50.

222 15 0
                                    

Donata



Ile człowiek może naprawdę znieść, wie tylko ten kto właśnie osiągnął już swój limit. Ja własnie docierałam chyba do tego momentu... Czułam, że jeszcze trochę i pęknę. Dosłownie i w przenośni. Nie wiem jak w ogóle udało mi sie wytrzymać w tym tyle czasu. Może czułabym sie inaczej gdybym nie musiała co dzień mijać go na korytarzach, widywać jak sie z nią spotyka. Zaczęła wpadać do Neverland coraz częściej. I chyba nawet zaczynało go to męczyć... A może sobie to wmawiałam.
Jedynym pocieszeniem było to, że mogłam wyjsć z tego domu by spotkać się z Janet. Siedziałyśmy wtedy u niej cały dzień gadając i wtedy czułam się dobrze. Nie czułam wszechogarniającego mnie napiecia, nie musiałam się oglądać, że on albo ona nagle wyjdą zza zakrętu. Tak bardzo chciałam go przytulić... Tak po prostu, podejść i objąć, zagarnąc go całego tylko dla siebie. Ale miał już kogoś od przytulania.
Podobno zaczął prace nad płytą. Dwa miesiące po zakończeniu trasy to chyba rekord. Nie wtrącałam się. To jego sprawa. Nie wyglądał żeby się jakoś męczył. To pewnie dla tego, że nie brał już tego potasu... Kiedy przypomniała mi sie tam ta sytuacja ze szpitalem, poczułam jak skóra zaczyna mi cierpnąć. Wciąz miałam to w pamięcie. Ale teraz to nie miało już znaczenia.
Janet wciąz się do niego nie odzywała. Ile razy jej mówiłam, żeby dała spokój bo jesteśmy dorośli i widocznie tak mu dobrze, patrzyła na mnie jak na idiotkę. Którą z resztą byłam, wiedziałam o tym doskonale. Ale czasu już nie cofnę, a i nie da się tego w żaden sposób odkręcić. Marzyłam żeby to pismo w końcu do mnie dotarło. Wtedy będe mogła stamtąd uciec raz na zawsze.
Wiedziałam, że będę za nim tęsknić, że będę cierpieć. Wiedziałam, że będę śledzić wszystkie wiadomości o nim, oglądać jego wywiady, czytać gazety byleby tylko się czegoś dowiedzieć. Przez jakiś czas będę to robić. Ale potem mi to przejdzie. Na pewno. Był to jednak jedyny sposób by nie oszaleć. Po prostu wyjechać... i zapomnieć.
Oszukiwałam samą siebie myśląc, że uda mi się o nim zapomnieć, ale... Musiało mi sie udać, inaczej oszaleję. Znajdę sobie porządnego faceta... Może nawet się pobierzemy. Będą dzieci... i będę szczęśliwa.
Ta, jasne.
Jedyne czego potrzebowałam do szczęścia i jedyne co mogło mi je dać był Michael. Sam w sobie. Nic innego nie mogło sprawić, że będę naprawdę szczęśliwa. Wciąż przywoływałam tą chwilę, kiedy położył mnie do swojego łóżka z bolącą głową. Kiedy mnie całował... Ten pocałunek był przesłodki po tak długim czasie... Poczułam przyjemny ucisk w żołądku, ale za chwilę zamienił się w coś mało przyjemnego. Pocałował mnie, ale wciąz z nią siedział. Nie rozumiałam tego i nawet nie chciałam rozumieć.
Miotałam się we własnych odczuciach i tym co się dzieje. Poczucie straty było ogromne. Jak mogłoby nie być, skoro sama go sobie odebrałam. I nie pomagało już nawet mówienie sobie, że się pocieszył. Bo to nie miało znaczenia. Miał prawo. Ile miał za mną łazić... do śmierci? Każdy jest tylko człowiekiem i ma swoje uczucia. I tak długo pozwalał się ranić.
Ale w tamtym pocałunku czułam tyle miłości... A może w ogóle nie było żadnego pocałunku? Może tylko mi się to śniło? Byc może właśnie tak było. Uświadomiłam sobie to ze łzami w oczach.
Znów płakałam całe noce. Nie potrafiłam tego znieść. Czas najwyższy był by uświadomić sobie winę, że to ja wszystko zepsułam. A on się przecież starał. Miłość tu nie wystarczy. Nawet jesli mnie kocha... tego się nie da naprawić. Zaczęłam już nawet odnosić się do niego z wrogością. To było odruchowe, nie umiałam tego opanować. Żałowałam tego bo widziałam, że go to boli. Ale nie panowałam nad sobą już w ogóle. Wieczorami trzęsłam się w łóżku, bolała mnie głowa i żołądek. To już chyba był kres mojej wytrzymałości.
