59.

349 14 1
                                    

To było niesamowite. Kiedy obudziłam się rano przez moment nie miałam pojęcia gdzie jestem i jak się tam znalazłam, ale po chwili wszystko do mnie dotarło. Spojrzałam w prawą stronę i ujrzałam dokładnie to czego się spodziewałam. Śpiącego mocno Michaela ułożonego przodem do mnie, dodatkowo obejmującego mnie jedną ręką. Uśmiechnęłam się szeroko. Nie mogłam się pohamować.
Jego dłoń spoczywała na moim brzuchu. Zamyśliłam się na moment... Co by zrobił, gdybym naprawdę powiedziała mu o swoich podejrzeniach? Próbowałam sobie jakoś wyobrazić jego reakcje na tą nowinę. Za pewne w pierwszej chwili by zaniemówił. Ale potem pewnie by się ucieszył... Ale czy na pewno? Cieszył by się z czegoś takiego teraz?
Trzeba by go nie znać, żeby tak mówić.
Chwyciłam lekko jego dłoń chcąc ją z siebie zsunąć, by wstać z łóżka, ale wtedy on objął mnie nią jeszcze mocniej, mrucząc coś pod nosem. Przysunął się do mnie owijając mnie swoim ramieniem i uniemożliwiając tym samym jakikolwiek ruch. Nie wspominając o wyjściu z łóżka. Powstrzymałam uśmiech.
- Michael... - mruknęłam. Zaczął cicho mruczeć, ale nic nie zrozumiałam. Za to jego odruchy były jak najbardziej zrozumiałe. Wtulił twarz w moją szyję i włosy.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu byłam tak blisko niego. Mogłam go bezkarnie dotykać, całować, przytulać... Nie uciekał ode mnie, wręcz przeciwnie, kiedy dotknęłam jego policzka wtulił się we mnie jeszcze bardziej. Chciałam wiedzieć o czym myśli. Co czuje teraz kiedy może być tak blisko mnie. Pewnie nie mógł się tego doczekać...
Zdziwiło mnie tylko jedno. Że dżentelmen niczego w nocy nie próbował... Parsknęłam śmiechem.
- Michael, budź się. - powiedziałam znów lekko go szturchając. - Śpiochu, czas wstawać! - popchnęłam go lekko i rozłożył się na płasko z rękoma rozrzuconymi wokół głowy. Po chwili otworzył jedno oko i spojrzał na mnie. Bawiło mnie to, naprawdę, ale musiałam wracać do domu. Czekała mnie pewnie pogadanka z ojcem. Ten to nigdy nie odpuści.
Ale Michael chyba też nie zamierzał. W następnej minucie znów się do mnie przysunął, objął ciasno i przycisnął do siebie całując lekko mój policzek. Z policzka zszedł na linię szczęki, zawadził o kącik ust, a potem zajął się szyją... Przymknęłam oczy, ale po chwili zaczęłam go odpychać. Dało to zupełnie odwrotny skutek, ponieważ on tylko jeszcze mocniej mnie do siebie przyciskał.
- Mike, nieznośny! - burknęłam, ale uśmiechnęłam się. - Muszę wracać do domu. Nie rób! - pisnęłam kiedy poczułam jak zaczyna mnie łaskotać. Szczerzył się jak głupi, a ja piszczałam jak wariatka w tym łózku wierzgając się momentami.
To też było dziwne. Nigdy nie miałam aż takich łaskotek, a teraz wychodziło na to, że najmniejszy dotyk sprawiał, że wariowałam. Zaczęło to też zmierzać w niebezpiecznym kierunku. Te łaskotki za bardzo przypadły mi do gustu... Poczułam, że mam ochotę na coś o wiele wiele większego niż same łaskotki...
- Mike, natychmiast przestań! - warknęłam odpychając go. Posłuchał, w końcu. Ale wciąz się szczerzył. Widząc ten uśmiech, nie mogłam sama się nie uśmiechnąć. - Głupek. - burknęłam i wstałam. Dopiero teraz zauważyłam, że przez ten cały czas miał przed oczami co najmniej połowę mojego nagiego ciała! Miałam na sobie tylko jego koszulę, która na dodatek podwinęła mi sie pod piersi. Naciągnęłam ją szybko na siebie tak jak powinna być. Już wiedziałam czego dotyczył ten jego szczerz.
