16. "To znaczy... że jesteś mi bliski."

498 21 2
                                    

Donata


Obudziłam się rano w swoim pokoju hotelowym z dziwnym uczuciem, jakby mi czegoś brakowało. Była sobota. Kiedy po chwili wpatrywania się w sufit przypomniałam sobie wczorajszy wieczór, coś ścisneło mnie w żołądku...
Przymknęłam oczy i natychmiast wszystkie obrazy i odczucia zaatakowały mój umęczony umysł. Jego podstępne zachowanie w salonie, jak udało mu się mnie praktycznie obezwładnić bez użycia czegokolwiek. Pocałunek... tak namiętny jak jeszcze nigdy dotąd. Dreszcze przelatujące całe moje ciało, kiedy jego delikatne dłonie pieściły moją skórę na brzuchu i plecach. Wilgoć jego ust na mojej szyi... Potem szybka ewakuacja z salonu do jego sypialni. Cały czas w objęciach, nie odsunęliśmy się od siebie chyba ani o milimetr. Po drodze już gubił swoje rzeczy, począwszy od koszuli. Jego i mojej. W jego łóżku znalazłam się już niemal w samej bieliźnie.
Praktycznie już rozpinał mi stanik zębami, kiedy raptownie przyszło opamiętanie. Zrzuciłam go z siebie powtarzając gorączkowo, że nie mogę. To nie było łatwe...
- Przestań, nie mogę, nie mogę... - szepnęłam podrywając się z łóżka jak oparzona.
- Przepraszam, nigdy nie zrobiłbym nic wbrew twojej woli, jeśli nie chcesz... - zaczął przeczesując włosy palcami też lekko zszokowany. Pokręciłam głową nerwowo.
- Właśnie, że chcę, tak chcę, że aż mnie swędzi, rozumiesz? - wysyczałam prawie ubierając się migiem i wybiegając z jego pokoju.
Pewnie nie wiele z tego zrozumiał. Ja też tego nie rozumiałam. Stałoby się coś złego, gdybym poszła z nim do łóżka? Pewnie nie. I gdybyśmy trzymali gęby na kłódki pewnie nikt by o tym nie wiedział.Ale stchórzyłam i to w takim momencie... Co on sobie musi o mnie teraz myślec... Na szczęście dzisiaj sobota, przede mną całe dwa dni wolnego. Będę musiała spojrzeć mu w oczy dopiero w poniedziałek. Byłam pewna, że ma mnie za wariatkę, ale co miałam zrobić...
Wstałam z łóżka, była godzina 9.30. Długi orzeźwiający prysznic dobrze mi zrobił, ale nie do końca ukoił skołatane nerwy. Zaczęłam się zastanawiać nad swoim postępowaniem. Niby mu wczoraj uciekłam, a teraz rano brakowało mi jego ramion, ciepła, tego które czułam, kiedy wczoraj obudziłam się rano z nim w jego łóżku. To było najcudowniejsze uczucie na świecie.
Nie miałam zielonego pojęcia co ze sobą zrobić. Śniadanie zjadłam dość późno bo o jedenastej. Dość długo je wydawali w weekendy. Wiadomo, niektózy woleli dłużej pospać. Ja sama zastanawiałam się jakim cudem udało mi się zasnąc po wczorajszym... Natłok myśli, który mnie męczył... Kręciłam się z boku na bok, podświadomie chyba szukałam go obok siebie i nie mogłam go znaleźć. Był 60 kilometrów stąd... W Neverlandzie.
Zastanawiałam się co teraz może robić. Czy w weekendy też pracował nad płytą? Pewnie tak. Ale ostatnio zauważyłam, że nie spędza już w swoim gabinecie tyle czasu co zwykle... Ciekawe czemu. Wciąż gdzieś mnie zaczepia, zagaduje, ciągnie gdzies za sobą... I ja mam u niego pracować? W życiu nie zarobię na tą sumę, którą on chce mi płacić.
Rozmawiałam zeszłego wieczoru z mamą. Byłam pewna, że ucieszyłaby się, gdybym jej powiedziała, że jesteśmy razem. Była nieco zaskoczona, że z nim... W końcu, taka gwiazda... Zrozumiałe. Ale nie byliśmy razem. Wszystko już pokręciło mi się w głowie, nie wiedziałam co robić, by było dobrze. Nie wiedziałam co jest dobre.
