45.

194 15 0
                                    

Donata




Mijały kolejne dni, aż utworzyły się z nich dwa tygodnie. Siedziałam wciąż u Janet i zaczynało mi to ciążyć. Zwaliłam się jej na głowę... Chyba czas już najwyższy sie wynieść, żeby miała troche swobody. Tylko gdzie ja pójdę? Jedyna perspektywa to hotel znowu.Któregoś dnia kiedy Janet wmusiła we mnie po prostu obiad, nawiasem mówiąc, było tego tyle co dla wróbelka, napomknęłam o tym.- Jan... - zaczęłam cicho dziubiąc w swoim talerzu.- Hm? - mruknęła jedząc i patrząc w telewizor. Jak na złość zaczęli pokazywać meteriał z koncertów Michaela. Kiedy zobaczyłam go na ekranie... Janet też to zauważyła, chciała wyłączyć program...- Nie, nie wyłączaj... - złapałam ją za rękę. W sumię to nie wiedziałam dlaczego nie chciałam by to wygasiła. Patrzyłam na niego, serce mi krwawiło, ale tęskniłam za nim tak bardzo... Dlaczego to uczucie jeszcze nie umarło?- Dona... - Janet usiadła bliżej mnie i utuliła znów. Już nie płakałam. Chyba nie miałam już żadnych łez do wylania. po prostu czułam jak coś rozdziera mi serce z którego i tak już wiele nie zostało.- Chciałam z tobą o czymś porozmawiać. - powiedziałam starając sie skupić na czymś innym niż Mike.- Słucham, co się stało?- Nic, po prostu... siedzę ci na głowie...- Daj spokój, jakie siedze na głowie?- Na tak. Do tej pory mieszkałam w Neverland u Mike'a, a teraz to nie wiem gdzie pójdę...- Możesz zostać u mnie ile chcesz...- Przestań, ile mogę siedzieć ci tutaj? To już są dwa tygodnie...- No i co z tego? Posłuchaj - złapała mnie za ręce. - Wiem, że ci ciężko. Ja cię wcale nie chcę wyrzucać, nie chcę też wcale specjalnie, żebyś się ode mnie gdzieś wynosiła, ale jesli naprawdę chcesz... Mike cię ze swojego domu nie wyrzuci. Podejrzewam, że wręcz przeciwnie. - patrzyłam na nią z niedowierzaniem.- Mam tam wrócić? Oszalałaś?- Będziesz przed nim uciekać?- Nie o to chodzi... Pewnie przez te dwa tygodnie nie raz sprowadził sobie tam Lisę szczęsliwy, że nie ma już żadnych przeszkód...- Dona, zaczynasz naprawdę bredzić. Czy gdyby było tak jak mówisz wydzwaniałby do ciebie, pchalby się tutaj? Wiesz ile razy on już tutaj był? Nie o każdej wizycie ci mówiłam. - spuściłam głowę.- Jak ty to sobie wyobrażasz? Jak ja mam tam wrócić? I co dalej? Mam udawać, że nic się nie stało?- Nie, wcale tego nie twierdzę. Mówię tylko, że powinnaś z nim porozmawiać.- Ja nie mam z nim o czym rozmawiać! - wstałam nagle z kanapy. - Przeniosę się na jakiś czas do hotelu, a potem coś wynajmę. Gorzej będzie z pracą.- Przecież masz z nim umowę! Będzie ci dalej płacił, mówisz jakbyś go nie znała! On cie do siebie przywiąże wszelkimi metodami!- Więc mu ją wypowiem.- Dona, przestań. Nie musisz dzielic z nim sypialni, ale powinnaś z nim porozmawiać!Usiadłam znów na miejsce. Zakryłam twarz dłońmi.- Kiedy tylko pokazują go w telewizji, patrzysz w niego jak w obraz...- Tęsknię za nim. - szepnęłam cicho, prawie bezgłośnie.- No więc wróć do niego do domu... Daj mu coś powiedzieć. - pokręciłam głową. Westchnęła ciężko.- To było zbyt piękne. Powinnam wiedzieć, że to się nie uda. Gdzie tam on i ja. - parsknęłam śmiechem.- Ale co się ma nie udać, Dona?! To jest nieporozumienie!