- Zboczeniec. - dodałam obrażonym tonem i wyszłam całkiem z łóżka.
- No co? - zaśmiał się. Wyszedł za mną, miał na sobie jedynie bieliznę. - Podobasz mi się w tej koszuli. - szepnął mi na ucho podchodząc do mnie i obejmując w pasie od tyłu. Westchnęłam czując znów jego bliskosć... To było takie przyjemne, ekscytujące i przyprawiające o dreszcze cudowne uczucie... I jeszcze zapach jego skóry... Odwróciłam się do niego przodem i spojrzałam mu w oczy. Po chwili moje dłonie same powędrowały w swoim kierunku, a więc spoczęły na jego nagich ramionach i zaczęły swoją powolną wędrówkę.
Najpierw na szyję, tam przez moment moje palce pieściły ją delikatnie. Przymknął oczy. Następnie wróciłam na jego barki i gładziłam je przez pewien czas, aż w końcu moje dłonie zjechały na jego ramiona. Uwielbiałam kiedy mnie nimi obejmował. Czułam się wtedy taka... nie dość, że bezpieczna to jeszcze taka... to było po prostu wspaniałe.
Dalej moje ręce kontynuowały wędrówkę ochoczo ani na moment się nie zatrzymując dopóki nie znalazły się na jego torsie. Gładziłam jego skórę czułymi okrężnymi ruchami, a w pewnej chwili usłyszałam jak westchnął cicho. Przysunęłam się do niego blisko i pocałowałam jego mostek... w miejscu gdzie znajdowało się serce. Dalej moje palce odnalazły brzuch. Lekko napięty. To co robiłam w jakiś sposób musiało na niego działać...
Na sam koniec po prostu się do niego przytuliłam.
- To było... przyjemne. - powiedział po krótkiej chwili obejmując mnie. Gładził mnie po włosach.
- Domyślam się. - odparłam uśmiechając się lekko pod nosem.
- Powinienem ci się jakoś odwdzięczyć... nie uważasz? - zapytał cichym aksamitnym szeptem. Poczułam jak powoli wsuwa dłonie pod materiał własnej koszuli, którą miałam na sobie... Spojrzałam na niego. Zagryzał wargę zadowolony z siebie.
Dostał po łapach.
- Nie mam czasu na te przyjemności. - powiedziałam z uśmiechem błąkającym mi się na twarzy i zbierając swoje rzeczy. Miałam zamiar uciec przed nim do łazienki. - Muszę wracać do domu. Mówię to już kolejny raz z rzędu...
- Nie zginiesz ze mną. - zaśmiał się. - Poza tym... jutro wieczorem wylatujemy więc chyba masz rację, będziesz musiała się spakować. - powiedział na jednym wydechu. Wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Jak to... jutro wieczorem?! I dopiero teraz mi to mówisz?!
- Wiesz... - wzruszył ramionami trochę zmieszany. - Nie mówiłem wcześniej bo nie wiedziałem czy się zgodzisz, po za tym... po co czekać? - zadał dobre pytanie.
Patrzyłam na niego przez chwilę, a potem westchnęłam, pokręciłam lekko głową i schowałam się w łazience. Wzięłam ekspresowy prysznic starając się za bardzo nie zamoczyć włosów, żeby potem nie mieć jeszcze z nimi dodatkowego kłopotu i szybko się ubrałam. Darowałam sobie te leginsy. Z tego co mówili dzisiaj miało być bardzo ciepło.
Wyszłam do niego w tej ala sukience, którą wczoraj założyłam, pod pachy. Kiedy mnie w niej zobaczył, oczy od razu mu zabłysły. Ja starałam się nie zwracać na to uwagi poprawiając nieco włosy.
- Pięknie w tym wyglądasz, naprawdę. - mruknął kiedy założyłam już swoje szpilki.
