54.

195 12 4
                                    

Donata



Wiedziałam, że nie powinnam tego robić. Ale i tak to zrobiłam. Jak zawsze zrobiłam to co chciałam, nie zastanawiając się nad możliwymi konsekwencjami. A znałam je. Mogłam się ich domyślać. Mogłam spodziewać się tego co może się stać, kiedy to zrobię. Ale jak zawsze odrzuciłam to wszystko, te wszystkie dręczące mnie myśli i zrobiłam to o czym myślałam już od jakiegoś czasu.
Siedziałam własnie w tej chwili w samolocie relacji Los Angeles - Warszawa. Zajełam już swoje miejsce i czekałam, aż maszyna w końcu ruszy. Do czasu odlotu zostało jeszcze dokładnie pięć minut. Przypomniałam sobie jak jeszcze dwie godziny temu byłam u Janet. Pożegnałam się z nią... Reszcie w domu u Michaela powiedziałam tylko do widzenia. Co innego miałam im powiedzieć? Tylko z Alanem porozmawiałam kilka minut i... poszłam. A Michael?
Nic nie wiedział. Był w studiu. Wszystkim skłamałam, że wie o tym, że wracam do Polski. Nawet Janet tak powiedziałam... Właśnie tak to było...
Spakowałam się bardzo szybko. Wszystkie moje rzeczy zmieściły mi sie cudem w jednej walizce i torbie na ramię. Były mimo wszystko dość pojemne więc... nie musiałam się martwić, że coś zostawię. Michaela nie było... nawet się cieszyłam. Zamówiłam sobie taksówkę spod jego domu i kazałam się zawieść do jego siostry. Drugą zamówiłam na odjazd na lotnisko.
Nie mogłam tak po prostu wyjechać nie widząc się z Jan. Z Michaelem sprawa powinna wyglądać tak samo, ale to było co innego... Nie zniosłabym tego chyba. Zresztą co on mógł zrobić. Nic. Nie chciałam zresztą by próbował czegokolwiek... Uciekałam tak naprawdę z jego domu. Za jakiś czas wrócę do Stanów i spróbuję jeszcze raz. Ale w zupełnie innym mieście. Na pewno nie wrócę tutaj.
Gdy Jan zobaczyła mnie pod swoimi drzwiami z walizkami chyba od razu domyśliła się o co chodzi. Wpuściła mnie do środka i od razu zagoniła do salonu mówiąc, że zaraz przyniesie nam coś do picia. Usiadłam i wpatrzyłam się w swoje ręce. Wiedziałam, że nie łatwo będzie mi ukryć fakt, że jej brat o niczym nie ma zielonego pojęcia. Ale cóż... Nie chciałam nie potrzebnych lamentów... Pewnie chciałby jakoś mi pomóc, ale prawda była taka, że nic nie mógł z tym zrobić. Nawet gdyby zalegalizowali mi ten pobyt i tak bym wyjechała. Potrzebowałam odpocząć...
- Ja nie wierzę, że za chwilę cię tu nie będzie... - powiedziała cicho Janet wracając do salonu, w którym mnie posadziła i podając mi kubek z moją ulubiona malinową herbatą. Uśmiechnęłam sie widząc to, ale zaraz potem westchnełam nie podnosząc na nia wzroku.
- Co mam ci powiedzieć... - mruknełam tylko.
Nastała cisza. Żadna z nas nic nie mówiła przez dłuższy czas. Jan jednak chyba nie mogłam wytrzymać, bo wciąż się wierciła i wzdychała pod nosem. Spoglądałam na nią od czasu do czasu popijając swoją herbatę. Coś widocznie ją gryzło...
- A Michael? - wypaliła bez najmniejszego ostrzeżenia. - Przeciez na pewno ci pomoże, co nie powiedział ci jeszcze...? Bo chyba wie o wszystkim, prawda? - zapytała wbijając we mnie swoje oczy. Unikałam patrzenia na nią. Wiedziałam ,że od razu wszystko wyczytałaby w moich.
- Oczywiście, że wie. Jak miałby nie wiedziec. - mruknęłam ciężko przełykając śline.
