51.

202 17 1
                                    

Donata


Mijało już około pięciu dni jak wciąż siedziałam u Lisy. Musiałam w końcu się od niej wynieść, nie mogłam jej wiecznie siedzieć na głowie, i tak wystarczająco długo udzieliła mi schronienia. Nadszedł najwyższy czas by wrócić do tego kotła i... zmierzyć się twarzą w twarz z Michaelem, któy od pięciu dni odchodzi od zmysłów.
Lisa nie powiedziała mu, że jestem u niej choć on wydzwaniał do niej po kilka razy dziennie. Za każdym razem po zakończonej rozmowie powtarzała mi, że powinnam dać mu jakoś znać o sobie bo to zaczyna przypominać po prostu zaginięcie. Trochę śmiesznie to brzmiało, ale z jego perspektywy... pewnie tak myśli. W końcu stwierdziłam, że... Po prostu tam wrócę i już.
- Masz tak po prostu zamiar tam wejść i... już? - zapytała kiedy już się zbierałam do wyjścia. Popatrzyłam na nią przez moment.
- Tak.
- Przeciez on cię chyba... nie wiem co ci zrobi! Mówiłam ci, żebyś dała mu znać, że nic ci nie jest, tylko tyle!
- Ja mu się nie muszę tłumaczyć z tego gdzie wychodzę i na ile. - zdenerwowałam się. - Akurat go najbardziej obchodzi gdzie jestem...
- Jesteś głupia?! - krzyknęła w końcu. - Wydzwania do mnie co kilka godzin, wciąz pyta o to samo, odchodzi o zmysłów, martwi się! Szuka cię po mieście, jeździ...! A ty co?! Uciekłaś, ja to rozumiem! Pewnie na twoim miejscu zachowałabym sie tak samo, ale na miłość Boską, Dona, robisz mu krzywdę! - westchnełam.
- Ja mu robię krzywdę tak?
- Tak.
- A on? Obściskuje się z tą lafiryndą na moich oczach. Mnie nie krzywdzi?
- Sama jesteś sobie winna, po co wmówiłaś mu te wszystkie pierdoły?! Ja wcale nie popieram tego co zrobił, ale nie powinnaś być zdziwiona.
- Nieważne zresztą. - mruknełam w koncu. - Jadę tam tylko po to, żeby się spakować. Przenoszę się do hotelu. Ja tam oszaleję prędzej niż on teraz. Naprawdę.
Usiadła na łózku z którego ja przed chwilą wstałam. Westchnęła przymykając oczy. Ktoś zapukał cicho do drzwi. Okazało sie że to jedna z pokojówek.
- Przepraszam panie, ale... - zaczęła patrząc na nas. - Przyszedł pan Michael. Jest cały roztrzęsiony... co mam z nim zrobić? - zapytała patrząc na nas niepwenie.
Poczułam jak cała zawartość żołądka podjeżdża mi do gardła. Spojrzałam na Lise przerażona, na co ona tylko westchnęła.
- Powiedz mu, że zaraz do niego przyjdę. Posadź go w salonie.
- Dobrze. - powiedziała po czym wyszła. Kobieta spojrzała na mnie.
- Nie patrz tak na mnie. - mruknełam. - Wyjdę stąd choćby oknem byleby go nie spotkać.
- Będziesz go teraz unikać? Dona, to się robi naprawdę niepoważne. Ja naprawdę wszystko rozumiem, rozumiem co czujesz. Ale to jest najlepsza pora by to wszystko skończyć. Ja nawet nie chcę się zastanawiać jak on wygląda.
Miała rację, ale jak to ja, za wszelką cenę chciałam uniknąć spotkania z nim. Nie wiedziałam czemu... uciekłam raz i chyba już nie chciałam wracać. Spotkanie z nim oznaczało tylko kolejne cierpienie... A od tego właśnie chciałam uciec. Najlepiej to od razu wylecieć do Stanów... tak żeby nawet nie wiedział.
Wiedziałam, że gdybym coś takiego zrobiła, zraniłabym go dogłębnie. Ale z drugiej strony skoro tak mu dobrze z Madonną, skoro posuwa ją co drugi dzień, bo przecież co drugi dzień nie wraca na noc, ale wraca późno to na co mu ja? Wciąz u niego mieszkałam i była to naprawdę chora sytuacja. Powinnam się od razu wynieść... Powinnam tam nie wracać.
Ale co się stało to się nie odstanie i trzeba było coś zrobić. Musiałam wziąć się w garść.
Lisa wstała i wyszła do salonu, gdzie kazano mu na nią poczekać, zostałam sama w pokoju. Usiadłam na łózku i ukryłam twarz w dłoniach. To się robi coraz bardziej skomplikowane... A istnieje tyle prostych sposobów na rozwiązanie tego wszystkiego. Każdy jednak wbrew pozorom jest zbyt trudny, mimo, że istotnie łatwy.
Siedziałam tam przez jakąś chwilę. Podeszłam nawet do drzwi, chciałam może coś usłyszeć... Dowiedzieć się co mówią. Nic nie było słychać. No tak, salon jest zbyt daleko... Uchyliłam więc ostrożnie drzwi, ale i to nie wiele dało. Wszystko jakby przeciwko mnie, jakby chciało, żebym wyszła po prostu z tego pokoju.
Westchnęłam. Może właśnie to powinnam zrobić. Ale już widziałam w swojej wyobraźni co zrobi jak mnie tu zobaczy. Co zrobi mnie i Lisie, kiedy dowie się, że przez cały czas tu byłam, a ona kłamała mu w żywe oczy. Może i będzie miał rację, ale to nie zmienia faktu, że nie jestem od niego w żaden sposób uzalezniona i moge robić co mi się żywnie podoba. Nie musze mu się tłumaczyć.
Zamknęłam za sobą drzwi i powoli po cichu zrobiłam kilka kroków czując jak serce wali mi w piersi. Rozedrze mnie na strzępy, pomyślałam, ale nie można już było dłużej sie ukrywać jak jakiś zbieg z zakładu dla obłąkanych. Przystanęłam na moment tak by pozostać jeszcze niewidoczną. Słyszałam jak rozmawiali... a raczej jak Mike cicho coś mówił. Bo Lisa tylko stała, patrzyła na niego i nie odzywała się. Co miała mu powiedzieć...
Wzięłam w końcu głęboki wdech i wyszłam zza tej ściany. Od razu poczułam jakby kilkadziesiąt ostrych sztyletów wbijało się w moje ciało. Tak nieprzyjemny i parzący był jego wzrok. Wiedziałam, że się wścieknie. I nie myliłam się.