- Tak? - spojrzałam na nią. - To dlaczego po prostu mi nie powiedział gdzie idzie? Ciebie też okłamał. Powiedział, że musi jechać do studia. Dlaczego kłamał, skoro spokojnie mógł powiedzieć prawdę? - nic nie powiedziała tylko patrzyła na mnie z niepocieszoną miną. - No właśnie. Nie wiesz? Ja też nie wiem, dlaczego jeszcze nie mógłby mi tego powiedzieć, oprócz tego, że się z nią po prostu znów spotyka. - pokręciła głową.- Nie, Dona. Ja w to nie wierzę.- Więc jesteś naiwna.Sama nie rozmawiała z bratem od dwóch tygodni. Jedyny ich kontakt był taki jak mówiła wcześniej. Kiedy tu przychodził, a ona zamykała mu drzwi. Ale jak widać była po jego stronie.- Dona, przecież to się kupy nie trzyma. - powiedziała znowu.- Co ci się tu kupy nie trzyma? Wszystko jest jasne.- Nic nie jest jasne! Mike dzwonił do mnie, powiedział po co się z nią spotkał.- Tak? Więc po co?- Lisa sama do niego zadzwoniła, powiedziała, że chce się spotkać na neutralnej płaszczyźnie, pogadać. Powiedziała, że miał rację, że trochę jej to zajęło, ale też w końcu zrozumiała, że do siebie nie pasują i że się nie kochali nigdy. Chciała naprawić znajomość. Przyjaźnili się latami...- Ty naprawdę w to wierzysz? - wpadłam jej w słowo. - To jest idealna wymówka.- To nie jest żadna wymówka, Dona! Ocknijże się w końcu!- Ocknęłam się właśnie z pięknego snu, dziękuję ci. - mruknęłam patrząc na swoje ręce. Westchnęła znów przecierając twarz dłońmi.- Wy chyba naprawdę musicie się najpierw zranić, żeby dojsć do końca tego wszystkiego. - nic jej na to nie odpowiedziałam.Ja go nie zrazniłam, to on mnie zdradził. I to pewnie nie raz i nie dwa. Z byłą żoną na dodatek. Stara miłość nie rdzewieje jak to się mówi. Dlaczego od razu nie posłuchałam ojca? Jak zwykle musiałam wszystko po swojemu zrobić. I jak zawsze wyszłam na tym najgorzej. Dlaczego nie istnieje żaden przycisk, którym można by wyłączyć wszystkie emocje, uczucia? A już przede wszystkim miłość. Nie chciałam go kochać, nie chciałam, a nie potrafiłam przestać. Nie potrafiłam go też nienawidzić, choć też bardzo chciałam, bo wtedy byłoby mi łatwiej. Mogłam mówić co chciałam wtedy i teraz, ale prawda była taka, że kochałam go jeszcze bardziej, każdego dnia. I każdego dnia co raz bardziej tęskniłam.Powrót do Neverland wydawał się całkiem rozsądnym przedsięwzięciem. Nie miałam się gdzie podziać w tej sytuacji... On mnie na pewno nie wyrzuci, co do tego nie było żadnych wątpliwości, wręcz przeciwnie, będzie się cieszył... Pewnie będzie myślał, że mając mnie pod nosem uda mu się mnie urobić... Nie miałam zamiaru dać się w żaden sposób urobić. Czekałam tylko na odpowiedź o legalizacji pobytu, inaczej już bym wyjechała. Ale jeszcze nie nadeszła i pewnie jeszcze długo nie nadejdzie.Schowałam się w pokoju, który Janet zaadoptowała dla mnie. Położyłam się na łóżku zwijając w kłębek i znów to samo... Dzień w dzień. Wspomnienia ze wspólnie spędzonych chwil. Namiętne noce... To bolało najbardziej, że miała go inna kobieta. Nie dam sobie wmówić, że nie. Wiedziałam, że tak było. Mówił, że nigdy mnie nie opuści, że zawsze będzie przy mnie... Że będzie mnie zawsze kochał, szanował i troszczył się o mnie... że mnie nigdy nie skrzywdzi... Wszystko kłamstwa.Każde jedno jego słowo było kłamstwem. Wiedziałam, że nigdy mnie nie kochał. Może mu się wydawało... ale tylko do pewnego