- I co? Tak po prostu pozwolił ci wyjść ze wszystkimi bagażami?
- A co innego miał zrobić? Nic na to nie poradzi...
- Nie, no ja nie wierze! Zaraz do niego zadzwonię...!
- Nie dzwoń! - przeraziłam się. Przeciez on od razu by jej powiedział, że o niczym nie ma pojęcia a wtedy... Janet potrafiła się naprawdę wkurzyć.
- Jak to nie? - spojrzała na mnie zdezorientowana nie wiedząc o co mi chodzi. - Przecież na pewno znajdzie się jakiś sposób, już on coś wymyśli...
- Nie dzwoń, mówię ci, ma jakieś ważne spotkanie. Nie dodzwonisz się nawet do niego teraz. - zmyśliłam na poczekaniu. - Dajmy temu po prostu spokój.
- Jak... jak dajmy spokój?! A co z wami?!
- Jakimi nami? - popatrzyłam na nią znad swojego kubka. Prychneła pod nosem. Nie mogła usiedzieć spokojnie na miejscu.
- Jakimi wami?! Kobieto...! Ja cię proszę, idź po rozum do głowy! - już zaczęła podnosić głos. - To już naprawdę zaszło wszystko za daleko! - spuściłam głowe.
- Co się stało to się nie odstanie. - powiedziałam tylko nie patrząc na nią. Upiłam znów ze swojego kubka. - Co mam według ciebie zrobić, Jan? - zapytałam kiedy usłyszałam jak prychneła po raz kolejny. - Nic nie zrobię... On też nie ma nad tym żadnej mocy... Musze wrócić do Polski, tyle. Nie mam w tej chwili innego wyjścia. Nie ma sensu sie szarpać... - zakończyłam szpetem.
Nie mogła się chyba z tym pogodzić. W innych okolicznościach też była bym załamana tą odmową... Ale w obecnych... to było chyba jak wybawienie. To była beznadziejna sytuacja. Nic nie dało się zrobić. A on... w pierwszej chwili za pewne się wścieknie. Ale po jakimś czasie zrozumie, że dobrze zrobiłam. Wmawiałam to siebie, chciałam w to wierzyć. Zrozumie, że nie można było zrobić nic więcej i nawet będzie się cieszył, że mnie nie ma, że nie musi się już mną przejmowac, bo ja u siebie nie zgine. A tak... Cały czas miał mnie na głowie, swoją byłą. Chore...
- Dona, przeciez... Ja nie wierzę, że on tak po prostu wypuścił cię z domu. - powiedziała po chwili patrząc na mnie ze zbolałą miną.
- Janet, a co miał zrobić... zresztą już ci to powtarzam któryś raz z rzędu. Nie rozmawiajmy o tym... Jest wiele innych ciekawszych tematów... - mruknęłam choć tak naprawdę to nie miałam ochoty o niczym rozmawiać.
- Dona, spójrz na mnie. - o nie. Tego się obawiałam. Ale spojrzałam na nia tak jak mnie prosiła. Wpatrywała się we mnie przez jakąś chwilę, a potem...
- Będe za toba tęsknić. - powiedziała, a potem przesiadła się bliżej mnie i przytuliła mocno. Uśmiechnęłam się mimo wszystko.
- Ja też będę za tobą tęsknić. Za tą twoją brawurą.. Nie ma nikogo tak roztrzepanego jak ty. - zaśmiała się. - No tak! Tylko ty tak potrafisz. Będzie mi cię brakowąc.
- Oj tam nie wyjeżdżasz w końcu na Marsa. - machnęła ręka niby od niechcenia, ale minę i tak miała nieciekawą. Szturchnęłam ją lekko w ramię z uśmiechem. - Może cię nawet odwiedze niedługo w tej Polsce. Co ty na to? - wyszczerzyła się.
- No już wiesz, gdzie mieszkam więc... nie ma chyba żadnych przeciwskazań, co nie? - odpowiedziałam z uśmiechem, ale zaraz sobie przypomniałam, że przeciez przed chwilą ją okłamałam. Przyjedzie owszem, to było pewne, ale po to by mnie zjechać od góry do dołu za to co zrobiłam. Ja jednak nadal uparcie wierzyłam, że to najlepsze co mogę w tej sytuacji zrobić. Inaczej zwariuję...