Jedyne czego byłam pewna, to to, że tęskniłam za nim. Uświadomiłam to sobie z niejakim osłupieniem. Nie uśmiechało mi się rozmawiać z recepcjonistką, kiedy miło mnie zagadywała. Najchętniej to pojechałabym... do niego. Ale po wczorajszym nie miałam na to odwagi. Nie wiedziałam czym się zając, by przestać o nim myślec.
Kiedy siedziałam przy swoim laptopie i przeglądałam jakieś aukcje internetowe z ciuchami, zadzwonił mój telefon. Pomyślałam, że to może moja mama, albo Iwa... ale numer był nieznany. Jako że wiedziałam kto posiada mój numer telefonu uznałam, że być moze to ktoś ze Stanów. Może jakiś pracodawca u którego byłam ze swoim CV się obudził i teraz dzwoni. Odebrałam mówiąc krótkie rzeczowe 'Hallo'.
- Cześć. - usłyszałam w odpowiedzi. Nie musiałam pytać kto to, od razu poznałam ten głos. Poznałabym go chyba na końcu świata. Przez telefon był lekko zniekształcony, ale wciąż anielski w moim odczuciu i chyba lekko rozbawiony.
- Hej... - odpowiedziałam cicho i odchrząknełam pod nosem. - Skąd masz mój numer?
- Przecież sama do mnie dzwoniłaś, prawda? Wtedy... żeby umówić się na rozmowę. - no tak, stwierdziłam.
- Ale to już było jakiś czas temu.
- Zapisuję numery. - stwierdził bez wątpienia się uśmiechając.
- Ach tak. - sama się uśmiechnęłam. - Coś się stało, że dzwonisz... do mnie? - starałam się opanować drżenie rąk.
- Nie, nic się nie stało. Tylko... - urwał. Czekałam w napięciu aż powie to co ma na myśli. - Jeśli chodzi o wczorajszy wieczór... - zaczął cichym jedwabistym głosem. - Nie chcę, żebyś myślała, że próbowałem zaciągnąc cię do łóżka... Sam nie wiem co mi się stało... Przepraszam.
Westchnęłam cicho przymykając oczy.
- Nic się nie stało, Mike. Nic złego. - tego byłam pewna. - I na pewno też nic złego by się nie stało, gdybyśmy poszli na całośc, ale...
- Nie jesteś gotowa. - dokończył za mnie.
- Tak jakby. - przyznałam skubiąc lekko swoją bluzkę. - Praktycznie przed chwilą rozstałam się z chłopakiem, z którym byłam pięc lat. To długo. Nagle spotkałam ciebie i zaczęło się coś dziać... Coś nad czym nie umiem zapanować. Już się w tym chyba zgubiłam. - próbowałąm obrócić to w żart, ale chyba mi nie wyszło.
- Nie chcę cię poganiać... Naprawdę. Chciałbym... - zająknał się. - Ja sam też... Ciężko mi się w tym odnaleźc, jesteś taka młoda... Dużo młodsza ode mnie. Wciąz mam poczucie, że coś ci zabiorę jeśli coś między nami będzie... Coś bardzo cennego. Nie chcę zmarnować ci życia, które mogłabyś spędzić z kimś w swoim wieku...
- Przestań bredzić... Jakie zmarnować...
- No tak. Masz 22 lata. A ja? 40. - stwierdził prychając pod nosem. - Co ja ci mogę dać, powiedz...
- Wszystko. - powiedziałam cichutko. Serce łomotało mi w piersi jak oszalałe. Wyczułam, że się uśmiecha.
- Wszystko? Naprawdę?
- Tak.
- To znaczy co? Nie wiem co mógłbym ci dać będąc od ciebie dwadzieścia lat starszy...
- Wszystko czego nie może mi dać szczeniak mający lat dwadzieścia pięc. - powiedziałam pewnym głosem. Westchnał. - Więc zadzwoniłeś...
- Chciałem zobaczyć, czy jeszcze będziesz chciała mnie widzieć. - zaśmiałam się.
- Głuptas z ciebie. - stwierdziłam. Usłyszałam jak się śmieje.
- Poza tym... - zaczął. - Jutro niedziela i to zafajdane spotkanie rodzinne.
- Tak?
- No... tak.
- I co w związku z tym?
- No, chciałbym, żebyś się na nim pojawiła. Ze mną. Jako moja... przyjaciółka. - zatkało mnie.
- Chyba oszalałeś...
- Być może tak, ale... naprawdę... chciałbym, żeby było w tym choć coś, na co mógłbym się cieszyć. Na przykład fakt, że ty tam będziesz.