momentu. Zastanawiałam się po co tyle czekał, skoro Lisa sama już wcześniej chciała by do siebie wrócili... Po co wciąż brnął w tą farsę ze mną...? Oszczędziłby mi wiele bólu i upokorzenia gdyby wtedy kazał mi spadać. Jakoś bym się z niego wyleczyła. A teraz? Co miałam niby teraz zrobić? Tęskniłam za nim, chciałam by był znów przy mnie, a jednocześnie ta zadra... Nie pozwolę więcej nikomu się do mnie zbliżyć. Ani teraz ani nigdy więcej.Najlepiej i najbezpieczniej jest być samemu. Wtedy nikt cię nie skrzywdzi. Jeśli nie pozwolisz nikomu się zbliżyć, ten ktoś nigdy nie pozna twoich słabych punktów i nigdy nie będzie mógł ich przeciw tobie wykorzystać. Popełniłam własnie taki błąd. Pozwoliłam mu się zbliżyć do siebie, aż za bardzo. Wiedział, przez co uciekłam z Polski, wiedział to doskonale. I zrobił to samo co Darek.Zaczęlam zastanawiać się jakby to wyglądało, gdybym rzeczywiście wróciła do Neverland. Pewnie co chwilę by mnie zatrzymywał, nie dawałby mi spokoju, próbował coś wyjaśniać, chciałby mnie przekonywać do nie wiadomo czego... Dostałam bym od tego chyba jakiegoś kręćka... Chyba, że...Już wiedziałam co zrobię. Tu i tak nie było co zbierać...Czułam gulę w gardle na samą myśl o tym, ale w końcu się zdecydowałam. Odszukanie Janet nie zajeło mi wiele czasu.- Jan... - mruknęłam wchodząc do kuchni, gdzie ją znalazłam. O dziwo... myła naczynia.- Hm? - mruknęła znów tak jak poprzednio. Widać było, że jest zdenerwowana wciąz po naszej rozmowie.- Zmywasz? - zdziwiłam się. Usmiechnęła się lekko. - Wiesz... - zaczęłam w końcu. Spojrzała na mnie. - Już się zdecydowałam.- Na co? - popatrzyła na mnie z niepokojem. Aż się uśmiechnęłam pod nosem.- Nie bój się...- Chyba nie wyjeżdżasz?!- Nie, nie wyjeżdżam. - odpowiedziałam cicho. - Wracam do tego całego Neverland. - westchnełam. Ucieszyła się widocznie. - Nie ciesz się, Janet, bo to o niczym nie świadczy.- Nie?- Nie.- Więc po co chcesz tam wrócić? - dobre pytanie. - On ci nie da żyć, wiesz o tym?- Wiem. Nie martw sie poradzę sobie z nim. - powiedziałam czują ucisk w gardle na samą myśl o tym co wymyśliłam. - Ale nie mam się gdzie podziać na dłuższą metę...- Naprawdę możesz zostać u mnie. - uśmiechnełam się wdzięcznie patrząc na nią.- Wiem, ale nie moge nadużywać twojej gościnności.- Co ty opowiadasz...- Tak. Dlatego zaraz się spakuję i...- Chcesz już...?- Tak. Nie ma co tego odkładać na później bo to i tak nie sprawi, że coś będzie łatwiejsze. - mruknełam.- No dobrze. - powiedziała po chwili po czym westchnęła. - Pomogę ci.- Dzięki. - uśmiechnęłam się znów.Cieszyłam się, że nie próbuje mnie już od niczego powstrzymywać. Gdyby wiedziała, co chcę zrobić... Chyba urwałaby mi głowę. Ale to było jedyne i najlepsze wyjścia z całej sytuacji. Mike to przeżyje... zresztą nie mam zamiaru się tym martwić. Czy on się zastanawiał nade mną? Jestem przekonana, że nie bardzo.Spakowanie się nie zajęło mi zbyt dużo czasu, po godzinie byłam już gotowa. I czułam wielką gulę w gardle. Mam tam wrócić. Znosić jego obecność dzien w dzień. Jak ja to przeżyję nie wiem. Rozmawiałam już z rodzicami. Mama aż się popłakała, tak jak myślałam. Ale o dziwo... ojciec nic złego nie powiedział. Chyba go zatkało. Najtrudniej było opanować właśnie mamę. Wiedziałam, że będzie to przeżywac tak jak rozstanie z Darkiem i mój wyjazd. Tak samo jak ja miała nadzieję, wierzyła, że będzie mi tu dobrze. Płakała do telefonu i prosiła, żebym wracała do domu. Miałam taki zamiar, ale jeszcze nie teraz. Nie ucieknę od razu. Nie dam nikomu takiej satysfakcji.