A jeszcze LaToya urządziła im przyjęcie u Michaela w domu. W jego włąsnym domu, porządziłą się jakby była u siebie. Zaprosiła oczywiśćie całą rodzinkę. Lisę też, oczywiście, jako przyjaciółkę, ale z tego co się dowiedziałam i ona i Janet odmówiły pojawienia się w ten dzien i każdy inny, w którym to miałoby się odbyć. Przyszli więc rodzice i pozostałe rodzenstwo.
A co było powodem tego spotkania? Oczywiśćie związek Michaela z Madonną. Jak stwierdziła, trzeba to uczcić. Są już TYLE razem ,a jeszcze nie było żadnego rodzinnego obiadku. Pomyślałam... Nie. Tego ja nie zniosę. Nie będę siedzieć w pokoju i słuchać ich śmiechów i durnych żartów. Musiałam się wydostać z tego domu. Tylko gdzie?
Janet struchlała, bo jak sama stwierdziła nawet o mnie nie pomyślała i miała w ten czas umówione jakies ważne spotkanie więc nie mogła sie ze mną spotkać. Przepraszała mnie, ale powiedziałam, że nie ma się mną przejmować, że jakoś sobie poradzę. Pójdę do jakiegoś sklepu czy coś... I jakoś to będzie.
Ale znając życie ta imprezka będzie trwać do późnej nocy. Więc musiała bym chyba nocować w tym sklepie. Nie wiedziałam co robić, a nie chciałam zostawac w domu. Pozostawałam w kropce bo oprócz Janet z nikim tu nie trzymałam...
Lisa. Nagle ona przyszła mi na myśl. Też się nie zgodziła. Ale... Co ja u niej mam szukać? Pare razy rozmawiałyśmy to wszystko. Nie mam nawet do niej telefonu, nie wiem gdzie mieszka. Chciało mi się ryczeć. W końcu powiedziałam sobie, że choćbym miała nocować gdzieś pod drzewem to i tak wychodze z tego domu. I pewnie tak by się stało, potrafię być naprawdę uparta. W ten czas też nie chciałam by ktoś zawracał mi głowe, więc swój telefon zostawiłam w pokoju. Zabrałam tylko małą torbę i portwel z pieniędzmi i dokumentami. Nic więcej.
- Panienka wychodzi? - usłyszałam za soba miły głos. To Susan szła z czymś do kuchni i mijała moją sypialnię. Usmiechnełam się. Choć chyba nie dała się nabrać.
- Tak... Idę do miasta... Wrócę raczej późno. - wymamrotałam. Westchnęła.
- Chodź tylko ze mną. - powiedziała. Poszłam więc za nią do kuchni. Tam odstawiła garnek do lodówki. - Ten Jackson jak dziecko we mgle. - rzuciła kręcąc głową.
- Co?
- Mówię, że pan Michael nie umie się odnaleźć we własnym życiu. Zaplątał się w to wszystko i chyba nie ma pomysłu na to jak z tego wyjsć... - spuściłam głowę. - Może ty powinnaś mu pomóc? - spojrzałam znów na nią zaskoczona.
- Ja? A niby jak i w czym?
- Kochacie się, to widać na kilometr. - powiedziała patrząc na mnie uważnie. Nic nie powiedziałam. - I gdzie ty chcesz isć?
- Nie chce być świadkiem tej szopki. - mruknęłam patrząc na swoje ręce. - Janet nie może mnie zakitrać na noc... Nie wiem. Jakoś sobie poradzę.
- Chcesz się włóczyć sama po nocy?
- Nie ma tu nikogo innego... kto mógłby mi jakoś pomóc. Pomyślałam o Lisie, ale nie mam do niej żadnego kontaktu. - powiedziałam znów cicho.
- Zaraz ci podam. - spojrzałam na nią zaskoczona. - Mamy tu notesik z kontaktami, proszę. - odszukała szybko i podała mi numer.
- Dziękuję... - mruknełam zaskoczona całym tym przedsięwzięciem.
- Nie ma za co. Zadzwoń. To jest dobra kobieta, na pewno ci pomoże.
- Tak pani myśli?
- Oczywiście. Dzwoń. - uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłam jej ten uśmiech.
Kiedy wyszłąm już na dwór wykręciłam numer. Dopiero wtedy, nie chciałam by ktoś słyszał moją rozmowę. Odebrała po trzecim sygnale. Nie znała mojego numeru, więc pewnie się zdziwiła.
