46.

178 15 0
                                    

Donata


W pierwszej chwili nie wierzyłam, że naprawdę zdołałam mu to powiedzieć. Nie wiedziałam, że potrafię być tak bezwzględnie okrutna. Tak po prostu powiedziałam mu, że mi na nim nie zależy... To było największe kłamstwo w moim życiu.
Od tamtego czasu minął tydzień. Tak mniej więcej. Nie widziałam go przez ten czas prawie wcale. Mogłam się tylko domyślać gdzie on chodzi i co tam robi. Wracał późno w nocy... Słyszałam jak tarabanił się do swojej sypialni. Któregoś dnia postanowiłam zajrzeć do niego rano. To co zobaczyłam...
Stałam w uchylonych drzwiach i wytrzeszczałam oczy nie tylko na niego, ale i na cały pokój. Ciuchy po rozwalane... Tak jak się rozebrał, tak je zostawił pewnie wczoraj w nocy. Butelki po alkoholu walały się wszędzie. A on spał sobie skulony w łózku, a w pokoju była po prostu gorzelnia.
Przeszłam przez całą sypialnię i otworzyłam na oścież okno wpuszczając do środka trochę świeżego powietrza i słońca. Nawet się nie poruszył. Zaczęłam zbierać jego ubrania i wrzuciłam je do kosza na brudy w łazience. Potem zabrałam się za ogarnięcie pokoju. On nie wypiłby tego przez jedną noc. Już wiedziałam co on robił przez ten cały czas. Tylko dlaczego? Nie chciałam się nad tym zastanawiać. Jego sprawa.
Podeszłam w końcu do łózka, na którym spał. Była jedenasta. Nie wiem co go obudziło, może zapach powietrza z dworu przesyconego zapachem kwiatów, a może mój wzrok. Popatrzył na mnie totalnie małymi oczkami za pewne nie mając pojęcia gdzie jest i co się dzieje. Po chwili jęknął i złapał się za głowę. No tak...
- Kac morderca? - mruknęłam cicho. - Po tej całej cysternie którą tu znalazłam pewnie tak. Długo masz zamiar jeszcze tak tankować? - nic nie mówił. Ale potem...
- Do usranej śmierci. - odmruknął. Prychnęłam pod nosem.
- W takim razie długo to nie potrwa.
- Co cie to obchodzi? - zapytał nagle patrząc na mnie. Otworzyłam szerzej oczy.
- Jak to co mnie to...
- Przecież jestem ci całkiem obojętny. Po co tu nade mną sterczysz w takim razie? - patrzyłam na niego wielkimi oczami.
- Nie w TAKI sposób jesteś mi obojętny!
- A w jaki? - sama nie wiedziałam co mu powiedzieć.
- Myślisz, że nie oblatuje mnie to, że za chwile się zapijesz?
- Myślę, że istotnie cie to nie oblatuje.
Popatrzyłam na niego nie wiedząc co powiedzieć. No cóż, sama jestem sobie winna takich słów z jego strony... Odegnałam te myśli od siebie jak najszybciej.
- Chyba już czas, żebyś wylazł z tego łóżka. - powiedziałam w końcu.
- Po co? - to mnie po prostu przeraziło. - Po co mam wychodzić?
- Jak to PO CO?
- No po co? Powiedz mi, bo nie nie wiem.
- Mike, przerażasz mnie. - zaśmiał się. Nie było w tym śmiechu żadnej wesołości.
- Naprawdę? To już chyba coś... - mruknął i przewrócił sie na plecy łapiąc się za głowę i przymykając oczy. Nie mogłam na to patrzeć.
- Wstawaj z tego wyra! - złapałam go za rękę, ale odepchnął mnie i to mocno, aż upadłam na ziemię. Ale uczepiłam się tej jego ręki, że sam wyleciał z tego łóżka. Prosto na mnie. Dopiero wtedy zorientowałam się, że jest kompletnie nagi... Waliło od niego wódą jak z gorzelni, ale... jego bliskość wciąż wywoływała we mnie te same prądy. Musiałam się stamtąd wydostać.
- Złaź ze mnie. - powiedziałam odpychając go, ale nie wiele to dało.
- Nie. - odpowiedział na co znieruchomiałam i popatrzyłam na niego.
- Jak to nie?
- Nie. Po prostu. - patrzył mi cały czas w oczy.
- Długo masz zamiar tak na mnie leżeć?
- Tak. - zaczynało mnie to wkurzać.
- Złaź! - naprawdę zaczęłam z nim walczyć, ale i tak przegrałam. Przyszpilił moje nadgarstki do podłogi. Patrzył mi prosto w oczy z odległości kilku centymetrów. - Mike, puść mnie.
- Mam cię wziąc siłą? - wytrzeszczyłam na niego oczy. Wziąć siłą? W życiu by czegoś takiego nie zrobił.
- Nie zrobisz tego. - powiedziałam cicho patrząc na niego. Opuścił wzrok na moje usta, aż zaczeły mnie mrowić. Przełknął ślinę...
- Masz rację, nie zrobię. - przyznał cichym szeptem po czym opadł na mnie miękko wtulając twarz w moją szyję. Nie wiedziałam co zrobić... ale po chwili poczułam sie jeszcze gorzej.
Rozpłakał się tak jak na mnie leżał. Słyszałam jak nabiera spazmatycznie powietrze. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe. Sama miałam ochotę się rozpłakać, ale powstrzymywałam sie usilnie. Dlaczego on to tak przeżywa? Przeciez ma Lisę, czego mu więcej potrzeba? Jakichś trójkątów? Ja mu już nie jestem potrzebna do zycia. Czego on ode mnie chce, do cholery?
Drżał lekko na całym ciele nie ruszając się ze mnie. Trwało to już kilka dobrych minut. Nie mogłam się ruszyć. Leżałam jak sparaliżowana, jakbym się bała, że coś się zaraz stanie jeśli tylko poruszę palcem. Czułam wilgoć na szyi. To pewnie jego łzy. Nigdy się tak nie zachowywał...
- Mike. - szepnęłam w końcu przełykając gulę w gardle. - Wypuść mnie. - początkowo nie zareagował. Ale po chwili zaczął się podnosić. Podźwignął się i usiadł na łózku cały drżący. Zdążyłam się pozbierać z podłogi, kiedy znów zapytał...
- Czemu mi nie wierzysz? - spojrzałam na niego. Patrzył na mnie zaszklonymi oczami. Odwróciłam wzrok. Nie mogłam tam dłużej być. Musiałam stamtąd uciec. Po prostu wyszłam.