- No to możemy jechać. - powiedziałam ze ściśniętym gardłem. Janet przyglądała mi sie przez chwilę. - Co?- Ty coś kombinujesz. - walnęła.- O czym ty mówisz... - udałam głupią.- Widzę. Zapierałaś się przed tym rękami i nogami a teraz tak nagle..- Nie mogę wiecznie siedziec ci na głowie, a to jest najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji. Sama tak mówiłaś.- No tak... - nie dało jej się oszukać. Ale innego wyjścia nie było.Kiedy wsiadałam do samochodu czułam jak nerwy znów zaczynają mnie szarpać. Droga nigdy mi się tak nie dłużyła i cieszyłam sie z tego. Chciałam by jechała tak jak najdłużej. Ale w końcu kiedy coś dzieje się źle wszystko robi się na złość i już niedługo byłam na miejscu.- Pójdę z tobą... - zaczęła, ale ją powstrzymałam.- Nie, Jan... Dziękuję ci za wszystko, ale... Jeśli już będę musiała... to chce z nim porozmawiać sama. Tylko ja i on. Dobrze? Zadzwonię później do ciebie. - popatrzyła na mnie uważnie, po czym skinęła mi głową na zgodę. Wyciągnęłam już tylko bagaż.- Odprowadzę cię chociaż do drzwi. - powiedziała wciąz patrząc na mnie niepewnie. Była bardzo dobrą obserwatorką, widziała, że niezbyt się trzymam. Ale jak miałam się trzymać?- To do zobaczenia. - powiedziałam już przy drzwiach patrząc na nią. Nie chciałam, by przy tym była.- Może jednak...- Nie, Janet, prosze cię. - szepnęłam prawie. W końcu dała za wygraną i sie wycofała. Patrzyłam przez moment jak idzie do samochodu oglądając się jeszcze na mnie, po czym wsiada do niego. Patrzyłam jak jedzie do bramy i odwróciłam się z powrotem do drzwi dopiero jak już całkiem zniknęła mi z oczu.Wzięłam głęboki wdech. Uspokój się, Dona... Dasz radę, pomyślałam sobie i nacisnęłam klamkę. Drzwi otwarte jak zawsze. Przeciągnęłam walizkę przez próg i zamknęłam za sobą drzwi. Serce waliło mi w piersi. Jak ja mam to zrobić...Przełknęłam ślinę i poszłam przed siebie. Długo nie musiałam czekać.Michael
Wciąz pustki. Wciąż błakałem się po całym domu chyba podświadomie szukając jej w nim. Nie było jej. Zniknęło wszystko, jej zapach, który do tej pory mi towarzyszył, zapach jej perfum i ciała. Nie słyszałem już jej śmiechu, głosu... Nic. Nie było nic. Dlatego, kiedy wchodząc do salonu zobaczyłem ją... nie wierzyłem własnym oczom.
- Dona...? - zapytałem jakbym naprawdę wierzył, że majaczę. Wcale bym się nie zdziwił. Wariowałem już bez niej. Nie czekałem już na żadną odpowiedź. Przebiegłem przez cały salon i momentalnie chwyciłem ją w ramiona. Nie zdązyła nawet pisnąć. - Boże... Dona... - zacząłem jej szeptać do ucha czując jak serce wali mi w piersi. Czułem każdy nerw w ciele który znów się szarpał. Czułem ulgę... choć nie wiedziałem czy wróciła do mnie czy... nie wiem co tu robi... ale zaborczo zagarniałem ją do siebie, tuliłem jak najcenniejszy skarb, nie pozwalałem się odsunąć, choć czułem, że chciała. Nie pozwalałem. Wciąż przyciskałem ją do siebie, miałem nadzieję... Tak, miałem nadzieję, że jeszcze wszystko da się odkręcić. I wszystko będzie znów jak dawniej.