Żal pozostawał, kiedy już lecąc nad oceanem uświadomiłam sobie, że najprawdopodobniej więcej go nie zobaczę... Chociaż to jest pojęcie względne. Widziec go będę mogła kiedy tylko będę chciała. Głośno o nim było w telewizji, w internecie newsy co drugi o nim. Więc jeśli kiedyś będę chciała znów na niego spojrzeć... nie będę miała problemu. Żałowałam, że go nie spotkam... Że nie będę mogła go już dotknąć, tak jak kiedyś... Pocałować... Przytulić... Tego już nie będzie. Straciłam coś cennego w życiu. Na własne życzenie. Ale kto by się tego spodziewał... Ja na pewno nie, i podejrzewam, że on też...
Zamknęłam oczy opierając głowe o fotel i patrząc w okno. Było ciemno. Na niebie były tylko gwiazdy. Patrzyłam w nie, ale tak naprawdę w ogóle ich nie widziałam. Były mi obce i takie... nijakie... Zanim to wszystko się wydarzyło często razem je oglądaliśmy... Opowiadał mi wtedy o sobie, o swojej młodości, jak to się zaczęło, że zaczął żyć muzyką.
To wszystko dzięki jego ojcu. Niespełniony muzyk, który swój talent chciał przelać na swoich synów... A raczej marzenia. Nie wiedziałam czy ma jakiś talent czy nie... Ale nie ulegało wątpliwości, że Mike go posiadał i to nie niezaprzeczalnie. Gdyby tak nie było, nie byłby tak popularny i nie osiągnąłby takiego sukcesu... Reszta też tam miała jakiś swój udział w całości... Tego zespołu, którego kiedyś byli częścią, ale potem to wszystko się rozpadło i każdy zaczął żyć swoim zyciem. Uwolnili się od ojca, który był bardziej niż surowy. Mogli zacząć swobodnie żyć i tworzyć. A jeśli nawet czasami próbował się wtrącać stawiali mu się wykazując, że są już dorośli i sami będą o sobie decydować. Zwłaszcza Michael. Ale z nim to była troche inna sprawa.
Sama miałam wrażenie, że w pewien sposób Mike był jego pupilkiem, ale w żaden sposób jego ojciec nie umiał mu tego okazać. Lał go, ale jednocześnie robił wszystko by chłopak miał w życiu jak najlepiej. To trochę abstrakcyjna mieszanka... ale tak własnie było, przynajmniej w moim odczuciu.
Mike krótko przed tym jak... sie rozstaliśmy, powiedział mi, że jego stary nawet go przeprosił... Nie wiedziałam czy to wystarczy po tylu latach... Jemu widać wystarczyło, przynajmniej na razie. Zobaczymy co będzie później...
Przepraszam. Ja już tego nie zobaczę.
Chciałam by to wszystko wróciło. Chciałam go znów przytulić i powiedziec, że jest najpiękniejsza rzeczą jaka mnie spotkała w życiu. Że jest mi droższy niż wszystko co posiadam, nawet moje własne życie. Ale zawsze wychodziłam z założenia, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Może właśnie tak miało być... kto wie.
Wmawiałam sobie to. Musiałam. Inaczej znów bym sie załamała, a tego nie chciałam. Nie chciałam znów płakać całymi nocami, nie chciałam się zadręczać. Jedyne czego chciałam to być znów z nim. Nie byłam już pewna czy to jeszcze w ogóle możliwe... Nie wierzyłam już w to. Za dużo się wydarzyło... Za dużo bólu na wzajem sobie sprawiliśmy... On ode mnie chyba ucierpiał jeszcze bardziej...
Pozostało ułożyć się jakoś we fotelu, przymknąć oczy i udawać, że tych kilku cudownych miesięcy w ogóle nie było. Musiałam zapomnieć. Nie mogłam żyć samymi wspomnieniami. To najszybciej sprawi, że po prostu oszaleję. A to nie będzie łatwe, zapomniec, kiedy wszędzie będzie go pełno. Trzeba było jednak spróbować.