- Cześć. - powiedziałam. - To ja, Dona.
- Dona? Co się stało?
- Nic... wielkiego. Po prostu... nie mam co ze sobą zrobić. - chwila ciszy.
- Chodzi o to spotkanie które zorganizowała głupia LaToya? - uśmiechnęłam się pod nosem.
- Taa. Nie chcę ci się narzucać, po prostu nie mam z kim... pogadać? Janet załatwiła sobie na ten czas 'alibi'...
- Nie ma sprawy. Podam ci swój adres. Przyjedź. Pogadamy. - odetchnęłam lekko z ulgą.
- Dzięki...
Dojechać do niej nie było trudno. Po około godzinie byłam już na miejscu. Zadzwoniłam. Otworzyła mi osobiście... zresztą nie wiem czy miała od tego ludzi. Chata była spora i ładnie urządzona. Miała gust.
- Wejdź. - zaprosiła mnie i poprowadziła do salonu. Jakaś starsza pani natychmiast zjawiła się przy nas witając mnie serdecznie i pytając czego sobie życzę. Nie chciałam robić kłopotu...
- Po herbacie, prosimy. I jakieś słodycze. - powiedziała z uśmiechem u spojrzała na mnie. Odwzajemniłam lekko ten uśmiech, ale czułam się nieswojo. - Siadaj. Porozmawiamy.
Usiadłam więc i nawet już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć... ale nie wiedziałam co. Nie umiałam zacząć, kotłowało się we mnie tyle emocji, że nie wiedziałam która zaczepić pierwszą. Gardło mi się zacisnęło i poczułam jak moje oczy robia się gorace, a po chwili wypełniając je łzy.
- Nie daje już sobie rady. - mruknęłam i po chwili skrzywiłam się nie mogąc się już powstrzymać.
Mówi się, że człowiek gdy się wypłacze czuje się lepiej, ale mnie to nie dawało żadnego ukojenia. Było jeszcze gorzej gdy już do tego doszło.
- Spodziewałam się, że będziesz chciała uciec stamtąd. - powiedziała w pewnym momencie gdy juz trochę nabrałam tchu. Patrzyła na mnie ze współczuciem...
- Czekam na pewien dokument. - mruknęłam ocierając twarz. - Potem wracam do Polski. - tymi słowami chyba ją zaskoczyłam. Nikomu tutaj nie mówiłam o swoich planach. Janet też nic nie wiedziała. Nikt nic nie wiedział.
- Jak to... wracasz do Polski?
- Normalnie. - pociągnęłam nosem. - Tutaj zostać nie mogę bo wyląduję w wariatkowie. I to jest najlepszy z możliwych scenariuszy.
- A Michael? Co z nim?
- A co ma z nim być? - zapytałam patrząc na nią zapuchniętymi oczami. Nie wiedziała co powiedzieć. - Potrzebna mu jestem do czegoś? Nie zauważyłam.
- Dona, przecież mówiłyśmy ci wtedy z Janet...
- Ja nie chcę rozmawiać o tym. - przerwałam jej.
- Powiedziałam mu o wszystkim wtedy, gdy ta... baba sobie poszła. - mrukneła patrząc na mnie.
- O czym?
- O tym, że w końcu przejrzałas na oczy i chciałaś go przeprosic. - parsknełam śmiechem. Sama nawet nie wiedziałam czemu. Nic nie powiedziałam. - Dona...
- Co mam ci na to powiedzieć? Mam się cieszyć? - spojrzałam jej w oczy. - Tym bardziej się teraz utwierdziłam w swoim przekonaniu.
- Jakim znowu przekonaniu?
- Siedzi z nią wciąż mimo wszystko, więc chyba mu z nią dobrze. A ja mu tylko zawadzam. Mieć wiecznie na głowie w domu swoją była, dobre! - zaśmiałam się gorzko.
- Ty chyba nie wiesz co mówisz...
- Jak to nie wiem? Dobrze wiem. Co, może mi powiesz, że to nieprawda? Nie jestem naiwna. Aż tak. Pewnie nawet gdyby to wszystko się nie stało i tak by mnie w końcu sam zostawił...
- Nie gadaj głupot!
- To nie są głupoty.
- Są! To są największe bzdury jakie w życiu słyszałam. Chciał wtedy za tobą biec. Ale go powstrzymałam.
- I dobrze. - mruknęłam cicho patrząc na swoje palce. Pojedyncza łza spadła na moją dłoń.