- Mike, puśc mnie. - powiedziała z twarzą ukryta w mojej piersi. Pokręciłem tylko głową. Odsunąłem się dosłownie na kilka milimetrów i spojrzałem na nią. Unikała patrzenia na mnie. Serce znów zacisneło mi się w supeł, ale wciąz nie traciłem nadziei. Z jakiegoś powodu w końcu tu wróciła.
- Kochanie... nawet nie wiesz, jak mi cię brakuje... - zacząłem szeptać. - Jak mi cię brak...
- Nie wróciłam tutaj by z toba być. - tymi słowami sprawiła, że przez chwilę nie umiałem wydusić z siebie słowa.
- Jak to?
- Teraz zaczynam myślec, że to nie jest dobry pomysł... - wyszeptała jakby sama do siebie wzdychając cieżko.
- O co chodzi?
- Nie mogłam dłużej siedzieć Janet na głowie. - patrzyłem na nią przez kilka chwil. Spojrzała na mnie w końcu. - Nie patrz tak na mnie. Nie powinnam w ogóle tu przychodzić, ale mnie przekonała. Zaczynam własnie żałować... - powiedziała i odwróciła się chcąc uciec. Znów jej nie pozwoliłem się ruszyć.
- Nie! Nie, zostań! - to było aż histeryczne błaganie. Popatrzyła na mnie przerażona. - Możesz tu zostać. Nie wychodź. - patrzyłem na nią z napięciem wymalowanym na twarzy. Błagałem ją w myślach by została. Kiwneła w końcu głową... Odetchnąłem... Ale nie na długo.
- Pokaż mi sypialnię. - spojrzała znów na mnie, kiedy przez chwilę nic nie mówiłem. - No co? Chyba nie myślisz, że...
- Dobrze, już dobrze. Pokażę ci. Wybierzesz sobie jaką tylko będziesz chciała.
Wybrała sobie najmniejszą i najbardziej oddaloną od tej w której do tej pory mieszkała ze mną. Bolało mnie serce, ale cieszyłem, że przynajmniej będe miał ją pod jednym dachem.
- Długo tu nie pomieszkam, postaram sobie coś znaleźć. - powiedziała w końcu gdy postawiła swoją walizkę w koncie. Spojrzałem na nią przerażony.
- Ale... Nie musisz się stąd przecież wyprowadzać.
- Jak sobie to wyobrażasz na dłuższą metę? - zapytała patrząc na mnie.
- Normalnie, ja... Posłuchaj mnie. - podszedłem do niej, automatycznie chciała się odsunął ale uniemożliwiło jej to łóżko przed którym stała. Złapałem ją za ręce. - Nie mam nic wspólnego z Lisą, uwierz mi!
- Nie chcę drugi raz przerabiać tego samego tematu, Mike. - obeszła mnie i wyszła z pokoju. Poszedłem za nią.
- Ale...
- Jest zamknięty, rozumiesz? - powiedziała patrząc na mnie przez ramię idąc w kierunku kuchni.
- Nie, nie jest zamknięty! - zatrzymałem ją, ale nie chciała nawet na mnie spojrzeć.
- Mike...
- Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć! Mówię prawdę. Nic nie łączy mnie z Lisą prócz przyjaźni! Po to się z nią spotkałem...
- Tak, Janet już mi opowiedziała co powiedziałes jej. - mruknęła wciąz na mnie nie patrząc. Wyswobodziła się lekko z mojego uścisku i poszła dalej.
- I dalej mi nie wiedzysz?
- Tak. Ale to już nie ma większego znaczenia. - powiedziała wchodząc do kuchni i kierując się do ekspresu z kawą.
- Jak to nie ma większego znaczenia? Ma i to duże...!
- Nie ma żadnego, Mike. - nastawiła ekspres i odwróciła się do mnie przodem. Patrzyłem na nią wielkimi oczami. Wyglądała jakby dobierała starannie sobie słowa by powiedziec to co ma na myśli.
- Dlaczego nie ma? - zapytałem wciąz na nia patrząc.
