kryje się coś innego o wiele większego niż problem z wytwórnią. Ale tak jak mówiłam wcześniej, nie zastanawiałam się już nad tym wcale. Zepchnęłam to na dno umysłu, zarzuciłam gruzem jakichś innych nie potrzebnych spraw, przyklepałam jeszcze, żeby się nie ruszało i zajmowałam się innymi o wiele bardziej przyjemnymi i zajmującymi rzeczami. Mike sam mi w tym pomagał, choć za pewne nie świadomie. Zwłaszcza nocami.
Ostatniej leżeliśmy tylko wtuleni w siebie nawzajem, do niczego więcej się nie posunęliśmy. Święto lasu, pomyślałam z uśmiechem. Ale czasami chyba oboje potrzebowaliśmy właśnie tylko takich drobiazgów, zwykłego przytulenia, niczego więcej. Ale zauważyłam u niego pewną rzecz. Bardzo często zerkał na telefon. Znów zażartowałam czy wyczekuje smsa od kochanki, na co zaśmiał się głośno i pocałował mnie tarmosząc lekko moje włosy. Powiedział, że wyczekuje telefonu od pewnych ludzi w związku ze sprawą tamtych włamywaczy. Wciąż to drązył... Chyba za wszelką cenę chciał się dowiedzieć, dlaczego ktoś wcisnął sie na jego prywatną przestrzen. Ja sama też się nad tym zastanawiałam.
W gruncie rzeczy to to wszystko w ogóle mi się nie składało w jedną logiczną całość. Czegoś mi tu brakowało, ale nie wiedziałam czego. Nie chciałam go już o nic pytać, bo zauwazyłam, że zaczyna się lekko irytować, kiedy wracam do tego tematu, więc... Postanowiłam to też zostawić. Może nie powinnam. Ale nie działo się nic , co w jakikolwiek sposób mogłoby mnie zaniepokoić. Było spokojnie. On odpoczywał, przestał zażywać to gówno... Tak, oczywiście, że wiem, że mnie oszukał... awantura...
Myślałam, że go rozedrę, kiedy po wyjściu z Janet wróciłam wcześniej niż zapowiadałam, ponieważ jak zwykle zresztą znikąd pojawiła się burza z piorunami. Odwiozła mnie do Neverland po czym wróciła do siebie. W doskonałym humorze weszłam do domu i od razu zarejestrowałam, że tak jakoś w nim cicho... Poszłam prosto do naszej sypialni i... co widzę???
Pierwsze co zrobiłam to wytrzeszczyłam oczy tak bardzo, że aż mnie zabolały. Murrey doglądał go jak małego dziecka. On był jak takie małe dziecko. Wszędzie chyba trzeba było go za rączkę trzymać. Zagotowałam się, myślałam, że wybuchnę i byłam pewna, że wyglądam jak parowóz. Doktorek tylko popatrzył na mnie za pewne domyślając się nadchodzącej awantury. Byłam tak wściekła, że nie myślałam nawet co robię.
Na dzień dobry natrzaskałam mu prawie tą jego zafajdaną torbą i kazałam wynosić się z domu. Nie protestował. Powiedział tylko, że do niczego mojego męża nie zmuszał, przyjechał zobaczyć jak się czuje. Początkowo odmówił, ale potem zgodził się to sobie podać OSTATNI RAZ, jak to nazwał. Ja już wiedziałam co to znaczy. I nie zamierzałam tego dłużej tolerować.
W tamtej chwili akurat nie wiele mogłam zrobić, bo był sztywny. Musiałam czekać bite pięc minut, by odzyskał jako taką świadomość, żebym mogła dać mu w pysk. Doczekałam się w końcu.
Nie wiedziałam co sobie pomyślał, kiedy zobaczył mnie wtedy w drzwiach wbijającą w niego oczy, ale za pewno nie spodziewał się, że weszłam na to wszystko...
Podźwignął się do siadu. Przetarł oczy. Miałam ochotę spakowac się i po prostu wyjsć.
- Dona...? Co się dzieje? - zapytał dostrzegając widocznie w końcu mój morderczy wzrok. - Kochanie...?