- Ja widzę, że z toba jest gorzej niż ktokolwiek by pomyślał... - powiedziała w końcu po kilku minutowej ciszy. Zerknęłam na nią. Oczy mnie szczypały, przetarłam je dłonią.
- Wesolutko nie jest. - szepnełam cicho. - Chcę się stąd wyrwać, wrócic do domu i odpoczać... Wykańczam się tutaj coraz bardziej. Już samo patrzenie na niego sprawia, że jest mi słabo.
- Słabo?
- Tak. W nocy nie śpię, tylko płaczę. Jak tylko się położę aż do godziny trzeciej, czwartej rano. Potem przez kilka godzin jeszcze lezę nie ruchomo i patrzę się gdzies w kont. Boli mnie głowa prawie bez przerwy... Ostatnio dostałam takiej migreny, że nie mogłam sie ruszyć, a jak już się podniosłam, prawie zwymiotowałam to czego nie zjadłam. Całymi dniami zbieram sobie to wszystko, a potem w nocy się zamykam i wyję.
Lisa patrzyła na mnie tak jakbym ją naprawdę przeraziła. Nie byłam zdziwiona. Byłam wykończona nerwowo, na własne życzenie, i ta myśl jeszcze dodawała mi stresu, którego i tak już miałam dość. Potrzebowałam sie gdzieś schować, odciąć się od tego wszystkiego, zapomnieć. Najlepiej wyjechać.
- Co to za dokument, na który czekasz?
- Decyzja o legalizacji pobytu tutaj. Troche się to przedłuża. Ale pewnie nie długo dostanę.
- No a jak ci zalegalizują?
- Zalegalizują czy nie i tak wyjeżdżam. - nie zamierzałam tu dłużej siedzieć. Teraz każde miejsce było o niebo lepsze niż to gdzie się znajdowałam teraz. Kolejne łzy pociekły mi po policzkach.
Kiedy starsza pani przyniosła nam tacę z herbatą i ciastkami i zobaczyła mnie taką wymizerowaną popatrzyła na mnie smutno... Tacy ludzie mają już sporo za sobą i pewnie wiedza jak sobie radzić. A ja? Ja nie miałam o niczym pojęcia. Nie wiedziałam co mam zrobić by nie zwariować.
- Możesz zostać u mnie przez kilka dni jeśli chcesz. Odpoczniesz trochę. Tutaj nie będziesz musiała się niczym przejmować. - popatrzyłam na nią.
- Ale ja tu nic ze sobą nie mam. Poza tym, ja nie chcę ci robić kłopotu. Nie zawracałabym ci głowy wcale gdyby nie to, że Janet nie mogła się spotkać.
- Ale daj spokój. Przyda ci się odskoczna. A jeśli chodzi o jakieś rzeczy, ubrania to tyle się coś znajdzie, nie martw się. - uśmiechnęła się lekko. Westchnełam.
- Dziękuję ci. - posłałam jej w miarę szczery uśmiech. Tylko na tyle było mnie teraz stać.
Powiem szczerze, że... odetchnęłam trochę z ulga. Myśl, że nie będę musiała wracać tam przez kilka dni była pokrzepiająca.
- Liczę tak dwa tygodnie na to że przyjdzie w końcu to pismo. Jak nie nie będę dłużej czekać tylko się pakuję i wyjeżdżam. - powiedziałam na co tylko westchneła.
- Może powinnaś spróbować z nim...
- Niczego nie będę z nim próbować. - powiedziałam od razu. Znów westchneła. - Nie będe też ci tu siedzieć długo na głowie, potem pojadę do niego do domu, spakuję się i wyniosę do hotelu. - patrzyła na mnie w milczeniu.
- On ci nie pozwoli tak łatwo wyjechać.
- Gówno ma do gadania. Wydostanę się stąd, chocbym miała przepłynąc cały ocean wpław. - warknęłam. Uśmiechnęła się.
- Zadzwoń tam do kogoś, żeby wiedzieli gdzie jesteś. - powiedziała w końcu.
- Nie wziełam ze sobą telefonu. - mruknełam spuszczając głowę.
- To ja zadzwonię, spokojnie...
- Nie! - złapałam ją za rękę. Spojrzała na mnie zaskoczona. - Nie chce żeby wiedział, gdzie jestem. - dodałam.
- Ale musi wiedzieć, gdzie jesteś...
- Nie musi, nie mam pięciu lat. Jestem dorosła i moge robić co chcę. A on nie może mnie kontrolować. - powiedziałam denerwując się trochę.
- Ale jak znikniesz na kilka dni to on tam na głowę dostanie!
- Wątpię by w ogóle zauważył, że mnie nie ma.