- Bo... - spuściła lekko głowe, ale po chwili podniosła ją patrząc mi w oczy. - Bo ja nic do ciebie nie czuję. To co się stało uświadomiło mi to doszczętnie. Nie kocham cię, Mike. Płakałam przez chwilę, ale zbyt krótką by mogła być to jakaś miłość. Byłam po prostu wściekła, że dałam się oszukać, ale to już nieważne. Jeśli teraz właśnie tak czuję to znaczy, że właśnie tak jest. Jeśli w takiej sytuacji doszłam do wniosku, że to całe uczucie nagle wyparowało... to znaczy, że było tylko iluzją. Mam dopiero 22 lata, mój ojciec miał rację, zauroczyłam sie jak gówniara, a widziałam w tym miłość na wieki. Niestety, przejrzałam na oczy. Chociaż może właśnie nie niestety tylko dobrze. I dla mnie i dla ciebie. - i zaparzyła sobie filiżankę kawy.
Patrzyłem na nią niedowierzająco, jakbym zobaczył ducha. Zamrugałem. Nie, ona nie mogła tego powiedzieć. I na pewno nie jest to prawda... Nie może być. Serce zaczynało mi się rozpadać na tysiące kawałeczków, ale starałem się jeszcze utrzymać je jakoś w całości.
- Nie mów tak. Nie możesz tak mówić, słyszysz? Nie możesz.
- Dlaczego nie mogę? - spojrzała znów na mnie. - Mówię prawdę. To chyba lepsze.
- To nie jest prawda. - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
- Jest. Najprawdziwsza i powinieneś się z tym pogodzić. - wyminęła mnie chcąc wyjść z pomieszczenia... tak po prostu. Popatrzyłem za nią.
- Tak po prostu przestałaś mnie kochać? Z dnia na dzień? - wołałem ją, błagałem by nie odchodziła. Ale już i tak to zrobiła...
- Michael... - westchneła jakby sama się już w tym zgubiła. - Nie wiem. Nie wiem czy z dnia na dzień czy trwało to już jakiś czas, po prostu... Nic do ciebie nie czuję. Jesteś mi całkowicie obojętny. Rozumiesz? Powinnam być ci wdzięczna, bo to co sie stało mi to uświadomiło. I już nieważne co zrobiłęs a czego nie. Ważne jest to, że ja nic do ciebie nie czuję. - powiedziała dobitnie patrząc mi w oczy.
Myślałem, że śnię. Że to jakiś koszmar, ale ten ból jaki czułem... To nie mógł być sen. I nie był. Stała tu naprawdę i mówiła mi, że mnie nie chce, że jestem jej obojętny... Nie mogłem tego znieść. To się nie może dziac naprawdę. Łzy napływały mi do oczu, nawet nie próbowałem ich powstrzymywać.
- A wtedy w szpitalu... jak powiedzieli ci... - zacząłem łamiącym sie głosem. - Zapomniałaś już w jakim stanie cię zastałem w domu? To było całkiem niedawno...
- Przestań, Mike, przestań! - warknęła odwracając się ode mnie. - Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr, wiesz?! - dłonie zaczęły jej drżeć. - Byłam z tobą pół roku! Żyłam chyba w przyzwyczajeniu do mówienia tego 'kocham cię, kocham cię'! Ale teraz już koniec z tym, rozumiesz?! Nie będzie więcej żadnego kocham cię! I chciałabym, żebyś się z tym pogodził. Długo nie będziesz musiał mnie znosić, znajdę sobie mieszkanie i uwolnię cie od siebie. - po tych słowach po prostu sobie poszła zostawiając mnie tam samego w tej kuchni.
Kolana się pode mną ugieły a jęk rozpaczy jaki wyszedł z moich ust mógłby przypominać konającego. Tak się właśnie czułem. Upadłem na zimię nawet nie próbując się podnieść. Dała mi nowe życie, nową siłę, a teraz mi to wszystko odebrała. Kilkoma słowami... po prostu mnie zniszczyła. Tak jak nikt dotąd. Ja myślałem wtedy... że mnie złamali. To było nic w porównaniu z tym co czułem teraz. Dławiłem się, aż chwytałem się za szyję. Nie mogłem oddychać. Nie mogłem oddychać bez niej. To ona była moim powietrzem. Zetknąłem czoło z zimnymi płytkami podłogowymi... Parzyły. Czułem jakbym się zapalił. Być może, że po prostu zacząłem gorączkować... Organizm nie umiał sobie poradzić z tym co działo sie wewnątrz mnie. Ja nie umiałem sobie z tym poradzić.