- Nawet nie waż się tak do mnie mówić, oszuście! Ty zakłamany gnoju, nawet nie chcę cię słyszeć! - zaczęłam się drzeć w tej furii, doleciałam do niego i strzeliłam mu takiego liścia, że aż mnie samą ręka zabolała. Ale nie zwracałam na to uwagi. Patrzyłam tylko na niego. Miałam ochotę powyrywać mu te kudły z pustego łba.
Był tak zszokowany, że nawet nie pisnął. Nawet nie złapał się za ten pysk. Patrzył tylko na mnie wybałuszając oczy z lekko rozdziawioną miną.
- Oświadczam ci w tym momencie, że nie chcę mieć z toba nic wspólnego! W tej chwili pakuję swoje rzeczy i wracam do kraju! Im dalej od ciebie tym będzie mi lepiej! - wykrzyczałam po czym zanim jeszcze zakończyłam swoją myśl odwróciłam się i zaczęłam wyciągać wszystko z szaf. Tak naprawdę rzucałam to wszystko tak jak leci na podłogę.
- Ale...
- MILCZ! - nie chciałam nawet na niego patrzeć. Wierzyłam mu jak głupia, nawet nie przyszło mi do głowy, żeby go w czymś sprawdzać. A on? Ja za drzwi, a on sprowadza sobie tu doktorka. Tak to nie będzie.
- Ale co się stało... Dona, co ty wyprawiasz?!
- CO JA WYPRAWIAM?! - zapieniłam się. Podskoczyłam do niego znów, chyba nigdy dotąd w życiu nie wpadłam w taki szał, gdyby nie złapał mnie za ręce dość mocno to nie wiem, ale z całą pewnością pozostawiłabym mu na gębie liczne ślady po moich paznokciach. - Co JA wyprawiam?! Powiem ci! Z przyjemnością! Ile czasu mnie oszukujesz, co?! Ile czasu mydlisz mi oczy, a za moimi plecami radośnie w porozumieniu z lekarzem bierzesz wciąz to gówno?! - chyba dotarło do niego o co mi chodzi. Zbladł. - Gówno mnie obchodzi to wszystko co masz mi teraz do powiedzenia! - zaczęłam cedzić prawie pozbawiona głosu z tego wszystkiego. - Ty chcesz kończyć swoją zasraną karierę DLA MNIE?! Dla mnie czy dla twojego ukochanego propofolu, co?! - szarpałam się z nim, ale szczerze mówiąc, nie wiele to dawało. Traciłam już siły, a on przytrzymywał mnie mocno. Mogłam tylko na niego syczeć. Co z resztą robiłam. - Ty chcesz być moim mężem?! TY CHCESZ BYĆ MOIM MĘŻEM!!! JA NIE POTRZEBUJĘ MĘŻA NARKOMANA!!! - wrzasnęłam tak głośno, że momentalnie zaczęło boleć mnie gardło.
Puścił mnie chyba porażony tym wszystkim i tylko patrzył na mnie jak zaczęłam znowu latać po całym pokoju i zgarniać jak leci wszystkie swoje rzeczy.
- W dupie mam to całe obywatelstwo! W dupie mam ciebie i wszystko inne! Zabieraj sobie to! - ściągnęłam obrączkę z palca w mało delikatny sposób po którym skóra zaczęła mnie piec i cisnęłam nią w niego. Upadła gdzieś na podłogę. - Choćbym miała ZDECHNĄĆ, to więcej moja noga w tym gnoju nie postanie!! - wrzeszczałam dalej wdrapując sie prawie na wielką szafę, żeby dosięgnąć na samą górę. Byłam za niska.
Wtedy poczułam jak mnie obejmuje drżącymi, wręcz dygoczącymi ramionami. To podziałało na mnie jak dodatkowy ładunek wybuchowy. Myślałam, że naprawdę się zapalę. NIE MIAŁ PRAWA MNIE DOTYKAĆ OD TEJ PORY. Ale jak mówiłam, nie byłam aż tak silna, by dać mu radę, przytrzymał mnie znów mocno w pasie.