- No to zobaczymy. - powiedziała odkładając swój telefon. - Zrobimy jak chcesz, ale zobaczysz, że on tu wpadnie najpóźniej jutro rano. - prychnęłam.
- Zobaczymy. - powiedziałam biorąc jedno ciastko.



Michael


Byłem zmęczony udawaniem, że jestem zadowolony z tego co się dzieje. Zaczynałem mieć tego naprawdę serdecznie dość. Mad klejącej się do mnie, fochów Janet, która się ode mnie odwróciła... LaToyi gratulującej mi, jakbym wygrał w totka. A do tego jeszcze Dona... Wyszła gdzieś, nawet nie wiedziałem gdzie. Ale nie martwiłem się zbytnio. Przynajmniej do pierwszej w nocy, kiedy zorientowałem się, że jeszcze nie wróciła.
Przeprosiłem towarzystwo i wyszedłem pod pretekstem wzięcia czegoś z kuchni i wykręciłem do niej numer. Był sygnał, ale nikt tego telefonu nie podejmował. Pomyślałem, że nie będzie chętnie odbierać ode mnie połączeń, więc zadzwoniłem drugi raz, a potem trzeci czwarty i piąty. W końcu nagrałem jej się na sekretarkę, by do mnie oddzwoniła. Wróciłem do wszystkich.
O trzeciej zacząłem się już martwić na poważnie. Wciąz jej nie ma. Nigdy nie robiła czegoś takiego, żeby nie wracała na noc. Poczułem skurcz w zołądku. Uciekła mi z domu. Od razu się domyśliłem dlaczego. LaToya jest głupia jak but, pewnie zrobiła to wszystko celowo, a Dona nie miała ochoty na to wszystko patrzeć. Ja też nie miałem ochoty w tym uczestniczyć, ale... wciąz nie wiedziałem jak się z tego wyplątać.
Do tego jeszcze ojciec wziął mnie na stronę.
Byłem zdziwiony, że ciągnie mnie gdzieś w jakieś ustronne miejsce. Mimo wszystko, spiąłem się cały, po nim można było sie spodziewać wszystkiego. Znaleźliśmy się tuż pod drzwiami z tyłu domu, wychodzącymi na sad owocowy.
- O co ci chodzi? - zapytałem kiedy zapalił papierosa. Jeszcze nie widziałem, żeby palił, co też mnie zdziwiło. - Od kiedy palisz?
- Od jakiegoś czasu. Powiedz mi coś chłopcze. - zaczął wymachując lekko fajką przez co dym rozniósł się szybciej w powietrzu i zaczął mnie gryźc w gardle.
- Co znowu?!
- Nie unoś się! - zagrzmiał od razu. - Może ja nie jestem najlepszym ojcem na świecie. Ba, z całą pewnością nie jestem najlepszym ojcem na świecie, ale wytłumacz mi, dziecko, dlaczego zamieniłeś sobie diament na takie GÓWNO w papierku po cukierku?
Patrzyłem na niego przez dłuższą chwilę lekko zszokowany. OJCIEC i TAKI wywód?
- Co masz na myśli?
- To, że twoja siostra najchętniej urwałaby ci oba łby. Twoja matka też nie jest zadowolona, ale nic nie mówi. Twoi bracia milczą, ale nawet Jermaine nie dotknąłby tej kurwy nawet kijem. A to już powinno dać ci do myślenia. - powiedział na co skrzywiłem się lekko. - Miałeś takiego cukierka pod nosem, zaraz ci tego cukierka ktoś zeżre, zobaczysz. - westchnąłem przymykając oczy.
- Już dawno się w tym zgubiłem.
- Mam ci postawić drogowskaz przed nosem?! - zagrzmiał znów, na co automatycznie już chyba odruchowo znów się spiąłem. Popatrzyłem na niego zły.
- Co niby mam zrobić twoim zdaniem?!
- Kopnąć tą hollywoodzka kurwe w dupe! - był bezpośredni aż bolało. I nie wahał sie nazywać jej 'po imieniu'.
- Łatwo ci mówić.
- Wiem, że posuwa się ją fajnie, ale miałeś fajniejsza, jak zdązyłem zauważyć!
- Nie sypiam z nią! - syknąłem przez zaciśnięte zęby.
- A co niby z nią robisz?
- Nic. Unikam jak mogę. Zresztą, to wcale nie trudne, teraz, kiedy mam tyle pracy w studiu. - roześmiał się dość nieprzyjemnie.
- Chowasz się przed nią w robocie. Dupa z ciebie nie facet.