Z tymi myślami zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. Jakiś czas będzie cięzko. Ale nie byłam sama. Miałam rodziców i przyjaciółkę. Za jakiś czas może spotkam kogoś... i będzie dobrze. Na pewno.



Michael


Studio stało się takim moim azylem od tego wszystkiego co się działo. Tam mogłem choć trochę odpocząć, odprężyć się. Siedziałem tam godzinami pracując, albo patrząc w sufit. Kanapy były wygodne, więc zdarzało mi sie nawet zostawać na noc. Nikt jakoś nie miał o to do mnie pretensji.
Wysiadałem już trochę znowu. Byłem zmęczony, wykończony, od kilku dni Murrey podawał mi jakieś leki. Nie znam sie na tym, grunt, że działały i mogłem jakoś funkcjonować. Gorzej, że kiedy ich działanie dobiegało końca ja czułem się jeszcze gorzej niż przed ich zażyciem. Ale nie to było ważne. Najważniejsze było to bym był wydajny przynajmniej przez dwanaście godzin dziennie. Szefostwo bynajmniej jak na razie było ze mnie zadowolone.
Substancje, które mój lekarz mi podawał jednak szybko przyzwyczajały do siebie mój organizm, sądząc po tym, że podawał mi je coraz częściej. Nie do przesady przynajmniej w moim odczuciu... ale zdołałem to już zauważyć. Na początku było to 25 mg na dwanaście godzin. Teraz tyle samo podaje mi na osiem... Ostatnio podał mi też coś nowego...
Nie mogłem spać. Nie mogłem nawet zasnąć, żeby budzić się tak jak znów do tej pory. Podał mi coś co się nazywa propofol. Odleciałem po nim na dokładnie sześć minut. Ale po wybudzeniu się czułem się cały odrętwiały, a mózg wydawał się być stworzony z gąbki... Jakoś zasnąłem. Ten sen jednak nie dawał wrażenia wypoczynku.
Niektórzy zaczynali patrzeć na mnie z boku z jakimś takim dziwnym... niepokojem? Może. Sam nie widziałem w tym żadnego problemu. Jeśli sam nie potrafię odpocząć, trzeba mi pomóc. I cieszyłem się, że cokolwiek daje radę mnie zmorzyć, bo inaczej chyba bym padł.
Była już późna dość godzina... około osiemnastej. Na dworze wciąż było jasno, ale było to znać po ruchu ulicznym. Studio nie leżało przy samej ulicy, ale dało się usłyszeć warkot silników samochodowych gdy podeszło się do otwartego okna. Pogoda też była całkiem przyjemna... Jakieś dwadzieścia pięć stopni. Z reguły panowały o wiele wyższe temperatury. Należało się cieszyć z tego lekkiego ochłodzenia, dawało wytchnienie w upałach. Tylko noce były chłodne... był październik.
I pomyśleć, że pół roku temu ona tu przyleciała. U niej w kraju był kwiecień, ledwo wiosna... u nas cały rok lato. Nawet w grudniu temperatura nie spada poniżej dwudziestu stopni... Śnieg zdarzał sie naprawdę bardzo rzadko, u nich każda pora roku wygląda inaczej. Słyszałem, że potrafią sobie nawet pod tym względem prorokować pogodę i zyski z upraw. Jeśli zima będzie mroźna, lato będzie gorące. Jeśli zimą spadnie śnieg, latem będzie dużo owoców... Fascynujące.
Już dawno zauważyłem, że dosłownie wszystko teraz kojarzy mi się z Doną. Potrafiłem zejść myślami na tematy z pozoru zupełnie z nią nie związane, jak np teraz myślałem dosłownie o pogodzie. Ale za chwilę już zacząłem myśleć o klimacie w Polsce, a stąd już do niej nie daleko. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem czując, że znów dopada mnie jakaś słabość... Spojrzałem na zegarek. Tak, już pora, pewnie mój lekarz zaraz się tu zjawi... i nie pomyliłem się.

Nie płacz, kiedy odejdę... bo to będzie tylko jeden wielki żart.Where stories live. Discover now