- Dziękuję. - odpowiedziałam cicho i spojrzałam na niego. Prawie natychmiast odwróciłam wzrok. Patrzył na mnie rozpłomieniony... Nie, to było zbyt parzące spojrzenie by je tak po prostu wytrzymać... - Mike... nie patrz tak na mnie...
- To znaczy jak?
- Jakbyś chciał mnie zjeść. - zaśmiał się.
- Dowcipna jesteś, oczywiście. - uśmiechnął się. - Mam zamiar zrobić z toba coś z goła innego... ale to może później. Teraz zawiozę cię do domu, żebyś mogła się spakować. - zaczął wyjaśniac, pomijając jednak to co rzekomo miał zamiar ze mną zrobić. Manipulator. - I tak sobie myślę, że zaczekam tam na ciebie - powiedział zaciskając lekko usta. Pewnie myślał teraz o moim ojcu. Ja też o nim myślałam własnie. - i zabiorę cię wtedy z powrotem tutaj. Nie ma sensu jeździć w te i z powrotem. O dziewiętnastej mamy wylot. Na miejscu będziemy za dziesięć godzin.
Patrzyłam na niego przez chwilę, po czym kiwnęłam głowa na znak, że się zgadzam.
- Tylko nie wlecz się z tym pakowaniem. - walnął w pewnej chwili. Wytrzeszczyłam oczy.
- Nie wlecz?!
- Tak. - zaśmiał się. - Naprawdę potrzebujesz aż... siedem par butów??
- Tak, potrzebuję!
- A do czego? - zapytał samemu się teraz ubierając.
- Nie każde pasują do wszystkiego! Do jednych mam torebkę, do drugich jakąś biżuterię, poza tym nie będę wciąż chodziła w jednych! - chyba tego nie rozumiał. Typowy facet. Popatrzył tylko na mnie, otwierał usta, żeby coś powiedziec, ale chyba w końcu zrezygnował.
- Już ci mówiłem, że najlepiej ci absolutnie bez niczego, kochanie. - walnął jednak w końcu. Zapłoniłam się. Ale nie ze złości.
- Przestań, peszysz mnie takimi tekstami. - roześmiał się wesoło.
- Naprawdę? Ale to prawda, nic poza tym. Czym mam cię tu peszyć?
- Takimi stwierdzeniami. Sugerujesz, że powinnam chodzić nago?
- Tak, własnie! - przytaknął skwapliwie.
- Świnia. Poza tym, ja tam nie wiem, ale chcę zauwazyć, że nie jesteś sam na tym świecie. - wymruczałam patrząc po ścianach. Otworzył lekko usta.
- Że co?
- No. - mruknełam znów. Wyzezowałam na niego. - Chcesz, żeby inni faceci mnie widzieli? Chyba ci jednak aż tak na mnie nie zależy... - chciałam się z nim troche podroczyć. Parsknął w końcu śmiechem.
- Masz jednak rację. Powinnaś się ubrać. Za chwilę przyniosę ci futro z niedźwiedzia, w ogóle nie będzie cię spod niego widać. - teraz to ja się zaśmiałam.
- Oj Mike... - westchnęłam kręcąc głową.
W końcu się zabraliśmy i pojechaliśmy do mnie do domu. Gdy weszłam od razu poczułam zapach pieczonego kurczaka... Normalnie już miałabym pełną gębę śliny, ale teraz... też miałam, prawie, ale rzygowin. Automatycznie zrobiło mi się niedobrze.
- Poczekaj... tutaj! - wydukałam i biegiem gubiąc po drodze buty wystrzeliłam do łazienki. Ledwo zdązyłam schylić się nad klopem. Coś naprawdę jest ze mną nie tak, pomyślałam...
- Dona? Wszystko w porządku? - usłyszałam jego zatroskany głos. Po co tu za mną przylazł? Żeby oglądać mnie rzygającą? Kiwnęłam głową. Mdłości już przechodziły i zrobiłam to samo co wcześniej kiedy tu był. Przemyłam twarz zimną wodą i przepłukałam usta.
- Jesteś strasznie blada... Naprawdę mi się to nie podoba, jak już będziemy w LA, przebadasz się gruntownie. I nawet nie chcę słyszeć sprzeciwu. - powiedział zanim zdązyłam sie odezwać. Westchnęłam tylko.