- A ty taki mądry jesteś?! To załątw to wszystko za mnie!
- Powiedziałem ci, nie unoś się! - podniósł głos. - Twojego szamba sprzątał nie będę. Gdzie ta dziewczyna w ogóle jest?!
- Nie wiem. I zaczynam się poważnie martwić... Wyszła i do tej pory jej nie ma...
- Pięknie, synek, pięknie! To idź tylko sprawdź czy przypadkiem czegoś ze sobą nie zabrała!
- Czego?! - jeśli posądza ją, że mogłaby mnie okraść...
- Swojej szafy! - warknął. - Pewnie spakowała się, wyniosła i nawet o tym nie wiesz. Brawo. - aż mnie ścisnęło.
- Nie, nie mogła tego zrobić.. - powiedziałem i pognałem do jej sypialni.
Droga nie była długa, ale i tak wydawała mi się rozciągać w nieskończonosć. Kiedy w końcu tam wpadłem, natychmiast odetchnąłem z ulgą. Wszystko było na miejscu. I jej telefon na szafce... Nie zabrała go.
- Kurwa mać! - zakląłem pod nosem. Usiadłem na jej łózku zastanawiając się co robić. Pierwsze co to wykręciłem numer do Janet.
Za pierwszym razem nie odebrała. Zakląłem znów cicho pod nosem i ponowiłem próbę. Odebrała po trzecim sygnale.
- Mike... pogięło cię? Jest czwarta rano! - fuknęła na mnie lekko zachrypniętym głosem i ziewnęła potężnie. Nawet nie zwróciłem uwagi na jej słowa.
- Jest u ciebie Dona?? - zapytałem. Zdziwiłem sie lekko słysząc swój głos. Drżał mi i był przepełniony najprzeróżniejszymi emocjami. Chwila ciszy...
- Nie. A dlaczego?
- Bo nie ma jej. Nie wróciła na noc.
- Jak to nie wróciła?! - zdenerwowała się.
- Nie wiem, po prostu! Wyszła wczoraj wieczorem.. i nie ma jej... Janet, błagam cię, powiedz mi, że wiesz gdzie ona jest.
- Nie wiem, Mike. Naprawdę.
- Na prawdę nie ma jej u ciebie? - serce waliło mi jak młot.
- Nie, Mike, nie ma jej u mnie! Chciała się spotkać, ale ja miałam spotkanie... W sumie to źle zrobiłam, bo mogłam je przełożyć... A ty jesteś tak głupi i oczywiscie nie wiesz DLACZEGO mogła nie chcieć wrócić na noc, prawda?
- Wiem, dlaczego mogła nie chcieć wrócić na noc. - powiedziałem cichym drżącym głosem. - Gdzie ona może być... Janet, błagam cię...
- O co ty mnie błagasz, żebym posprzątała ten burdel, którego sam sobie narobiłes?!
- Nie! Nie wiem... - zaczynałem panikować. - Powiedz mi, gdzie ona może być...
- Nie mam pojęcia, Mike. Obdzwoń wszystkich, sprawdź hotele... Na pewno nie spi na dworze.
- A... a jak coś jej się stało... - coś ścineło mnie boleśnie w brzuchu. - Nigdy sobie nie wybaczę...
- Mike, przestan panikować! Tak jej nie znajdziesz jeśli będziesz tylko siedział i lamentował.
- Boję się o nią. Telefon zostawiła u siebie w pokoju, ja nie wiem co mam robić.
- Zrób to co ci powiedziałam, dzwoń do kogo tylko masz numer.
Tak więc zrobiłem. Zastanawiałem sie do kogo mogłaby pójść. Pierwszy na myśl przyszedł mi Alan. Dobrze się z nim dogadywała. Może spotkała sie z nim?
- Halo? Tak, szefie? - mruknął kiedy odebrał. Też spał.
- Jest u ciebie Dona?? - znów to pytanie. Mruknął cos nie zrozumiale.
- Coo???
- Czy jest u ciebie Dona. - powtórzyłem.
- Nie ma... Czemu miałaby być? - jęknąłem boleśnie. - Co się stało?
- Nie ma jej! Nie wróciła na noc do domu, ja zaraz zwariuje, rozumiesz, zwariuje! - zacząłem krzyczeć. Całe przyjęcie już się skończyło, wszyscy się rozeszli. Oczywiście, oprócz Mad.
- Kochanie...? - weszła do jej sypialni patrząc na mnie. Tylko jej mi teraz brakowało. - Coś się stało?
- Nie. - warknąłem. Spojrzała na mnie wiekszymi oczami.
- No przecież widze, że jesteś wzburzony.
