65.

206 14 2
                                    

Donata



Wrócił z tej gali i natychmiast położył się do łóżka. Była godzina dwunasta. Ledwo przyłożył głowę do poduszki i już go nie było. Martwiłam się, patrzyłam na niego przez jakiś czas zanim sama w końcu zasnęłam. Miałam nieodparte wrażenie, że dzieje się coś jeszcze o czym nie wiem, ale kiedy go o to spytałam spojrzał na mnie lekko zdziwiony, a potem zaprzeczył.
- Nic się więcej nie dzieje, kochanie, skąd ci to przyszło do głowy? - siedzieliśmy w ogrodzie. Wyjątkowo znów dali mu wolne, mógł zostać w domu, odpocząć. Ale nie chciał leżeć w łóżku choć próbowałam go do tego namówić.
- Tak tylko pytam. - odmruknęłam. - Po prostu przyszło mi na myśl...
- Co, skarbie?
- Że coś się dzieje o czym mi nie mówisz. Chciałabym wiedzieć...
- Nic się nie dzieje, naprawdę. - powiedział miękkim głosem chwytając mnie za rękę. Uśmiechał się przez chwilę po czym po raz setny zerknął na swój telefon. Chcąc go trochę rozweselić, zażartowałam;
- Co tak patrzysz wciąż w ten telefon? Czekasz na smsa od kochanki? - spojrzał na mnie zaskoczony.
- Co? - wydawało mi się, że nie bardzo kontaktuje. Był chyba pogrążony we własnych myślach.
- Zapytałam czy wyczekujesz jakiejś wiadomości od kochanki. - powtózyłam z uśmiechem. Sam się w końcu znowu uśmiechnął.
- Nie, nie czekam na żadną kochankę, słońce... - mruknął i zaczał spoglądać po okolicy zamyślony.
- Ostatnio dużo myślisz. Zaparzę ci zieloną herbatę, będzie ci przyjemniej. - rzuciłam i wstałam wchodząc do środka.
Miałam naprawdę dziwne wrażenie... On naprawdę coś ukrywał. Tylko co? O kobietę raczej tu nie chodzi. Był tak wykończony, że nawet ze mną ostatnio rzadko chodził do łóżka, a co dopiero z kimś... Nie miałam pretensji. Niech tylko skończy pracę nad tą płytą to oboje odetchniemy.
Nie wiedziałam jaką inną rzecz mógłby chcieć przede mną zataić. Może ma nieślubne dziecko? Parsknęłam śmiechem pod nosem na tą myśl. Jasne. Chociaż nigdy nic nie wiadomo... Ale raczej niczego bym mu nie urwała z tego powodu.
Zdrada nie, dziecko na boku nie... to co? A może... Coś ścisnęło mnie w żołądku. Może po prostu nie chce mi powiedzieć naprawdę banalnej rzeczy. Obiecał mi, że nie będzie więcej brać tego świństwa, może nadal zgadza się podawać sobie ten propofol za moimi plecami? Tylko gdzie? W studiu. Tam jak się zamknie to go nikt nie widzi, a też nikt nie będzie mu przeszkadzał w pracy.
Potrząsnełam głową. Obiecał mi, dlaczego miałabym mu nie ufać i podejrzewać, że mnie okłamuje? Teraz całe dwa dni siedział w domu, cud nad Wisłą, i nijak nie miał sposobności, żeby to sobie wstrzyknąć. Doktorka też tu nie było. Raczej mogę być spokojna.
Odetchnęłam i po chwili gdy herbata była już gotowa, postawiłam gorący kubek na tacę a obok cukier i wróciłam do niego.
Kiedy weszłam do ogrodu, rozmawiał z kimś przez telefon. Od razu zauważyłam, że coś jest na rzeczy. Dłonie mu drżały, oczy miał wielkie jak spodki. Coś się działo.
- Mike? - odezwałam się kładąc tacę na stoliku i podchodząc do niego. Spojrzał na mnie jakby się przestraszył.
- Boże... - jęknął. Nabrał głęboko powietrza do płuc. - Dobrze... spotkamy się wieczorem. Na razie.
- Co się stało? - zapytałam natychmiast. Schował telefon do kieszeni i lekko chwiejnym krokiem wrócił na swoje krzesło. Westchnął przecierając twarz dłońmi.
- Ze studia... - mruknął. - Coś tam im nie idzie... Chcą żebym to zobaczył. Będę musiał jechać... ale dopiero wieczorem. - stanęłam obok niego i ucałowałam go w czubek głowy gładząc przy tym lekko po plecach. Westchnął znów i objał mnie w pasie. - Mam już dosyć. - dodał.
- Poradzisz sobie. To już końcówka, sam mówiłeś. - starałam się go pocieszyć jak mogłam.
- Tak. Ale to jest właśnie najgorsze...
Nie wiedziałam jak mu pomóc, mogłam tylko gadać. Przytulać, całować, głaskać, tak naprawdę nic nie mogłam.
Nazajutrz jednak wydarzyło się coś niespodziewanego. Rano, kiedy tylko oboje się obudziliśmy ktoś wpadł do naszej sypialni. Był to Alan. Rzadko bywał w tym pomieszczeniu, ale tym razem był jakiś rozgorączkowany. Nawet nie zauważył pewnej rzeczy...
Ostatnie dwa dni Mike spędził w domu we względnym spokoju. Tej nocy oboje nabraliśmy ochoty na małe co nie co i oto teraz oboje staraliśmy się zakryć... To znaczy... Mike bardziej starał się zakryć MNIE... SOBĄ. Alan jednak zdawał się tym nie przejmować. Doskoczył do nas z kilkoma gazetami.
- Michael, zobacz! Nie wiem czy nazwać to katastrofą? Nie mam pojęcia! Przeczytajcie! - rzucił nam papiery.
- Ale co się stało? - zapytałam zakopując się pod kołdrą po sam nos. Chwyciłam jedną i od razu dostrzegłam wielkie zdjęcie Michaela, który coś śpiewał jak można było sie domyślić, pewnie na ostatniej gali. A nad nim wielki tytuł...


Nie płacz, kiedy odejdę... bo to będzie tylko jeden wielki żart.Where stories live. Discover now