Michael


Wariowałem. Gdzie bym nie poszedł, nie zapytał, tam nigdzie jej nie było. Byłem już chyba na skraju załamania nerwowego. Ile można wytrzymać... Najpierw mnie zostawiła po kilku cudownych miesiacach bycia razem, po tych wszystkich szczęśliwych wspólnie spędzonych chwilach, tak po prostu... Potem wmówiła mnie i sobie chyba też przy okazji, że nic już do mnie nie czuje. Ból jaki wtedy czułem był nie porównywalny z niczym co czułem do tej pory. Nikt mnie tak nie zranił, nie skrzywdził po prostu przez całe moje życie. Mówiła, że mnie nie kocha, ale jej zachowanie mówiło zupełnie co innego. Mętlik, który miałem w głowie, chaos po prostu, spowodował, że wszystko cholernie się zagmatwało, a przecież... Wystarczyłoby tylko kilka prostych słów z jej strony... Była jednak uparta. Teraz ode mnie uciekła. Nie wiedziałem już gdzie jej szukać. Bałem się, zaccząłem już tworzyć sobie różne czarne scenariusze tego co mogło się z nią stać. Widziałem ją gdzieś zamkniętą, bitą, nie wiem, wszystko co najgorsze, włącznie z tym, że ktoś ją gdzieś przypadkowo bądź nie zabił.

Nie płacz, kiedy odejdę... bo to będzie tylko jeden wielki żart.Where stories live. Discover now