Rozdział 62: Damon

9.4K 685 69
                                    

Obudziłem się nieco wcześniej i zapatrzyłem się na leżącą obok mnie Audrey. Nadal nie mogłem uwierzyć, że jest tak blisko mnie i że odwzajemnia moje uczucia. A więc tak smakowało szczęście...

Promienie słońca najwyraźniej łaskotały ją w twarz, bo zmarszczyła nos i otworzyła oczy. Spojrzała na mnie. Na moją dłoń spoczywającą obok jej dłoni i chwyciła mój mały palec swoim. Uśmiechnąłem się i przysunąłem bliżej, by ją pocałować.

- Głodna? - zapytałem.

- Zależy co masz na myśli...- odparła, przywierając do moich warg, co bardzo mi się spodobało.

Od pierwszego spojrzenia; od pierwszego kontaktu między nami iskrzyło, ale chyba nie sądziłem, że dwoje osób może tak bardzo dopasować się temperamentami. A może po prostu chodziło o coś więcej? To nie było płytkie, powierzchowne, oparte jedynie na pierwotnej, czystej żądzy...Ten ogień był wszystkim; to była miłość, a ja...czułem, jakbym narodził się na nowo.

W końcu zeszliśmy na patio, by cieszyć się sobą i poranną kawą na świeżym powietrzu.

- Ostrożnie kochanie...bo poparzysz sobie usta – odparłem, widząc jak zachłannie upija łyk gorącego płynu.

- I co z tego? - zaśmiała się słodko, odkładając kubek.

Wychyliłem się przez stół w jej stronę.

- Nie będę mógł cię całować...- oznajmiłem, pocierając nosem o jej nos, z czołem przytulonym do jej czoła.

Roześmiała się. Po chwili powiedziała:

- Zjadłabym arbuza...

- Głupek – puknąłem się w czoło. - Nie kupiłem żadnych owoców – dodałem z westchnieniem frustracji, bo Floryda słynęła z pysznych, świeżych warzyw i owoców: arbuzów, truskawek, pomarańczy i pomidorów.

- Nic się nie stało – uniosła kąciki ust.

- Zaraz pojedziemy na zakupy – mrugnąłem.

- Do marketu?

- Nie. Znam takie jedno, wyjątkowe miejsce...

- Cudownie...- ucieszyła się. - Lecę pod prysznic, ubieram się i lecimy – natychmiast zerwała się na równe nogi, zrobiła krok w kierunku domu i niemal w tym samym momencie obróciła się. - Albo...- posłała mi figlarny uśmiech. - Weźmiemy prysznic razem...

Naturalnie nie musiała mnie namawiać...

**********

- Super klimat! - ekscytowała się Audrey, przyglądając się przeróżnym, egzotycznym owocom.

Wiedziałem, że słynny targ Robert is Here spodoba się jej. Niegdyś miejsce stanowiło niewielki, rodzinny biznes, który z czasem przekształcił się w owocowo – warzywne imperium.

Przystanęła przy straganie z pomidorami, wzięła jeden do ręki i zaczęła go oglądać.

- Dobrze wygląda...

- A jak pachnie...Musi być pyszny...- odparła, wgryzając się w niego. Na mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Podszedłem do niej, wybrałem średniej wielkości pomidora i zrobiłem to samo. Rzeczywiście, był bardzo soczysty i smaczny. - Nie wierzę...- zdumiała się.

- W co nie możesz uwierzyć? - zaśmiałem się.

- Jesz coś nieumytego...to niehigieniczne...

- Na pewno ma mnóstwo drobnoustrojów...- przesunąłem palcem po brodzie. - Widzisz...zmieniam się...dla ciebie...- dodałem, na co zaczęła się śmiać jeszcze głośniej.

You Knock On My DoorWhere stories live. Discover now