- Mike, ja nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. - powiedziałam rozgorączkowana.
- Dlaczego?
- Bo nie znam nikogo z twojej rodziny! Poza tobą i Janet.
- Więc poznasz. Nie gryzą. - parsknełam nerwowym śmiechem.
- Nie wiem.
- Przemyśl to po prostu. Nie będę cię zmuszał, ale naprawdę chciałbym, żebyś przyszła. Miałbym pretekst, żeby się ulotnić. - uniosłam brew do góry.
- A więc mam być twoim PRETEKSTEM??
- Nie, nie to. - zaczął gorączkowo tłumaczyć. - Po prostu wolę spędzić ten dzień tylko w twoim towarzystwie.
- Michael... - uśmiechnełąm się mimo wszystko. - Jesteś uroczy. Ale...
- Ale...? - usłyszałam w jego głosie nadzieję.
- Nie wiem... nie nadaję się do tego.
- Do poznawania rodziny swojego potencjalnego mężczyzny? - znów wyczułam, że się uśmiecha. Sama parsknęłam.
- Wiesz o co mi chodzi.
- Wiem, wiem... - westchnął. - Przemyśl to, tylko tyle. Nie będę cię zmuszał.
- Zobaczymy. - mruknełam w końcu.
W sumie cieszyłabym się na dzień spędzony razem z nim, ale... myśl, że miałabym się spotkać z nimi wszystkimi naraz... przyprawiała mnie o lekkie nerwy. Chyba nie byłam na to gotowa.
- Nie kwapisz się do tego, wiem... Naprawdę, jeśli nie chcesz, ja to zrozumiem. - mówił, ale widać było, że chciałby...
- Nie chcę, żebyś był nieszczęśliwy.
- Ja? Nieszczęśliwy? - o dziwo zaśmiał się. - Jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem, odkąd cię poznałem. - poczułam jak się czerwienię.
- Co ty...
- Tak.
Nastała cisza. Nie wiedziałam co powiedzieć. On chyba też nie wiedział, jak ją przerwać. W końcu postanowiłam, że ja to zrobię.
- Więc skoro mówisz, że rozumiesz... to... ja naprawdę nie chcę się do niczego zmuszać, Mike. Nie będę się tam czuła dobrze.
- Ok, rozumiem. - powiedział , czułam, że nie jest zadowolony. - Ale skoro tak - zaczał nagle. - To dzisiaj spędzisz ze mną dzień. Tylko ty i ja. - zaskoczył mnie lekko.
- Dzisiaj? A nie masz nic do roboty w studiu?
- Nie. - powiedział wesoło. - Mam tydzień wolnego. Próbne kadry do teledysku muszą być najpierw z wierzchu chociaż obrobione by wiedzieć co i jak dalej. Mniej więcej tyle to zajmie, więc... jak będzie? Wytrzymasz ze mną jeden dzień? - nie wiedzieć czemu wyszczerzyłam się szeroko.
- A co będziemy robić? - zabrzmiało to trochę dwuznacznie... Zaśmiał się.
- Co tylko będziesz chciała. - wymruczał słodkim głosem.
- Tylko bez wymysłów. - udałam burczenie.
- Oczywiśćie! - odpowiedział wciąz się śmiejąc. - Więc...? Kiedy się spotykamy?
- Kiedy chcesz.
- Mogę być u ciebie w hotelu za pół godziny. - stwierdził od razu.
- A możesz dać mi godzinkę? - powiedziałam ze śmiechem.
- Nie musisz się dla mnie pindrzyć, najpiękniejsza jesteś kiedy jesteś sobą, naturalna.
- Super, dzięki... aczkolwiek wolałabym jednak się jakoś przygotować. - zaśmiał się cicho pod nosem.
- No dobrze, nie wiem jak ja to wytrzymam,,, ale dobrze. - teraz to ja się zaśmiałam.
- Jakoś dasz radę.
Pożegnał mnie swoim słodkim śmiechem. Sama cieszyłam sie jak głupia. Miałam spędzić calutki dzień tylko z nim... Tego jeszcze nie było. Czy się denerwowałam? Tak, chyba tak, i chyba było to normalne... biorąc pod uwagę kim on był. Ale cieszyłam się strasznie. A jutro? Nie miałam pojęcia czy się zgodzę. Postanowiłam, że będe nad tym myślec później. Teraz liczyło się dla mnie tylko to, że Michael niedługo tu będzie... po mnie.