Michael



Po prostu sobie poszła. Tak bez słowa zostawiła mnie po raz kolejny. Ukryłem twarz w dłoniach i rozwyłem się po prostu tak jak siedziałem. Jak jakiś dzieciak. Nie potrafiłem sie ogarnąć, gdzie bym się nie znalazł tam potrafiłem się z miejsca rozbeczeć. Na zawołanie. Dużo mi nie potrzeba było. Wystarczyło tak naprawdę, że o niej pomyślałem i już... A teraz? Teraz było chyba jeszcze gorzej. Poczułem ją przez chwilę znów tak blisko... Nie chciałem przyjąc do wiadomości tego co mi powiedziała. To nie mogła być prawda. Ale ostatnio miałem jeszcze jeden powód do rozpaczy. Własną głupotę.
Trzeciego dnia po tym jak w kuchni powiedziała mi to wszystko... Nie mogłem już wytrzymać w tym domu. Znów był pełen jej, znów wszędzie czułem jej zapach, wydawało mi się, że wszędzie ją widzę, po prostu wszędzie, gdzie bym sie tylko nie obrócił, była ona. Wtedy po raz pierwszy pojechałem sam w miasto do baru. W przebraniu nikt nie mnie nie rozpoznał. Nawet barman, który co chwila nalewał mi kieliszek do pełna. To było obrzydliwe, ale wlewałem w siebie kieliszek za kieliszkiem. Paliło mnie w gardle, ale nawet byłem z tego zadowolony. Czułem się jakbym wypalał tym z siebie wszystko. Nieważne, że potem wszystko wróci ze zdwojoną siłą, ważne, że teraz choć na moment o tym zapomnę. I nawet mi się to udało. Nie myślałem kompletnie o niczym. Głowa była wyprana ze wszystkiego. Wodziłem tylko już błędnym wzrokiem po cenach innych flaszek w barze.
Zauważyłem, że moja właśnie się skończyła.
- Jeszcze raz... całą. - powiedziałem mając nadzieję, że nie rozpozna mnie po głosie i że mnie rozumie. Miałem wrażenie, że bełkocę. Ale w sumie gówno mnie to obchodziło.
- Nie za dużo jak na jeden raz, prosze pana? - zapytał przyglądając mi się z jakimś niepokojem wycierając szklankę białą ścierą. Spojrzałem na niego mętnym wzrokiem.
- A pytał cię ktoś o zdanie? Ciebie powinno obchodzić tylko to pięćdziesiąt dolarów, ktore ci za to dam, nic więcej. - nic już nie powiedział, zrobił tylko minę i postawił przede mną następną butelkę. Rzuciłem mu pieniadze...
- Kobieta zraniła? - usłyszałem obok siebie słodki dziewczęcy głos. Spojrzałem w tamtą stronę.
Była nawet ładna. Zmierzyłem ją wzrokiem, na pierwszy rzut oka wszystko miała na swoim miejscu. Od góry do dołu. Właśnie... Miała na sobie bluzeczkę na cienkich naramkach, uwydatniała jej spore piersi. Dalej krótka spódniczka, która podkreślała zgrabne nogi. Miała w sobie coś z Dony... Nie wiedziałem co, ale to dostrzegłem... A może na siłę sie czegoś w niej doszukiwałem? Nie ważne. Ważne, że to znalazłem.
- Taa. - mruknąłem wracając z powrotem do swojej butelki. Usiadła obok na krześle zakładając noge na noge. Zauważyłem, że miała szpilki. Dziwne, że byłem w stanie cokolwiek zauważyć...
