30.

382 17 0
                                    

Donata

Moje najgorsze przeczucia zaczęły się sprawdzać. A zrozumiałem to w momencie, kiedy pewnego dnia weszłam z naręczem prześcieradeł do salonu.
Kłębowisko kilku ludzi, byli w tym dwaj ochroniarze i kierowca, który rano wiózł Michaela do studia. Odbywali jakieś ostatnie próby taneczne czy cos, ja się na tym kompletnie nie wyznawałam. Był tam też facet którego nigdy wcześniej tu nie widziałam. Miał jakąś torbę ze soba a w niej dostrzegłam jakies opakowania, chyba z lekami. Jakieś strzykawki... Rękawiczki. Podręczny zestaw, musiał być lekarzem.
We fotelu dostrzegłam postać Michaela bladego jak śmierć co najmniej i natychmiast zawartość całego żołądka podjechała mi do gardła.
- Co się stało?! - podeszłam do nich rzucając to co akurat trzymałam byle gdzie byle tylko dowiedzieć się wszystkiego. Popatrzyłam na mojego mężczyznę, jak siedział oparty z przymkniętymi oczami i oddychał ciężko, a inny facet wstrzykiwał mu coś w odsłonięte ramię... - Pytam się co się dzieje!
Kierowca w końcu odciągnął mnie nieco na bok i zaczął wyjaśniać sprawę.
- Zawiozłem go rano do studia tak jak było to planowane. To była godzina 8. Po dwóch godzinach poczuł się źle. Nic nie chciał mówić na początku, ale widać było, że czuje się coraz gorzej. W końcu powiedział, że czuje ból w piersi. Po chwili minął, ale wciąz miał duszności, wezwaliśmy więc jego lekarza. Nie mógł przyjechać od razu do studia, więc przywiozłem go do domu, a pan Murray dotarł tu kilkanaście minut temu.
- Ale... - wytrzeszczałam na niego oczy. Nie wiedziałam co zrobić. Ból w piersi? Przecież to zazwyczaj oznacza tylko jedno. Serce. - Jaki lekarz, powinniście zawieźć go do szpitala! - powiedziałam trzęsącym się głosem i przepchnęłam się do Mike'a kucając obok jego fotela. - Skarbie? - szepnąłem delikatnie chwytając go za rękę. Spojrzał na mnie i jak zwykle nie przejmując się niczym uśmiechnął się do mnie. Mnie gula stanęła w gardle. - Co pan mu tam wstrzykuje? - zapytałam chcąc się czegoś dowiedzieć.
- Relanium i digoksynę. - odpowiedział. Nie miałam pojęcia co to ma znaczyć, na co to i w ogóle, ale... zabrzmiało poważnie.
- Razem?? - otworzyłam szeroko oczy. Jeszcze nie widziałam, żeby lekarze mieszali ze sobą leki...
- Proszę się nie martwić, wiem co robię.
- Na pewno?! Jeszcze nie miałam okazji widzieć, żeby lekarz mieszał ze sobą różne substancje...
- Prosze mnie nie uczyć zawodu, proszę pani. Mówię, wiem co robię, nic mu nie będzie. To tylko lekka arytmia, za pewne chwilowa. Nie powinna się więcej pojawić. - co to za bzdury w ogóle...
- Chwilowa arytmia? Co pan, debila ze mnie robi?! Jak to WIĘCEJ SIĘ NIE POJAWIĆ, moja matka jest chora na serce! Takie ataki ma średnio kilka razy w miesiącu! - poczułam jak ktoś chwyta mnie za rękę. Spojrzałam i zobaczyłam, że to Michael.
- Spokojnie, nie denerwuj się. Naprawdę nic mi nie będzie. Czuję się już lepiej.
Głos uwiązł mi w gardle. Miałam ochotę się rozpłakać, ale się powstrzymywałam. Już nie raz widziałam, co się działo z mamą kiedy dostawała takie napady. Na stałe brała leki, a ten mi tu mówi, że to CHWILOWE???
Chwyciłam jego dłoń w swoje obie i przystawiłam sobie do ust.
- Nie martw się, mówię ci. - usłyszałam znów. - Wszystko ze mną w porządku.
Potem spał przez kilka godzin w sypialni. Identyko jak mama. Zaglądałam do niego co jakiś czas, jakbym się bała, że za którymś razem nie będzie oddychał. Autentycznie miałam takie lęki. Weszły mi chyba w krew, kiedy od najmłodszych lat musiałam patrzeć jak ojciec starał się docucić matkę. Usiadłam jednego razu obok niego na łózku i patrzyłam po prostu na niego. Wciąż coś ściskało mnie w środku. Niby już wszystko było dobrze, niby to był lekarz znający się na swoim fachu, żaden żółtodziób, ale... to nie zmieniało faktu, że się bałam.
Potem na drugi dzień czuł się całkiem dobrze. Próbowałam z nim rozmawiać, przekonać, żeby to jakoś przełożył, odsunął w czasie. Żeby nie rzucał się na to teraz. Ale skończyło sie jak zawsze.
- Kochanie, nie mogę zerwać kontraktów, wiesz ile by mnie to kosztowało?
- No ile niby, życie?!
- Nie. - westchnął. - Będę musiał płacić milionowe kary, nie mogę tego odwołać ani przesunąć. Nie bój się. - chwycił mnie delikatnie za ramiona i wpatrzył się we mnie.
- Dlaczego ty się nie przejmujesz? - zapytałam łamiącym się głosem. Spojrzał mi w oczy, a potem przytulił. Wcisnęłam się w niego uważnie słuchając jak bije jego serce. Biło spokojnie i jednostajnie. Na razie.
- Przejmuję się. Wiem, że jestem wykończony pracą, wiem, że potrzebuję odpoczynku i będę odpoczywał, ale muszę odbyć tą trasę. Nie mam wyboru, Dana. Żadnego. - pocałował mnie w czoło, a z rozpaczy nie wiedziałam już co robić. - Wiem, że twoja mama jest chora. Ale u mnie nie stwierdzono żadnej choroby serca. Jestem zdrowy i nic mi nie będzie. Rozumiesz? - mówiąc to patrzył mi w oczy. Znów przykleiłam policzek do jego klatki piersiowej.
Mimo wszystkiego co mówił bałam się. I to panicznie.


Michael


Nie płacz, kiedy odejdę... bo to będzie tylko jeden wielki żart.Where stories live. Discover now