Michael



Poniosło mnie wczoraj. Czułem, że posunąłem się za daleko, ale... To było silniejsze ode mnie. To nie było dobre, zauważyłem, że w jej pobliżu tracę zmysły. Ta dziewczyna działa na mnie jak afrodyzjak. Głupieję po prostu.
Janet wciąż patrzy na mnie z szerokim uśmiechem. Pewnie uważa, że to zabawne i pewnie gdybym jej opowiedział o wczorajszym wieczorze, zrugałaby mnie za to, że pozwoliłem jej uciec. Wiedziałem, że gdybym ją przyszpilił do łóżka oddałaby mi się, bo chciała tego tak samo jak ja. Ale to, że uciekła, było wyraźnym sygnałem do tego, że nie miałem prawa jej zatrzymywać. I nie zrobiłem tego.
Ale nie mogłem wysiedzieć w jednym miejscu, musiałem się z nią zobaczyć. Byłem egoistą pod tym względem. Potrzebowałem widzieć ją, czuć jej zapach, dotyk, chocby przypadkowy. To było jak nałóg. Uzależniłem się od narkotyku jakim dla mnie była.
Kiedy usłyszałem jej głos w telefonie automatycznie się uśmiechnąłem. Nawet taki drobiazg jak zwykła rozmowa telefoniczna był dla mnie na wagę złota. Mogłem słuchać jej głosu, szkoda tylko, że nie mogłem przy tym patrzeć na jej usta. Były takie kuszące, zwłaszcza kiedy się uśmiechała.
Sam do siebie się śmiałem. Co mi odbiło na te lata... Zadłużyłem się w dwadzieścia lat młodszej panience. Ale to nie była byle jaka panna. To było uosobienie wszystkiego czego szukałem w kobiecie, po prostu. Była skromna, nie obłapiała mnie bez przerwy, nie wciskała we wszystko swoich trzech groszy. Nigdy nie odczułem przy niej żadnej zaborczości. Była spontaniczna, delikatna i prawdziwa. Szczera... Wiedziałem, że ona też coś czuje... Nie chciałem się łudzić, że to coś poważniejszego. Ale czułem, że jej jest jeszcze trudniej w tej sytuacji niż mnie. I doskonale to rozumiałem.
Była taka naturalna. Nie udawała przede mną kogoś kim nie była, a to bardzo mi się podobało. Jeśli nie miała nic do powiedzenia, milczała, a ja milczałem razem z nią i to było dobre. Jeśli chciała coś wszystkim ogłosić, nie krępowała się z niczym. Ale najważniejsze było co innego. Wszystkie dziewczyny, które do tej pory spotykałem zdawały się mnie czcić co najmniej jak boga. Nie chciałem być postrzegany w ten sposób. Rozumiałem, że mnie podziwiają. Ale mimo tego wszystkiego w co obrosłem przez te wszystkie lata, chciałem pozostać sobą, chciałem by ludzie widzieli we mnie zwykłego człowieka, takiego jaki jestem naprawdę. Jak dotąd nie zdarzyło mi się by ktoś z publiczności tak na mnie patrzył. Każda widziała we mnie... bóstwo. Dona była inna. Kiedy na mnie patrzyła nie widziałem w jej oczach uwielbienia. Dla niej byłem po prostu zwyczajnym człowiekiem, który żyje tak a nie inaczej. Po prostu, Michaelem Jacksonem i nikim więcej. I to było dla mnie najważniejsze.
Ta godzina, o którą mnie poprosiła dłużyła mi się niemiłosiernie. Myślałem, że wyjdę ze skóry, tak bardzo chciałem z nią być. Najchętniej wskoczyłbym do samochodu i pojechał. Ale powstrzymałem się. Oddelegowałem natomiast ochroniarzy. Postanowiłem, że pojadę do niej sam w przebraniu moim wozem. Miał przyciemniane szyby, więc z zewnątrz nikt mnie nie zobaczy. A po drodze też wychylał się nie będę. Miałem zamiar zabrać ją nad ocean. I miałem nadzieję, że się jej spodoba. O tej porze jest tam naprawdę pięknie. Zwłaszcza o zachodzie słońca.
W końcu, gdy zjawiłem się pod hotelem serce biło mi mocno. Chyba dlatego, że wciąz miałem przed oczami jej śliczne ciałko z wczorajszego wieczoru. Nic nie mogłem na to poradzić, cokolwiek by nie mówić, byłem mężczyzną, i chyba byłbym chory umysłowo, gdybym tego nie rozpamiętywał. Jej gładkiej skóry, pięknych włosów rozsypanych dookoła głowy... Pięknych piersi chowających się przede mną w staniku...