- Won, nie dotykaj mnie! - wydarłam się znów odpychając go z całych sił. Nie dawał za wygraną. Coś mruczał pod nosem, chyba starał się mnie uspokoić, ale dopóki był w zasięgu mojego wzroku, tylko dolewał oliwy do ognia. - WYNOCHA! - wrzasnęłam znów i w końcu udało mi się jakimś cudem go od siebie odepchnąć. Patrzył na mnie ze łzami w oczach. Miałam ochotę znów mu przywalić, ale zmieniałam zdanie co minutę. Patrzył przerażony jak wściekle upycham wszystko do walizy. Nie byłam w stanie zmieścić tam wszystkiego, tym bardziej, że ładowałam to tak jak leci pozwijane byle jak, zmieściłam tyle ile sie dało. Chaotycznie. Następnie założyłam jakies buty, nawet nie spojrzałam jakie i wytaszczyłam walize na kółkach na korytarz.
Wszyscy chyba musieli mnie słyszeć, bo kogo tylko udało mi sie spotkać na korytarzu patrzył na mnie w obawie, bym się jeszcze na nim nie wyżyła. I bardzo dobrze. Jeszcze by się ktoś odezwał to...
Nie zarejestrowałam sobie tego, że za mną nie pobiegł dopiero kiedy jechałam już taksówką do Janet. Oczywiście, że do niej, a do kogo innego miałam się udać? Zaprzyjaźniłyśmy się tak, że chyba obie sie tego do końca nie spodziewałyśmy.
Nawet do niej nie zadzwoniłam. Nie miałam pojęcia czy jest w domu, pomyślałam, że pieprzę to wszystko i najwyżej będę siedzieć pod drzwiami. Zwisało mi już wtedy wszystko. Byłam tak nabuzowana, że naprawdę miałam wszystko w dupie.
Janet jednak była w domu i jak tylko mnie zobaczyła, od razu zrozumiała bez pytania o cokolwiek, że coś się znowu stało. Kiedy miałam jej o tym opowiedzieć wściekłam sie jeszcze bardziej. Tego nie można było tak sobie przetrawić. Już nie wiedziałam co byłoby gorsze, tamta napaść na mnie pod supermarketem czy to.
Jego siostra oczywiście zrobiła wielkie oczy jak tylko udało mi się z siebie wszystko wydusić. Musiała dac mi jakieś krople na uspokojenie bo wychodziłam z siebie. Melisa, którą mi dała nic nie pomogła. Lek dał radę zdziałać więcej.
Jan próbowała mnie cały czas przekonać, żebym wróciła, blablabla, ale ja nie chciałam o tym słyszeć. Powtarzałam wojennym głosem, że to koniec i nie ma on już czego u mnie szukać. Ale prawda była taka, że im więcej czasu upływało, tym waleriana zaczynała mocniej działać i zaczęłam się powoli uspokajać, a co za tym idzie, myśleć bardziej trzeźwo, nie pod wpływem tej kurwicy, którą dostałam w domu.
Z westchnieniem przetarłam twarz i wtedy przypomniałam sobie o braku obrączki. Dziwnym trafem ale nagle zrobiło mi się jakoś przykro... Zaczęłam się zastanawiać, co on może teraz robić. Pewnie siedzi i rozpacza...
No i proszę, taka jest właśnie natura kobiet. Dla swojego księcia zrobią wszystko. Choćbyś nie wiem jak nabroił, to i tak ci wybaczą.




Michael



No to po wszystkim, pomyślałem całkowicie pokonany, siadając na łózku. Obrączka leżała tuż obok mojej stopy, podniosłem ją i przyjrzałem się jej. Oczy mnie piekły... Zacząłem je przecierać starając się jakoś pozbierać po tym wszystkim, ale nie szło mi to za dobrze.
Odeszła. Znowu. Ale tym razem miała do tego powód. Sam byłem sobie winny tej sytuacji. Obiecałem jej tyle razy... i nigdy nie dotrzymałem słowa. Miała rację. Dobrze zrobiła, wynosząc się stąd jak najdalej ode mnie. Nie byłem wart takiej kobiety, zresztą udowodniłem to właśnie ponad wszelką wątpliwość.
Ale to wcale nie umniejszało bólu. Miałem ochotę usiąść w koncie i ryczeć jak małe dziecko. Zamiast tego połozyłem się tylko na łóżku i zwinąłem w kulkę ściskając w dłoni jej obrączkę. Byłem pewny, że już nie wróci. Bo do czego? Do mnie? Byłem na najlepszej drodze do stoczenia się na samo dno, a jeszcze do tego inne problemy... Będzie jej lepiej beze mnie. Takiego... nieudacznika.