- Naprawdę nic mi nie jest...
- Nie? Te wymioty z niczego się nie biorą. Boję się, jeżeli jesteś na coś chora, to trzeba to jak najszybciej wykryć...
- Na co niby mam być chora...
- Nie wiem i boję się nawet o tym myśleć. - zobaczyłam najprawdziwszy strach w jego oczach. Jak mogłabym kazać mu w nim żyć?
- Dobrze, przebadam się. - od razu się rozluźnił, kiedy to usłyszał.
- No, chociaż raz robisz to co ci mówię.
- Co takiego?
- Tak. - powiedział z uśmiechem.
Zeszliśmy na dół, mama wciąz stała przy garach. Spojrzała na mnie zaniepokojona.
- Nic mi nie jest mamuś. - powiedziałam od razu się uśmiechając.
- To mi się naprawde niepodoba, córeczko..
- Tak, Mike już zmusił mnie, żebym się przebadała. - mruknęłam spoglądając na niego.
- I bardzo dobrze! Chciałam zrobić dzisiaj coś bardziej treściwego, żebyś zjadła, żywisz sie tylko ta marchwią i owocami...
- Nic mi nie będzie mamuś, naprawdę. Może to i trochę dziwne, ale to na pewno nic poważnego. Na pewno nie jestem chora. - powiedziałam z naciskiem spoglądając na Michaela. Odwrócił ode mnie wzrok zaciskając lekko zęby. - Niedługo na pewno wszystko minie. A gdzie tata?
- Tu jestem. - usłyszałam akurat w tym samym momencie. Wychodził z piwnicy i zamykał za soba drzwi. - No proszę. - mruknął widząc Michaela razem ze mną. - Nadal masz zamiar zmusić moją córkę do tych głupot?
- Nie zmuszam jej...
- O nie wcale.
- Tata. - powiedziałam ostrzegawczo. - Zgodziłam się bo to jedyne dobre rozwiązanie i... wylatujemy jutro wieczór. - mruknęłam. Oboje i tata i mama spojrzeli na nas wielkimi oczami.
- Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej? - to mama...
- Sama nie wiedziałam. - powiedziałam patrząc na Mike'a. Spuścił nieco głowę, ale uśmiachał się. - Powiedział mi dopiero... pół godziny temu.
- No to pięknie! - mój ojciec znów zaczął histeryzować. - Ja tego naprawdę nie rozumiem... - zaczął swój lament i poszedł gdzieś dalej.
- Nie chcę być nie uprzejmy, proszę pani... - zaczął zwracająć się do mojej mamy. - Będziemy musieli się sprężać...
- Właśnie. - podniosłam się z krzesła.
- No ale bez przesady, obiad chyba zdążycie zjeść...
- Wiesz, że nie tkne tego kurczaka. Chyba, że Mike chce... - chyba nie wiedział co zrobić. Nie chciał się narzucać. - Dobra, chodź, pomożesz mi. - uratowałam go.
- Przepraszam... - rzucił do mojej mamy idąc ciągnięty przeze mnie. Ta tylko pokręciła głową, ale nic nie powiedziała.
Zaczęłam się pakować. Widząc ile tego ładuje jego oczy robiły się coraz większe.
- Na pewno potrzebna ci ta szósta para butów? - zapytał w końcu.
- Tak. - odpowiedziałam ostrzegawczym tonem.
- Przecież wsadziłaś tam już trzy inne pary szpilek.
- Tak, ale tamte to albo sandałki albo bez palców, a te są pełne. Wezme jeszcze te w których do ciebie przyszłam, ale to będę je miała na sobie więc... - mruczałam. Jęknął cicho.
- Zmieścisz się w tych dwóch walizkach?
- Zmieściłam się kiedy wyjeżdżałam, zmieszczę się i teraz. - odpowiedziałam czując lekki skurcz w brzuchu. Nie nawiązał do tego.
- A te ciuchy? - podszedł i wziął jedną z moich bluzeczek. - Przed chwilą wsadziłaś tam pięc identycznych!