Zamrugałem odganiając od siebie te obrazy. Czułem, że gdy ją zobaczę znów mnie zaatakują ze zdwojoną siłą, ale gdybym dalej się w nich pogrążał... no cóż.
Wyskoczyłem z samochodu w kapeluszu, ciemnych okularach i maseczce na twarzy. Kiedy recepcjonistka mnie zauważyła, od razu się uśmiechnęła. To było własnie to. Ona też patrzyła na mnie jakby zobaczyła samego Boga, nie chciałem tego, ale chyba nie miałem na to żadnego wpływu.
- Dzięn dobry! - przywitała się. Dobre chociaż tyle, że nie wykrzyczała mojego nazwiska. Uśmiechnąłem się lekko podchodząc do niej do recepcji.
- Dzień dobry. - mruknąłem. - Ja do panny Leszczyńskiej. - wymruczałem znów oglądając się dyskretnie czy aby nikt mnie tu nie przyuważy. Uśmiech nie schodził kobiecie z twarzy.
- Już, moment. Chyba nigdzie nie wychodziła... - sprawdziła coś w komputerze. - Nie, z całą pewnością jest u siebie w pokoju. Pokój 174, proszę pana.
- Dziękuję. - odpowiedziałem i natychmiast odszedłem. Śpieszyło mi się do niej cholernie.
Gdy już stałem przed jej drzwiami czułem, jak gula rośnie mi w gardle. Coś niesamowitego, taki stary, a... szkoda gadać. Wciąż miałem te swoje wątpliwości. Powinienem zostawić ją w spokoju, a nie uganiać się za nią. Zapukałem w końcu jednak.
Kiedy otworzyła te drzwi wszystkie wątpliwości zniknęły a ja się uśmiechnąłem. Chociaż może pod maseczką nie było tego widać. Wpuściła mnie do środka, natychmiast pozbyłem się swojego kamuflażu, a ona... wspięła się na palce, objęła mnie i... pocałowała czule.
Westchnąłem cicho obejmując ją w pasie by nagle nie uciekła i oddałem pocałunek. Nie spodziewałem się tego, ale... kłamałbym, gdybym powiedział, że się z tego nie cieszę. Odkleiła się ode mnie lekko spłoszona unikając kontaktu wzrokowego.
- Takie powitanie mogłoby być zawsze. - mruknąłem spoglądając na nią. Zarumieniona chciała się ode mnie odsunąc, ale jej nie pozwoliłem. - Nie uciekaj.
- Nie uciekam. - mruknęła nadal na mnie nie patrząc. Uśmiechnąłem się.
- Więc pozwól, że teraz ja się z toba przywitam... - mruknąłem, po czym bez żadnych oporów pozwoliła mi się pocałować.
Trwało to dłuższą chwilę i miałem nadzieję, że nigdy się nie skończy. Tak bardzo potrzebowałem jej bliskości, że natychmiast zapominałem o wszystkim innym. Nic się w tej chwili nie liczyło, tylko ona i ten pocałunek. Oboje biliśmy się z własnymi uczuciami. Wyczuwałem jej obawy, sam również takie posiadałem. Ale nie umiałem kierować się rozumem.
- To tak nie powinno wyglądać. - szepnęła w końcu się odsuwając. Westchnąłem. Doskonale wiedziałem, że nie powinno tak wyglądać. Ale co ja za to mogłem?
- Niby dlaczego? - szepnąłem w odpowiedzi. - Chyba oboje tego chcemy.
- Wielu rzeczy byśmy chcieli, a nie możemy ich mieć. - stwierdziła. Wciąz nie pozwalałem jej się oddalić. Szargały nią skrajności. Jednocześnie chciała żebym był blisko, a z drugiej strony odruchowo chyba starała się mnie od siebie odsunąć.
- To co się dzieje, chyba nie należy do tych niemożliwych, nie sądzisz? Wystarczy jedno słowo...
- Nie proś, bym je wypowiedziała.
- Nie proszę. - szepnąłem.
Nastała chwilowa cisza. Patrzyłem na jej piękną twarz zastanawiając się czy to rzeczywiście jest możliwe. Momentami wydawało mi się, że to sen. Że zaraz się obudzę i okaże się, że nigdy nikogo takiego jak ona nie było... Chyba bym tego nie zniósł.