Zacząłem się nad sobą użalać, choć wiedziałem, że to nie ma sensu i jestem po prostu żałosny. Ale nie umiałem inaczej. Leżałem skulony na samym środku łóżka i nie miałam zamiaru robić absolutnie nic innego. Pomyślałem, że może i dobrze się stało, że odeszła. Jak wróci do Polski będzie tak daleko ode mnie jak to tylko możliwe i nie będę się musiał martwić, że coś jej się stanie. Jeśli mnie zostawi na dobre nikt nie będzie się do niej przyklejał o nic... Zwłaszcza ONI.
Ale i tak czułem jak żołądek zwija mi się boleśnie w brzuchu. Próbowałem sobie właśnie wmawiać te wszystkie rzeczy typu... dobrze, że odeszła, bo będzie bezpieczna. Ale nawet jeśli coś było w tym z prawdy to wcale nie zmieniało faktu, że byłem skończonym kretynem. Nic nie wartym gnojem, jak sama mnie nazwała. Przyznawałem jej rację w każdym słownie, które wykrzyczała. Ale tak bardzo chciałem by wróciła...
Mijały godziny... może ze dwie, trzy... a ja wciąż leżałem w tym łózku w tej samej pozycji. Kości już mi zdrętwiały, zaczęły boleć, ale nie ruszałem się ani o milimetr. Bo po co? Bez niej u boku w niczym już nie widziałem sensu. Chciałem by tu była... ale wiedziałem, że nie będzie chciała do mnie wrócić. Więc nawet nie myślałem, że ją do tego przekonywać. Dobrze postąpiła. Należało mi się. A jej należy się ktoś, kto będzie o nią dbał i nie będzie takim żałosnym gnomem jak ja.
Łzy ciekły mi z kącików oczu, ale nie poruszałem nawet palcem, żeby je otrzeć. Po prostu leciały jak chciały. W końcu nawet przysnąłem obejmując się własnymi ramionami a w jednej ręce wciąż trzymając jej obrączkę.
Moją wątpliwą drzemkę jednak coś mi przerwało. Zdążyłem zapaść w taki letarg, w którym człowiek jeszcze nie śpi, ale już nie jest do końca przytomny. Z tego odrętwienia wyrwało mnie głuche uderzenie... Ktoś przywalił mi poduchą. W pierwszej chwili nawet nie zareagowałem tylko otworzyłem szerzej oczy czując jak prąd zaskoczenia rozchodzi mi się po całym ciele. Jak mrówki. I za chwilę dostałem drugi raz. Tym razem poruszyłem się sycząc cicho. Zdrętwiałe ciało dało o sobie znać.
Ktoś wskoczył na mnie i zaczął nawalać mnie tą poduszką a na koniec wpił się w moje usta. Uderzyło to we mnie jak piorun. Od razu poznałem ich smak. Ale nie wierzyłem....
Jakaś kobieta, niewątpliwie MOJA do nie dawna... całowała mnie z namiętnością... Śnię, pomyślałem, to na pewno tęskny sen. Objąłem ją przyciskając mocno do siebie i oddając zapalczywie pocałunek, co najmniej jakbym miał umrzeć. Tak sie czułem. Myślałem, że naprawdę umieram, ale z miłości.
Odsunęła się w końcu ode mnie i wtedy mogłem ją zobaczyć. Patrzyła na mnie i nawet uśmiechnęła się lekko. Nie rozumiałem co tu robi po tym wszystkim... ale zaraz przypomniałem sobie, że przecież to tylko sen, więc... jej tu tak naprawdę nie ma. Uniosłem dłoń i pogładziłem lekko jej policzek. Przymknęła oczy i wtuliła twarz w moją rękę całując jej wewnętrzną stronę. Pochyliła sie i takie same pocałunki zaczęła składać na mojej twarzy, na czole, policzkach... Usłyszałem jak szepcze...
- Nigdy więcej mi tego nie rób, rozumiesz? - popatrzyłem na nią wielkimi oczami. - Nie powinno mnie tu być teraz. Ale kocham cię tak bardzo, że jak już Janet napoiła mnie walerianą zaczęłam zastanawiać się jak teraz wyglądasz, czy już beczysz czy jeszcze siedzisz i lamentujesz. - wytrzeszczyłem na nią oczy.