- Mało cie to obchodzi! - warknałem znów. - Alan... - powiedziałem znów do telefonu.
- Nie mam pojęcia gdzie może być. Ale moge przyjechać zaraz do ciebie...
- Nie, nie... Nie fatyguj sie... Będę dzwonił dalej... dzięki. - powiedziałem już niemal dysząc ze zdenerwowania. Mad cały czas mi się przyglądała mrużąc oczy. Nie zwracałem na nią uwagi.
Następną osoba która przyszła mi na myśl był ten ogrodnik, który się do niej wdzięczył. Ale poszłaby do niego? Rzygac mi sie chciało na samą myśl o tym, ale i tak zadzwoniłem. Musiałęm się dowiedzieć gdzie jest.
- Halo. - burknął za pewno z nosem w poduszce, bo jego głos był nieco przytłumiony.
- Jest u ciebie Dona?! - warknąłem. Nie umiałem się opanować. I wciąz jedno i to samo pytanie. Ożywił sie nieco.
- Nie, czemu pytasz?
- Bo jej nie ma!
- Zaraz... Jest czwarta rano, jak to jej NIE MA?
- Właśnie próbuję się tego dowiedzieć!
- No... ja ci jej nie uprowadziłem.
Prychnąłem. Miałem ochotę cos rozwalić. Oczywiście nie wiedział, gdzie mogła się udać. To gdzie ona do cholery jest! Boze! Oszaleję...
- Szukasz swojej byłej? - usłyszałem kiedy wykręcałem kolejny numer. Spojrzałem na nią.
- Tak.
- A do czego ci ona potrzebna?
- Do niczego, kurwa! Nie wróciła na noc, do cholery!
- I co z tego? - teraz spojrzałem na nią oczami wielkimi jak spodki.
- CO Z TEGO?!
- Tak, co z tego! Ja w ogóle się zastanawiam po co ty ją tu wciąż trzymasz! Powinieneś już dawno ją stąd wyeksmitować! - powiedziała wkurzona otwierając pierwszą lepszą szafę i wyrzucając jakiś jej sweterek na podłogę.
- Nie jesteś u siebie! - zwróciłem jej uwagę. - Podnieś to i wsadź z powrotem do szafy. - parsknęła śmiechem.
- Chyba oszalałeś! Właśnie ci powiedziałam, że masz się pozbyć stąd tej dziewuchy! Nie chce jej tu widzieć!
To już było przegięcie...
- Coś ci się chyba pomyliło, Mad. - powiedziałem starając się panować nad złością.
- Nic mi sie nie pomyliło, Mike! Ona powinna zniknąc stąd albo w dniu waszego rozstania, albo wtedy kiedy JA sie tu pojawiłam po raz pierwszy! Nie rozumiem po co ją tu trzymasz! Posuwasz ją po kryjomu czy co?! - nie wytrzymałem.
- Tak! Pieprze ją w każdej wolnej chwili! Zadowolona?! - zapowietrzyła się lekko. - Jesteś bezczelna! To jest mój dom i ja będe decydował kto będzie w nim mieszkał, a kto nie! I w tej chwili proszę cię, żebyś wyniosła się z tego domu!
- Chyba żartujesz! Jestem twoją kobietą, do cholery! Tą małą zdzirę tutaj hodujesz, a mnie będziesz wyrzucał?!
- Zważaj na słowa!
- A kto to jest?! To tylko zwykła mała dziwka z Polski! A ty jesteś skończonym idiotą, Michael, byłeś i jesteś, spotykając sie z nią! Tacy ludzie jak my powinni się obracać w towarzystwie sobie równych, a nie takiego... - nie wiedziała jak się wyrazić. - Od ziemi nie odrosła, słoma jej z butów wystaje, a ty co? Rozumiem, że pieprzyło ci się ją dobrze, ale do niczego innego się nie nadaje!
Patrzyłem na nią mając wrażenie, że zaraz się zagotuje... Odezwałem się w miare spokojnie...
- Wiesz... to co mówisz powoduje u mnie pewne skojarzenia.
- Jakie znowu skojarzenia!
- Z tobą! - ryknąłem i podszedłem do drzwi wskazując jej na nie, były otwarte. - Wynocha! Mam ważniejsze sprawy na głowie niż twoje fochy!
- Będziesz tego żałował. - warknęła i wyszła.
- Nie bardziej niż tego, że cię zaliczyłem, wydro! - warknąłem pod nosem i zatrzasnąłem drzwi.