- Wcale nie są identyczne! - zaoponowałam.
- Niee??
- Nie. Mają inny wzór, ślepy byłeś?!
- Rzeczywiście różnica. - wymruczał. Spojrzał na co innego.
- Co ci się znowu nie podoba?! - zacisnął lekko usta.
- Sześć par spodni? Dona... SERIO???? - stanęłam naprzeciw niego z rękami wspartymi na biodrach.
- Ty... - zaczęłam zadziornie. - I kto to mówi? Ile TY masz u siebie swoich złotych kalesonów, co? Moja szafa to zaledwie jedna milionowa tego co ty posiadasz! I jakoś nie robię ci żadnych wyrzutów, kiedy nie raz widzę tą gigantyczną garderobę. Moje rzeczy przynajmniej można gdzieś ubrać, a ty?! To co trzymasz w tym pomieszczeniu nie dość że zakładasz tylko raz i to na scenę to potem wisi to aż nie przypomina kolorem niczego! Ja swoje rzeczy przynajmniej wynoszę! - zamknął w końcu gębę. Myślał przez chwilę.
- Ja to co innego. - powiedział w końcu. - Nie moge wystąpić dwa razy w tym samym stroju, jak by to wyglądało? To zupełnie inna sytuacja. A ty? Ciekawe GDZIE i KIEDY to wynosisz.
- O to ty się już nie martw. Typowy facet. - burknełam pakując dalej.
- A co ty masz do mnie co? - zapytał podchodząc do mnie blisko. W jego oczach czaiły się jasne ogniki. - Zaraz dostaniesz na tyłek. Akurat masz na sobie ciekawą bieliznę.
- ŚWINIA. - wycedziłam wspinając się na palce i cmoknęłam go szybko w usta. To go nieco wytrąciło z równowagi. Zadowolona z siebie dalej wciskałam swoje rzeczy do walizki.
W końcu ten koszmar jak to nazwał się skończył i byłam gotowa. Patrzył na dwie pękate walizy z krzywą miną, ale nic nie powiedział. Uśmiechnęłam się patrząc na niego zadowolona z siebie i podeszłam do mamy. Do domu zdążyła wparować tez Iwa. Jak tylko do niej zadzwoniłam tak od razu się zmaterializowała. Rodzice, głównie mama jakoś to znieśli. Ona też nic szczególnego nie powiedziała, ale te spojrzenia, którymi obdarowywała Michaela... Dziwiłam się, że jeszcze nie padł martwy. Domyślałam się, że moja przyjaciółka jeszcze długo tej całej hecy nie zapomni.
- A jak sprawa z twoim byłym? - zapytał w pewnej chwili kiedy jechaliśmy już do hotelu. Jutro miałam jeszcze zamiar spotkać się z Iwą, miałam na to cały dzień i o tyle było dobrze, że będę na miejscu w Warszawie, nie w Konstancinie. Zdziwiło mnie troche jego pytanie.
- Dlaczego pytasz?
- Nie spotykałaś się z nim przez ten czas? - zmarszczyłam brwi patrząc na niego. Po chwili parsknęłam śmiechem.
- Niby po co miałam się z nim spotykać. - odpowiedziałam wyglądając przez boczną szybę. Też mi coś...
- Nie wiem. Kiedy tu leciałem, przeszło mi przez myśl, że...
- Że może do niego wróciłam lub coś w tym rodzaju? - wtrąciłam patrząc znów na niego.
- Tak mniej więcej. - roześmiałam się. Spojrzał na mnie lekko zdezorientowany.
- No co tak patrzysz? Ten człowiek jest skończony w moich oczach. - te słowa chyba bardzo mu się spodobały.
- Nie próbował się kontaktować?
- Dzwonił kilka razy. - mruknęłam wzruszając ramionami.
- Odebrałaś? - podpytał niby lekceważącym tonem. Popatrzyłam na niego przez dłuższą chwilę.
- Serio pytasz? Czy robisz sobie jaja?
- Tak tylko... z ciekawości. - odpowiedział wbijając oczy w przednią szybę.