- Nie doceniła cię chyba w takim razie. - mruknęła kładąc mi rękę na ramieniu. Popatrzyłem znów na nią nawet za wiele nie kontaktując. Nie odpowiedziałem nic. Czułem na sobie wzrok tej dziewczyny. Mogła być mniej więcej w wieku Dony... Kolejne podobieństwo. Skrzywiłem się lekko, może nie zauważyła...
- Mieszkasz w okolicy czy jesteś przejazdem? - zagadneła znów wachlując lekko nóżką. Siedziała przodem do mnie, widziałem doskonale czym się mogła pochwalić. Chyba nawet robiła to specjalnie. Popatrzyłem znów na nią.
- To ważne gdzie mieszkam? - odpowiedziałem wpatrując się w nią bez przerwy. Uśmiechnęła się lekko. Pochyliła się lekko do mnie chwytając w palce kosmyk włosów. Nie lubiłem, kiedy ktoś ich dotykał. Z wyjątkiem Dony... ale ona nią nie była.
- Nie, niezbyt. - wyszeptała. Wstała i chwyciła mnie za rękę pociągając lekko. Nie myślałem wiele.
Wyszliśmy razem z baru na parking, na którym stał mój samochód.
- Daleko do ciebie stąd? - wymruczała stojąc bardzo blisko mnie. Spojrzałem na nią z góry.
- Po co pchać się przez całe miasto... - odparłem i poprowadziłem ją do auta.
- Wow... fajna bryka. - bąknęła, gdy je tylko zobaczyła. Nie skomentowałem tego. Kiedy oboje wsiedliśmy odpaliłem silnik i jakimś cudem wyjechałem stamtąd nikogo nie taranując. Zatrzymałem się kilka kilometrów dalej w jakiejś ustronnej uliczce...
Popatrzyłem na nią, zobaczyłem jak się uśmiecha. Przeszła na tyły między siedzeniami i spojrzała na mnie wyczekująco... Dalej już wszystko samo się działo.
Nie miałem pojęcia czy mnie rozpoznała czy nie, ale w tam tym momencie mało mnie to obchodziło. Zresztą w pewnym momencie zrobiła się mało spostrzegawcza, zresztą ja też. Oparłem ją o tylne siedzenie plecami do siebie i tak mocno w nią biłem... Blondynka, pomyślałem w pewnej chwili. Pusta. Poszła z pierwszy lepszym, gdyby tylko wiedziała z kim...
Wyładowałem się na niej chyba za wszystkie czasy. Ale tak naprawdę przed oczami miałem Donę. To z nią chciałem być... ale skoro ona nie chciała... Przeleciałem dziewczynę, która nawinęła mi sie pod rękę.
Po wszystkim podjechałem pod ten sam bar i czułem sie nawet trochę bardziej trzeźwy. Chciałem sie jej już pozbyć. Wcale nie była nachalna, cmoknęła mnie tylko w policzek i już jej nie było. Pewnie poszła upolować następnego. A ja... Ja ruszyłem do domu. Pedał gazu sam sie chyba wciskał do dechy, cudem nie spowodowałem chyba żadnego wypadku. Kiedy wpadłem do swojej sypialni... myślałem, że oszaleję. Myślałem, że mam jakieś zwidy. Usiadłem na łózku, ale to wcale mi nie pomogło. Wszędzie czułem zapach Dony, jakby dosłownie przed chwilą jeszcze tu była. Była pierwsza w nocy... Kiedy położyłem się do łózka ten zapach stał się jeszcze intensywniejszy. Czułem do siebie obrzydzenie. Dopiero teraz poczułem sie jakbym ją zdradził, naprawdę. I nieważne, że kierował mną alkohol.

Nie płacz, kiedy odejdę... bo to będzie tylko jeden wielki żart.Where stories live. Discover now