Co to w ogóle miało być... Usiadłem z powrotem na łozku i ukryłem twarz w dłoniach. Gdzie ona jest? Przecież jak ona w tej chwili sie nie znajdzie to ja dostanę na głowę! To jest coś nie do wyobrażenia.
Już widziałem przed oczami jak leży gdzieś w jakimś rowie przy drodze, nie wiem... Zgwałcona, zabita... Wyobraźnia zaczęła buzować. Dłonie trzęsły mi sie jak jakiemuś alkoholikowi. Gdzie jeszcze mógłbym zadzwonić... Do kogo mogła isć...
Momentalnie podskoczyłem i wykręciłem kolejny numer. Błagałem Boga by tam była. Jeśli tam jej nie będzie, wsiadam w samochód i jadę jej szukać.
Czekałem dosłownie dwa sygnały, kiedy odebrała. Nie czekałem nawet na jakieś halo czy coś, po prostu natychmiast zacząłem...
- Jest u ciebie?! Błagam cię, powiedz, że Dona jest u ciebie, bo oszaleje! - powiedziałem dygoczącym wręcz głosem. Przez chwilę nie było żadnej odpowiedzi. - Lisa!
- Nie ma jej. - padłem na kolana tak jak stałem łapiąc się za głowę.
- Nie... - jęknąłem. - To gdzie ona jest do cholery...! Ona musi być u ciebie, Lisa, powiedz że ona jest u ciebie, proszę! - zacząłem cedzić przez zaciśnięte zęby. Czułem bębnienie w uszach. Znów przez chwilę nic nie mówiła.
- Nie ma jej u mnie, Mike, naprawdę. - mówiła, ale coś mi nie pasowało... Nie wiedziałem co. Pewnie wciąż ma do mnie pretensje.
Podźwignąłem się z ciężkim westchnieniem i usiadłem znów na łózku.
- To gdzie ja mam jej szukać...? - wyszeptałem podpierając głowe na ręce. Nic nie powiedziała. - Lisa?
- Mike... ja naprawde nie wiem jak ci pomóc. Nie znam jej... Nie wiem, gdzie mogła pójść. Poszukaj w jakichś małych hotelach.
- Janet już mi to mówiła, ale myślisz, że mi coś powiedzą? - jęczałem. Miałem ochotę się po prostu rozpłakać. - Boże... zaraz dostane na łeb... - dodałem pół szeptem.
- Nie pomoge ci. Przykro mi. - powiedziała i po chwili się rozłączyła. Miałem ochotę roztrzaskac ten telefon o ścianę. Co miałem robić?
Wystrzeliłem z tego pokoju, porwałem jakąś pierwszą lepszą kurtkę i wyleciałem na dwór. Na dworze robiło się już jasno. Wsiadłem do samochodu i popędziłem... sam nie wiedziałem gdzie. Wyjechałem ze swojej posesji i ruszyłem w miasto. Przejeżdżałem kilka razy te same ulice w nadziei że zobaczę ją gdzieś idącą. Raz nawet wydawało mi sie, że to ona, ale po chwili okazywało się, że nie... Ze ściśniętym gardłem jechałem dalej nie zważając na ograniczenia prędkości. W pewnej chwili mijałem park...
Wdepnąłem hamulec aż zapiszczało. Tam ją spotkałem po raz pierwszy... Może tu będzie? Z nadzieją wypisaną w oczach zaparkowałem gdzies i nie patrząc na nic, ludzi nie było wiele, pobiegłem do parku. Paru spojrzało na mnie zdziwionych. No tak, kto to widział Michaela Jacksona biegającego po parku o szóstej rano? Ale nigdzie jej nie było. W końcu dobiegłem do tej ławki, na której ją wtedy zobaczyłem. Była pusta. Nikogo nie było w pobliżu.
Patrzyłem na nią czując jak coś wwierca mi sie w serce boleśnie. Nie wiedziałem gdzie jest dziewczyna, którą kocham. Nie wiedziałem czy wszystko z nią w porządku, czy jest cała i zdrowa, czy nie dzieje jej się jakaś krzywda, czy nie potrzebuje pomocy... Usiadłem na tej ławce i z cięzkim westchnieniem podparłem głowę na rekach. Co jeszcze mogłem zrobić, żeby ją znaleźć? Musiałem ją znaleźć. Przeciez nie mogła się od tak rozpłynąć w powietrzu... Musiała gdzies być. Na pewno nigdzie nie wyjechała, jej wszystkie rzeczy były na miejscu. Chryste... powiedz mi, gdzie ona jest... bo oszaleję...


Nie płacz, kiedy odejdę... bo to będzie tylko jeden wielki żart.Where stories live. Discover now