Nie będę potrafił się już podnieść. Nie po tym co ona zrobiła. Jak to się mogło stać, przecież... Wszystko było dobrze. Wszystko było dobrze, dopóki nie zobaczyła mnie z Lisą w kawiarni. I tak nagle uświadomiła sobie, że mnie nie kocha? Że mnie nie chce? Że to tylko szczenięce zauroczenie, które właśnie minęło..? Przecież tyle razy mówiła mi... że mnie kocha... Wtedy po tym cyrku w szpitalu... Jak mogła tak szybko... Złapałem się za głowę. Nie potrafiłem normalnie płakać, dusiłem się wręcz. Nie umiałem nabrać tchu... łapałem łapczywie powietrze i znów się dusiłem, a łzy kapały na posadzkę. Wszystko mnie bolało. Wolałbym bym być zlany dziesięc razy przez ojca niż czuć ten ból co teraz i to przeżywać...
Kiedy ją zobaczyłem tutaj, nadzieja we mnie odżyła, myślałem... że do mnie wróci. Że przyszła, bo chce ze mną porozmawiać, miałem nadzieję, że... zdołam jej wszystko wyjaśnić i wszystko będzie dobrze... W jednej chwili odebrała mi całą nadzieję. Nie pozostawiając w jej miejsce dosłownie nic... Co ja miałem robić... Jak ja miałem żyć, nie umiałem podnieść się z tej podłogi...
- Mike?! Co się dzieje?! - ktoś wpadł do kuchni. Jakiś facet, musiał to być facet bo nikt inny nie miałby w sobie tyle siły by dać rade mnie podnieść z tej podłogi. Nie miałem siły nawet sam się utrzymać w pozycji siedzącej, musiał sam mnie podtrzymywać. - Mike... Co, znowu był tu stary?! Nie było mnie przed kamerami... - a więc to Alan... znowu. On jakoś zawsze zjawiał się w odpowiednim momencie.
Pokręciłem głowa na nie. Chyba nie wiedział co innego mogło doprowadzić mnie do takiego stanu.
- Więc co sie stało? - nie mogłem wyksztusić z siebie słowa. - Spokojnie, Mike, udusisz się zaraz...
- Chcę umrzeć... - wyjęczałem nie patrząc na niego, osunąłem się znowu, ale nie pozwolił mi upaść.
- Co ty opowiadasz?!
- Chcę umrzeć. Dona...
- Co Dona?
- Przyszła...
- Jest tu? - kiwnąłem głową. - No to o co...
- Zabij mnie, błagam.
- Człowieku, co ty gadasz! Mów co sie dzieje! - chyba był przerażony tym jak wyglądałem. Ale nie obchodziło mnie to...
Długo trwało zanim zdołałem mu jakoś wyjęczeć co się stało. Oniemiały wpatrywał się we mnie. Chyba nie spodziewał się czegoś takiego. Ja też się nie spodziewałem. Żyłem nadzieją, że wszystko wróci do normy. Że będziemy znów razem. Nie potrafiłem bez niej zrobić już nic. Nie miałem na to siły. Odebrała mi wszystko... Jednym słowem. Mogłem mieć pieniądze, nie wiadomo ile i jakich willi. Mogłem mieć zajebiste samochody i pół świata fanów. Mogłem mieć niesamowite rodzeństwo, wspaniałą matkę i nawet ojca, który ostatnio mnie przeprosił. Mogłem mieć tez wielu przyjaciół... ale tak naprawdę nie miałem nic. W tej chwili odebrała mi wszystko. Wszystko, bo to ona była wszystkim. Odebrała mi siebie, czyli zabrała mi wszystko czego potrzebowałem do życia. Kochałem ją tak bardzo... Wyrwała mi serce, rozdarła je, rzuciła na ziemię i rozdeptała to co z niego zostało. Tak bez mrugnięcia okiem. Nic nie dając w zamian na jego miejsce.
Mówi się, że miłość rodzi się i mieszka w sercu. Więc skąd ona wciąz we mnie tkwi, skoro ja tego serca już nie mam?


Nie płacz, kiedy odejdę... bo to będzie tylko jeden wielki żart.Where stories live. Discover now