- To co... może dasz się zaprosić na obiad? - mruknałem w końcu. Była już pora lunchu. Spojrzałem na nią unosząc lekko jedną brew z uśmiechem. Ona spojrzała na mnie w identyczny sposób. Wyszczerzyłem się szerzej. Wciąż obejmowała mnie za szyję, co wcale mi nie przeszkadzało.
- A gdzie? - odezwała się w końcu. Uśmiechnąłem się przytulając ją bardziej do siebie i udając, że się zastanawiam.
- No, może odwiedzimy jakąś przytulną restaurację... Znam takich kilka. Co ty na to? - spojrzeliśmy sobie w oczy. Miała lekko niewyraźną minkę.
- Przytulną restaurację? Ceny pewnie też są tam 'przytulne'...
- Nie musisz się tym martwić. - powiedziałem z uśmiechem patrząc na nią. Wiedziałem, że to może być dla niej problem, ale ani mi się śniło by ona za coś płaciła. Spojrzała na mnie w jednoznaczny sposób. - Nie patrz tak na mnie tylko się ubieraj. - powiedziałem ze śmiechem.
- Mike, nie możesz mnie tak rozpieszczać, w życiu nie zarobie na te pieniądze, które chcesz mi płacić...
- Nie musisz u mnie pracować. - powiedziałem na co wywaliła na mnie oczy. - Możesz się po prostu do mnie... przeprowadzić, być... ze mną. Nie będziesz musiała się niczym martwić, niczego ci nie zabraknie, a legalizacja pobytu... są na to przeróżne sposoby. - wymruczałem na chwilę unikając jej wzroku. Nie wypowiedziałem na głos tego co tak nagle przyszło mi na myśl.
Patrzyła wciąz na mnie wielkimi oczami. Myślałem, że zaraz zacznie mnie opierniczać, krzyczeć, że w żadnym wypadku, nie pomyliłem się... ale najpierw zrobiła coś innego.
Przytuliła sie do mnie mocno ściskając mnie w pasie. Uśmiechnąłem się nieśmiało nie wiedząc czego spodziewać się dalej. Objąłem ją delikatnie wtulając twarz w jej włosy. W końcu jednak odsunęła się ode mnie i już po samym jej spojrzeniu wiedziałem, że się na to nie zgodzi.
- Nie moge tak. - tak jak myślałem. - Mike... - zaczęła widząc moją zbolałą minę. - Ja naprawdę nie chcę cię ranić...
- Więc tego nie rób. - szepnąłem patrząc jej w oczy. Pogładziła lekko mój policzek.
- To jest dla mnie bardzo trudne. - mruknęła patrząc teraz na swoje stopy.
- To ty sama czynisz to takim skomplikowanym, Dona. To wcale nie jest trudne.
- Tylko tobie się tak zdaje. - odsunęła się ode mnie całkiem. - Nie mogę sie do ciebie wprowadzić, nie moge być z tobą.
- Dlaczego? - wyszeptałem. Mój głos był przepełniony bólem. Westchnęła sfrustrowana.
- Mike... Chcę spędzić z tobą ten dzień... i wiele innych, naprawdę. Proszę nie poruszajmy TAKICH tematów... - poprosiła uciekając ode mnie wzrokiem. Nic nie powiedziałem. NIe mogłem jej do niczego zmuszać, ale i tak... bolało mnie to co powiedziała. Nic nie mogłem na to poradzić.
- Ok. - powiedziałem maskując uśmiechem to co działo się wewnątrz mnie. - Więc...? Idziemy na ten obiad? - spojrzała na mnie i w końcu pięknie się uśmiechnęła, co i mnie samemu poprawiło humor.
Kiedy zeszliśmy na dół, oddała klucz recepcjonistce, która znów uraczyła mnie szerokim uśmiechem. Powinienem już dawno przywyknąć do tego, ale wciąż mnie to uwierało. Nie byłem herosem.
- A gdzie twoje psy obronne? - szepnęła kiedy wychodziliśmy na zewnątrz. Pogoda była idealna. Świeciło słońce, było ciepło, na niebie ani jednej chmurki. Założyłem z powrotem okulary, darując sobie resztę i mają wielką nadzieję, że nie popełniam w ten sposób żadnego błędu... Ale wszystko było w porządku. Ludzi było mało, nikt się nie oglądał, do samochodu doszliśmy bez przeszkód.
- Zostały w domu. - powiedziałem ze śmiechem. Rozbawiła mnie jej uwaga. Chyba jeszcze im nie zapomniała jak ją potraktowali pierwszego dnia pracy. - Jeszcze im nie darowałaś?