- Aha. - mruknęłam kiwając głową i cały czas się na niego gapiąc. - Ciekawe. - nastała cisza, pod czas której nic nie mówił. - Mike, czy ty naprawdę myślisz, że on ma z toba jakiekolwiek szanse? - wypaliłam zanim zdążyłam ugryźć się w język. Na jego twarzy automatycznie powoli pojawił się szeroki uśmiech. Odchrząknęłam cicho. - Co nie znaczy, oczywiscie... - zaczęłam znów. - Że zmieniłam zdanie.
- To znaczy?
- To znaczy, że ten ślub to tylko i wyłącznie biznes, nic więcej. - mówiłam to z całą świadomością wiedząc, że znów mogę go tym zranić. Dlaczego nie umiałam się tego wyzbyć...? Nie chciałam go ranić. Chciałam... być z nim.
Ale o dziwo, on się tylko roześmiał, jak bym opowiedziała mu dobry kawał.
- Niech będzie, że biznes. - wymruczał. - Daję ci słowo... ze długo mi nie zajmie praca nad zmianą twoich poglądów na ten temat. - zerknełam na niego czując jak coś zaciska mi się wokół żołądka. Uśmiechał się.
- Mike... - zaczęłam, ale nawet nie wiedziałam co chcę mu powiedzieć.
- Posłuchaj... - teraz to on zaczął. - Wmówiłaś sobie te wszystkie niestworzone rzeczy. Podziwiam cię, bo do tego naprawdę trzeba mieć talent. I ty go bezsprzecznie posiadasz. Ale ja posiadam o wiele potężniejsze zdolności, wierz mi. Trudno ci teraz wygrzebać się z tego wszystkiego i chyba z przyzwyczajenia już tylko gadasz te głupoty. Ale ja postaram się pomóc ci wyrzucić z twojej ślicznej główki wszystkie zbędne śmieci, zaufaj mi.
- Wszystkie zbędne rzeczy, to znaczy co??
- Ośli upór. - zaczął wymieniać. - To przede wszystkim. Ten twój kopnięty instynkt samozachowawczy, który zamiast cię chronić, wpędza cie w kłopoty. I jeszcze parę innych rzeczy. Zaufaj mi, uda mi się. - stwierdził patrząc na mnie z uśmiechem.
- Dlaczego aż tak się starasz? - kompletnie tego nie rozumiałam.
- Jak to dlaczego? Zadałaś naprawdę głupie pytanie, Dona. Kocham cię. To chyba wystarczająca odpowiedź na wszystko.
- No dobrze, rozumiem. - mruknęłam spuszczając głowę. - Ale ktoś inny na twoim miejscu pewnie nie zadawał by sobie tyle trudu tylko kazał mi spadać jak nie wiem co dobre i znalazł sobie kogoś innego. Ty też znalazłeś - stwierdziłam z przekąsem. - ale to chyba było coś na zasadzie ofensywy.. Mnie chodzi o to, że wątpiłam, by taki facet jak ty i w tym wieku uganiał się za taką smarkulą jak ja. Raczej spożytkowałby tą energię na kogoś innego. Kto nie był by tak walnięty. - słuchał mojej wypowiedzi z wyraźną uwagą.
- Powiem ci coś, Dona... bo chyba jednak nie zauważyłaś tego do tej pory. - mruknął nagle lekko zasępiony.
- Co takiego?
- Tyle razy mówiłem ci co do ciebie czuję. To nie były puste słowa. Starałem się okazywać to w każdy możliwy sposób. - spojrzał na mnie. - Wciąż sie staram. Myślałem, że to oczywiste... Kocham cię tak bardzo, że nie mogę pozwolić byś umknęła mi na zawsze. To byłby największy błąd mojego zycia. A takiego błędu na pewno nie mam zamiaru popełniać świadomie, jeśli wiem czym to grozi. Taki facet o którym ty mówisz, który w takiej sytuacji machnąłby ręką i powiedział przysłowiowe 'nie to nie, pocałuj mnie w dupe'... chyba tak naprawdę nie czułby niczego powalającego do tej kobiety. To facet musi zabiegać o kobiete, i to nie tylko na samym początku ale przez cały czas. Przynajmniej ja mam to tak u siebie w głowie zakodowane. Jeśli tego nie robi bo wydaje mu się, że nie musi albo może mu sie nie chce, albo uważa się za pana i władce, to tak naprawdę nie zasługuje na żadną babę. Na świecie jest naprawdę bardzo wielu hipokrytów, narcyzów i takich co są przekonani że moga wszystko. Ja chyba mam to szczęście, że zaliczam się do tych mądrzejszych. Którzy doceniają to co mają, a gdy im to zaczyna uciekać robią wszystko by to odzyskać, bo wiedzą że drugiego czegoś takiego nigdy nie znajdą na całym świecie. Więc... - spojrzał znów na mnie. - Nie miej więcej TAKICH wątpliwości.
