3. "Każdy ma w sobie siłę, by przetrwać najgorsze."

339 20 0
                                    

Donata

- Dziękuję panu, do widzenia. - pożegnałam się mało entuzjastycznym tonem.
Jak zwykle to samo. 'Zadzwonimy do pani, damy pani znać'. Zadzwonimy. Co najmniej jakbym mogła leżeć i czekać do samej śmierci na ten telefon. Niestety, jednak nie mogłam, potrzebowałam zatrudnienia i to natychmiast. Czułam, że ten wyjazd był strzałem kompletnie na ślepo i to jeszcze w ciemno. Co ja sobie myślałam? Że tak łatwo jest się osiedlić w Stanach? A rodzice mi mówili: nie leć! Jak zwykle musiałam zrobić po swojemu.
Ale nie żałowałam swojej decyzji. Mimo wszystko cieszyłam się, że pomimo porażek jak do tej pory wciąż miałam wolę walki i nie pozwalałam sobie całkiem zatonąć. Ale cudu już chyba nie miałam się co spodziewać. Czas zacząć się poważnie zastanawiać nad powrotem do kraju.
Już miałam wychodzić z restauracji, kiedy dostrzegłam dziwną scenę. Jakiś zamaskowany facet stał przy wozie, którym zostałam tu przywieziona, a obok niego stała jakaś kobieta i kierowca samochodu. Wystraszyłam się. Pierwsze co mi przyszło do głowy to to, że ten facet w kapeluszu, ciemnych okularach i masce na gębie, krótko mówiąc, chce zrobić coś... nieprzyjemnego. Po chwili jednak został odciągnięty przez kobietę i oboje zniknęli. Stałam jeszcze przez chwilę za szybą, aż w końcu wyszłam powoli zbliżając się do faceta. Uśmiechnął się miło, kiedy mnie zauważył.
- Już? I jak? Udało się? - miał taką minę co najmniej jakby naprawdę mu zależało, żebym dostała tą posadę. Odwzajemniłam słaby uśmiech.
- Zadzwonią. Będzie dobrze. - mruknęłam i otworzyłam tylne drzwi chcąc wsiąść do środka, kiedy zadał mi pytanie.
- Dlaczego pani stała za szybą zamiast od razu do nas podejść? - chyba naprawdę był zaciekawiony. Wsiadłam do samochodu, a gdy on zrobił to samo odpowiedziałam.
- Wystraszyłam się, to chyba jasne. Nie widział pan jak ten facet wyglądał? Pierwsze skojarzenie z kryminalistą. - zaczął się śmiać.
- Zapewniam panią, że nie jest żadnym kryminalistą.
- A kim jest? - zapytałam zaciekawiona.
- Właścicielem posesji 'Neverland'. A ta kobieta to była jego młodsza siostra.
Zgłupiałam. Właściciel Neverlandu? Czyżbym widziała... Jacksona? I to we własnej osobie. No tak, przecież on na mieście zawsze chodzi w maseczkach. Mogłam się domyślić. Ale tak czy owak, cieszyłam się, że jednak nie podeszłam.
Nie chciałam już nigdzie jechać, więc wróciliśmy prosto do hotelu. Byłam już zmęczona ciągłymi jazdami, ale wiedziałam, że bez tego nic nie osiągnę. Podeszłam do okna. Robiło się pochmurno, zapowiadali burzę, a więc chyba tym razem prognozy się sprawdzą.
Dziwne, ale uwielbiałam deszcz. Zwłaszcza kiedy płakałam. A ostatnio zdarzało się to bardzo często. Krople deszczu zmywały łzy, nie pozostawiając po nich ani śladu. Jedynie w środku wciąż serce krwawiło. Otworzyłam drzwi i wyszłam na mały balkonik. Spojrzałam w niebo. Chmury przybierały najróżniejsze kształty. Do dziś pamiętałam jak byłam mała i nazywałam je po kształtach.
Miałam tyle marzeń, zapału i chęci. Jednak zdałam sobie sprawę, że to chyba nie wystarczy. Nie utrzymam się tu. Będzie trzeba po prostu wrócić do domu. Nie uśmiechało mi się to ani trochę, ale co innego mogłam zrobić? Dopóki miałam za co kupić bilet. Później może być ciężko.
Jeśli naprawdę robota nie spadnie mi z nieba, nie będę miała wyboru. Poczułam jak łzy zaczęły wzbierać mi w oczach. Pierwsza łza zsynchronizowała się idealnie z pierwszą kroplą deszczu. Po chwili już mokłam w ulewie. Działało to na mnie kojąco. Czułam się, jakby ten deszcz zmywał ze mnie wszystkie trudy i troski. Kiedy pierwszy grzmot strzelił w powietrze schowałam się do środka.
Nawet się nie przebrałam, po prostu nago położyłam się do łóżka. Otulona delikatną kołdrą, zaczęłam na poważnie rozważać wszystkie za i przeciw i podjęłam decyzję. Jeśli do końca tego tygodnia nic nie znajdę, nie ma co dłużej tu ślęczeć. Kupię bilet do Warszawy i wracam do domu.

***

Obudził mnie głośny grzmot. W pierwszej chwili nie wiedziałam gdzie jestem, w pokoju było zupełnie ciemno. No tak... Nie ma prądu. Spojrzałam na swój telefon. Była dopiero godzina dwudziesta, a przez te chmury burzowe zrobiło się ciemno jak w nocy. Siarczysty deszcz siekł w szyby, wygrywając posępne melodie.
Wstałam i podeszłam do okna. Nie było piorunów, aby tylko gdzieniegdzie błysnęło, burza chyba się już oddalała... Ale chmury wciąż wisiały nad miastem. Było ciemne... Bez tych wszystkich licznych świateł wydawało się takie... martwe... Objęłam się ramionami, miałam wrażenie, że to sygnał ponaglający mnie do powrotu. Wiadomość od Boga, że nie ma tu dla mnie miejsca. Tak bardzo chciałam tu zostać.
Ale postanowiłam dłużej nie zwlekać. Szlag niech trafi te pieniądze, które zapłaciłam. Wracam natychmiast. Postanowiłam tylko ostatni raz przejść się po mieście. Wydawało się to wręcz szaleństwem, żebym szła w taką ciemnicę i ulewę, ale nie przeszkadzało mi to. Pogoda idealnie odwzorowywała panujący we mnie chaos. Tak wyglądało moje wnętrze... jak ten obraz za oknem.


Nie płacz, kiedy odejdę... bo to będzie tylko jeden wielki żart.Where stories live. Discover now