- Nie. I nie zamierzam. - burknęła. A jednak. Zaśmiałem się pod nosem. - Nie boisz się, że zaraz cię tu ktoś zastrzeli?
- Co ty... Czasami najlepszym kamuflażem jest się nie kamuflować. Tak jak teraz. Nie ma tu zbyt wielu ludzi, a nikt przecież nie rozgląda się jak głupi... Nie chciałem ich ze sobą ciągnąć, chciałem być tylko z tobą. - spojrzałem na nią przez ciemne okulary. - Bez tabunów bodyguardów. - uśmiechnęła się.
- Myślisz, że później nie będą ci potrzebni? Na przykład w tej knajpie, do której mnie ciągniesz? - próbowałą udać oschłą nonszalancję, ale jej nie wyszło. Oboje się zaśmialiśmy.
- Myślę, że nie będą mi dzisiaj potrzebni. Ta restauracja... z resztą sama się przekonasz. - powiedziałem z tajemniczym uśmiechem na twarzy wsiadając do samochodu.
- Zaczynam się bać... a tak w ogóle... Nie masz nawet kierowcy? - zdumiała się. No tak, nigdy wcześniej jej nie wiozłem. Spojrzałem na nią zdejmując okulary z nosa. Na moich ustach wciąż błąkał się lekki uśmiech. Nie mogło być inaczej, kiedy ona była obok.
- Skoro mamy spędzić dzień tylko w swoim towarzystwie, do czego mi tu ktokolwiek? - parsknęła śmiechem. - Czyżbyś się czegoś obawiała z mojej strony, że doszukujesz się jakichś kolegów?
- Nie, skąd. - wyprostowała się jak struna z miną, która rozbawiła mnie naprawdę. Zacząłem się śmiać przytrzymując się kierownicy. Popatrzyła na mnie tak, że tylko wywołała tym kolejne salwy mojego śmiechu. - No i z czego się śmiejesz?
- Z twojej minki. - naburmuszyła sie lekko, czym tylko znów mnie rozbawiła.
- Super, cieszę się, że masz się z czego śmiać. - burkneła. Wyglądała jak obrażone dziecko, któremu nie kupiono lizaka. Po chwili jednak i tak się uśmiechneła nie mogąc się powstrzymać.
- No, tak lepiej... - mruknąłem podnosząc rękę i gładząc ją lekko po policzku dotknąłem lekko kciukiem jej dolnej wargi. Zaróżowiła się lekko, ale spojrzała na mnie wyzywającym wzrokiem. Uśmiechnąłem się szeroko. Odpaliłem silnik.
- To ty masz prawo jazdy? - zapytała idealnie imitując śmiertelne zaskoczenie. Spojrzałem na nią wielkimi oczami. Teraz ona zaczęła się śmiać. Patrzyłem na nią przez chwilę, po czym parsknąłem śmiechem ruszając. Nie śmiała się zbyt długo.
- Zwolnij! - krzyknęła w pewnym momencie łapiąc mnie za... udo. Uśmiechnąłem się znów pod nosem zezując na nią.
- Dlaczego?
- DLACZEGO? - wytrzeszczyła na mnie oczy. - Ograniczenie do 90, jedziesz 120!
- No i co z tego? - zapytałem unosząc lekko brwi do góry.
- No tak, kasy masz w bród, nie musisz się martwić mandatami. - zarechotałem na te słowa.
- Policję mam w kieszeni. - stwierdziłem na co spojrzała na mnie zdumiona. - No co? Staram się być dobry, uczciwy i w ogóle... ale na pewno nie jestem tak święty za jakiego mnie mają.
- No właśnie widzę. - mruknęła wciąż na mnie patrząc. - Policję w kieszeni. Znaczy, że jeśli cię teraz przyskrzynią...
- Nie przyskrzynią. Nawet mnie nie zatrzymają. - powiedziałem zadowolony. - Jeżdżę głównie jednym samochodem, tym właśnie, to jedyny model tej marki w całym LA. Jeśli kanary gdzieś stoją, będą wiedziec kto jedzie. - zaśmiałem się wesoło.
- Nie no nie wierzę! - sama zarechotała. Podobał mi się jej śmiech. - No w sumie się nie dziwię. - zerknąłem na nią. - Skoro nawet recepcjonistka wpuściła cię do mojego pokoju bez mojej wiedzy...
- Potrafię być przekonywujący. - stwierdziłem z uśmiechem. Wyzezowała na mnie.