- To... ty tu jesteś naprawdę? - to pytanie wywołało u niej napad śmiechu. Śmiała się... ze mnie.
- Tak, jestem tu naprawdę. To ostatni raz, kiedy wybaczam ci twoją głupotę. Rozumiesz? - po tych słowach przyciągnąłem ją do siebie i mocno, mocno przytuliłem aż pisnęła. Nie miałem najmniejszego zamiaru znów brać tego świnstwa. Doskonale wiedziałem, że nie ma takiej rzeczy na świecie, która sprawiłaby, że znów bym to wziął. I nie ważne wszystko inne... Miałem naprawdę chyba więcej szczęścia niż rozumu...
- Przepraszam. - wychlipałem tuląc sie do niej teraz. Facet.... Pomyślałem, że gorzej już chyba ze mną być nie może.
- Już tak nie becz. - usłyszałem jak mruczy pod nosem. Wplotła palce w moje włosy i przeczesała je kilka razy na co przymknąłem oczy. Uwielbiałem to. Już tyle razy mówiłem innym, ale i sam myślałem do siebie, że jest chyba jedyną kobietą z jaką miałem kiedykolwiek styczność, która ma pełen dostęp do moich włosów. Wcześniej nigdy nie lubiłem, kiedy ktoś ich dotykał. Chyba, że trzeba było z nimi coś zrobić jeśli chodzi o występy to nie miałem wyboru. Ale jej paluszki w moich włosach były dla mnie jak najbardziej na miejscu.
- Nastraszyłam cię? - zapytała po chwili za pewne na mnie spoglądając, ale ja akurat siedziałem z nosem w jej piersiach i nie bardzo chciało mi się sprawdzać czy naprawdę na mnie patrzy. Moje milczenie natomiast musiało być dla niej bardzo wymowne. - No. Kochanie, myślę, że to ci powiedziało co się stanie na przyszłość, jeśli...
- To się już nigdy więcej nie powtórzy, przysięgam. - powiedziałem poważnym głosem patrząc w końcu na nią. - Kocham cię. - mruknąłem po chwili nie odrywając od niej wzroku. Patrzyła na mnie przez chwilę po czym w końcu uśmiechnęła się słodko. Sam od razu poczułem się o wiele lepiej. - Myślałem, że już nie wrócisz. - wymamrotałem przytulając się do niej znów.
- Ja też tak myślałam. - powiedziała na co ścisnęło mnie w żołądku. - Dopóki nieco nie ochłonęłam. - kontynuowała. - Gdyby nie krople Janet zajęłoby mi to o wiele więcej czasu.
- Przepraszam...
- Już nie przepraszaj tak! Gdzie masz tą obrączkę? - zapytała ciągnąc mnie lekko za włosy z tyłu głowy.
- Tutaj. - powiedziałem pokazując jej ją jak trzymam ją w ręce.
- Zakładaj mi ją w tej chwili. - rzuciła rozkazującym głosem. Zrobiłem to bez słowa. - No, grzeczny chłopiec. - zaśmiała się cicho i pocałowała mnie znów.
Sam się uśmiechnąłem. Chyba naprawdę miałem wielkie szczęście. Pozostawała już tylko jedna sprawa.
Kilka godzin później, to był już późny wieczór. Miałem dość czasu by się nad tym wszystkim zastanawiać dogłębnie, analizować wszystkie za i przeciw i... doszedłem do wniosku, że to jest naprawdę szalony pomysł. Nie wyobrażałem sobie zrobić COŚ TAKIEGO. I to nie chodziło o oszustwo podatkowe i każde inne za tym idące. Ale o Donę.
Jak ja bym miał jej powiedzieć... Przecież... Nie wyobrażałem sobie tego. Ale coś zrobić musiałem. I z przerażeniem stwierdziłem, że wiem co muszę zrobić by wyrwać się w końcu z łap tym psychopatą i ochronić swoją żonę. Wiedziałem co musze zrobić... i wiedziałem, że mimo wszystko to zrobię. Decyzja zapadła.

Nie płacz, kiedy odejdę... bo to będzie tylko jeden wielki żart.Where stories live. Discover now