Patrzyłam na niego z lekko rozchylonymi ustami. No... muszę przyznać, że zrobił na mnie nie małe wrażenie tym wywodem. Ale i naświetlił wiele spraw. Naprawdę czuje do mnie coś takiego?
- Naprawdę aż tak mnie kochasz? - wypowiedziałam na głos swoje myśli. - Że aż poruszyłbyś niebo i ziemię? - pokręcił głową i parsknął śmiechem.
- To aż takie szokujące? - zapytał spoglądając na mnie przez krótką chwilę. Zbliżaliśmy się do hotelu.
- Trochę. - przyznałam spuszczając głowę. - Wiesz, w Polsce to wszystko jest inaczej. Jeszcze nie słyszałam, ani tym bardziej nie widziałam, żeby ktoś aż tak... Przechodziłeś samego siebie. A teraz to już w ogóle. - dokończyłam mrucząc cicho pod nosem.
- Polacy jak Polacy... Każdy jest takim samym człowiekiem. Tu chodzi o kulturę i przyzwyczajenia w jakich się zyje. Tu widocznie ludzie myślą, że jeśli coś się kończy to nie ma ratunku. A mylą się. Bo zawsze jest jakies wyjście. Można go szukać długie lata, po drodze popełniając kolejne błedy - jak ja kiedy związałem się Mad - ale w końcu się je znajdzie. Każdy naród ma swój świat... - mruknął.
- Pewnie masz rację. - szepnęłam i właśnie wtedy się zatrzymaliśmy. Dojechaliśmy w końcu na miejsce.
- Głodna? - zapytał ni z tego ni z owego. Uśmiechnełam się.
- Dopiero co jadłam. Kolacja pamiętasz?
- No nie wiem, tak wsuwałaś te owoce, że pomyślałem...
- Jak poczuje potrzebę to ci powiem. - uśmiechnął się po czym pochylił się w moją stronę. Nie uciekałam już. Wiedziałam co chce zrobić. Po chwili poczułam jego delikatne wargi na swoich.
W życiu nie usłyszałam od kogoś czegoś podobnego do tego, co on mi przed chwilą powiedział. Był naprawdę nie zwykły... Zaczęłam sobie myśleć... No, Dona, czas ogarnąć dupe. Jeszcze naprawde ktoś mi go sprzątnie... Zaśmiałam się cicho pod nosem idąc razem z nim do jego apartamentu...



Michael


Wieczór i kolejna noc minęły szybko. Zbyt szybko. Teraz kiedy miałem ją znów przy sobie, czas biegł tak nieubłaganie, nie mogłem się nią nacieszyć. Chociaż od czasu do czasu wciąż powtarzała, że to tylko biznes, blablabla i uciekała ode mnie to jednak była tu ze mną. Patrzyła na mnie tak jak na nikogo innego. Uśmiechała się lekko, a wtedy jej oczy zachodziły lekką mgłą. Jakby popadała w zamyślenie. Może coś sobie przypominała? Może mnie? Chciałem, żeby tak własnie było. Bo ja myślałem o niej i wspominałem wszystkie cudowne chwile prawie bez przerwy.
Jednak najlepsza sytuacja miała miejsce popołudniu dnia następnego.

Nie płacz, kiedy odejdę... bo to będzie tylko jeden wielki żart.Where stories live. Discover now