- Coś już o tym wiem. - powiedziała nadal patrząc na mnie w ten dziwny sposób. - Ciekawe w JAKI sposób ją przekonałeś. Też zabrałes na taką kolację? - w jej głosie dosłyszałem coś dziwnego... Spojrzałem na nią. Odwróciła głowe do okna.
- Co ty... Po prostu, ładnie poprosiłem.
- Jasne. - burknęła.
- Daj spokój. - zaśmiałem się z jej zachowania. - Nie mów, że jesteś... - popatrzyłem znów na nią. - Jesteś zazdrosna?
- Nie. - prawie mnie przekonała. Ale nie do końca.
- Jak to nie? To co to za dąs? - wydęła usta. - No proszę cię.
- CO?
- Nie interesują mnie inne kobiety. - powiedziałem spokojnie wbijając wzrok w jezdnię, która szybko umykała. Kontem oka zauważyłem, jak na mnie patrzy.
- Dlaczego? - zapytała cicho.
- Dlaczego? - mruknąłem nie odrywając oczu od jezdni. Dobre pytanie DLACZEGO. Sam nie umiałem sobie na to odpowiedzieć, a co dopiero jej.
- Przecież... nie jesteśmy razem ani nic... - zaczęła, ale dostrzegłem, że sama myśl o tym, że mógłbym coś z kimś innym bardzo jej nie leżała.
- To nie ma większego znaczenia czy jesteśmy razem czy nie. - odpowiedziałem. Popatrzyła znów na mnie.
- Nie ma?
- Nie. Przynajmniej dla mnie liczą się uczucia. - powiedziałem cicho. - Jeśli czuję coś do jakiejś kobiety, inne przestają automatycznie istnieć. Nie wiem może, jestem jakiś inny... ale nie potrafię tak jak niektózy, przynosić kwiatów swojej kobiecie a z drugą chodzić do łóżka. - patrzyła na mnie wciąż przetwarzając to co powiedziałem.
- Rzeczywiście chyba jesteś inny. - powiedziała w końcu spuszczając głowę. Chyba utrafiłem w temat...
- Twój chłopak tak się zachował? - zapytałem ostrożnie.
- Dokładnie tak.
- Kochasz go? - musiałem, po prostu musiałem zapytać. Coś ścisnęło mnie boleśnie za serce... ale musiałem.
Nic nie mówiła, ta cisza mnie dobijała. Dlaczego aż tak mi zależało, żeby powiedziała 'nie'?
- To jest dziwna sytuacja. - mruknęła w końcu.
- Dlaczego?
- Kiedy tu przyjechałam była rozdarta na milion kawałków, wciąż się powstrzymywałam byleby nie ryczeć. A teraz... Mówiąc kolokwialnie wisi mi to co zrobił i on sam też. - spojrzała na mnie kontem oka. Zamrugałem. - Sama jestem tym zdziwiona, gdyż zajęło mi to zaledwie dwa tygodnie.
- Ciekawe czemu tak szybko... - szepnąłem. Wciąż czułem ścisk w żołądku. Nic nie powiedziała. - Więc? - podjąłem znów.
- Co? - spojrzała na mnie nie wiedząc o co chodzi.
- Kochasz go? - ponowiłem pytanie. Ona znów się odwróciła.
- Nie. Już nie. - powiedziała w końcu a ja myślałem, że wyfrunę z tego samochodu. Starałem się aż tak nie emocjonować tym co powiedziała, ale jakże bym nie mógł? - To chyba ma coś wspólnego z twoją skromną osobą. - mruknęła po chwili, gdy ja nic nie mówiłem. Zamrugałem nabierając głębiej powietrza do płuc.
- Tak?
- Tak. Chyba. - zerknąłem na nią nie mogąc się powstrzymać.
- To znaczy? - odchrząknąłem lekko. Milczała. - Dona? - szepnąłem chcąc ją przycisnąć.
- To znaczy... - zaczęła cicho. Skubała swoje drobne paluszki. - ...że... jesteś mi bliski.
Przymknąłem oczy ale tylko na moment. Powiedziała to... Serce waliło mi w piersi jakby domagało się by je wypuścić, chciało się wyrwać do niej. Puściłem kierownicę jedną ręką i sięgnąłem nią do niej chwytając za jej drobną dłoń. Ścisnąłem ją lekko nie patrząc na nią wcale, ale w ten sposób dając wiele do zrozumienia. Poczułem jak zaciska palce na moich. Zrozumiała.

Nie płacz, kiedy odejdę... bo to będzie tylko jeden wielki żart.Where stories live. Discover now