Rozdział 57: Audrey

8.9K 695 40
                                    

Damon przekręcił klucz w drzwiach i z dudniącym sercem weszłam do środka. Byłam u niego po raz pierwszy, co więcej byliśmy sami i odczuwałam delikatny stres, który przeplatał się z ekscytacją.

Jego mieszkanie było nowoczesne w każdym calu, ze lśniącymi parkietami, białymi meblami i ogromnymi oknami. Nie tak je sobie wyobrażałam: w głowie mignął mi ciemniejszy wystrój. Sama nie wiem dlaczego.

 Chyba dostrzegł moją skonsternowaną minę, bo posłał mi półuśmiech.

- Trochę brakuje kobiecej ręki...- stwierdził skromnie.

- Jest ładnie...tak jasno i...czysto.

- Czysto – zaśmiał się. - A więc miałaś mnie za bałaganiarza. Okej.

- Jeśli mam być szczera to...miałam cię za pedanta...i perfekcjonistę.

- Uff...Bałem się, że z tych ślicznych ust padną inne słowa.

Przechyliłam głowę.

- Jakie?

- Nadęty buc...dupek...gbur...

- Hm...

- Nie zaprzeczyłaś – pstryknął mnie w nos, złapał w talii i pociągnął w stronę sofy, na której leżała już wygodnie Lucy. - Odpoczywajcie, a ja w tym czasie będę pichcić.

Potoczyłam za nim wzrokiem, gdy maszerował w stronę kuchenki. Wyjął z szuflady granatowy fartuch, założył go na siebie i przewiązał z tyłu. Gdyby nie Lucy, która za sprawą kołnierza dokazywała teraz na kanapie, dołączyłabym do niego.

- No już. Spokojnie, kiciuś. Wiem, że ci niewygodnie, ale musisz wytrzymać – głaskałam Lucy, kątem oka podpatrując, co robi Damon.

Jasny gwint...jak można tak dobrze prezentować się w zwykłym fartuchu. Granatowy wręcz idealnie pasował do jego oczu; podkreślał jeszcze bardziej ich barwę.

Lucy przysnęła, a wtedy zwlekłam się z sofy, obeszłam kuchenną wyspę i stanęłam obok Damona. Moje spojrzenie skupiło się na jego silnych, zadbanych dłoniach, które kroiły warzywa ze zwinnością godną szefa kuchni.

- Co tu robisz? - uniósł brwi i uśmiechnął się półgębkiem. - Miałaś odpoczywać.

- Przyszłam sobie popatrzeć – wzruszyłam ramionami.

- Tak? W takim razie okej – odparł, na co się roześmiałam. - Patrzeć możesz, ale żadnego pomagania.

Oparłam łokcie o blat wyspy i pochyliłam się nieco bardziej ku niemu.

- To sobie popatrzę...

Gapiłam się na niego jak zahipnotyzowana, niemal zapominając o zmęczeniu, jakby zasilana jakąś niezwykłą energią. To było takie miłe. Nigdy nie doświadczyłam czegoś podobnego...takiego...uczucia. Wydawało mi się, że niegdyś byłam zakochana w Cadenie, ale to nie równało się z tym, co czułam do Damona...Uzmysłowiłam sobie, że to nie jest zwykłe zauroczenie czy fascynacja; wpadłam jak śliwka w kompot.

Zamrugałam kilkakrotnie, by sprowadzić się na ziemię, co nie uszło jego uwadze, bo oderwał się od gotowania i zlustrował mnie swoim uwodzicielskim wzrokiem. Odwzajemniłam spojrzenie i zaczęłam się śmiać.

- Co cię tak rozśmieszyło? - spytał zdziwiony.

Zbliżyłam się do niego i przetarłam sos z jego twarzy. Odruchowo przesunęłam koniuszkiem palca w okolicę jego pięknie wykrojonych warg.

- Masz odrobinę sosu...na ustach – wymamrotałam.

- Ach tak...- zastygł na kilka elektryzujących sekund, by po chwili oprzytomnieć, wobec głośnego skwierczenia na patelni...- Kurcze! - obrócił się gwałtownie, sięgając po drewnianą łyżkę.

Wolałam nie rozpraszać kucharza i z uśmiechem na ustach wróciłam do Lucy. Przysiadłam obok niej, trochę już spokojniejsza i zrelaksowana. Niedługo potem zjawił się Damon z kolacją. Niepozorny, zwykły makaron bolognese, w jego wykonaniu pachniał obłędnie.

- Czekaj...Bym zapomniał...świeczki – wycelował palec w stół.

- Romantycznie...

- Pracuję nad romantyzmem – odparł całkiem poważnie, na co uniosłam lekko kąciki ust. A jednak mnie słuchał...

Kiedy skończyliśmy jeść, wstałam, by posprzątać ze stołu, ale Damon dał mi gestem znać, że on się tym zajmie.

Lucy się przebudziła i znowu szarpała się z kołnierzem. Współczułam jej. Sięgnęłam po komórkę, mając nadzieję, że znajdę jakieś sensowne rozwiązanie, które mogłoby pomóc ulżyć jej w cierpieniu. Zamiast tego na pewnym forum wyczytałam, że miała sporo szczęścia. Jedna z użytkowniczek opisała podobną sytuację, gdzie zaniedbanie lekarza doprowadziło do niewydolności nerek u jej kotka, w wyniku czego kot został uśpiony. Pomyślałam o Lucy i prawie pękło mi serce...I choć zwykle panowałam nad emocjami, rozkleiłam się jak dziecko.

- Coś się stało? - Damon w okamgnieniu znalazł się przy mnie i od razu otoczył mnie ramieniem.

Opowiedziałam mu, co wyszperałam w Internecie.

- Nie wiem...co bym zrobiła...gdybym musiała uśpić Lucy. Nie wyobrażam sobie tego – głos mi się rwał.

- To...jest zawsze ciężkie, ale nic takiego się nie stanie – w jego pewnym spojrzeniu dostrzegłam smutek. - Przechodziłem przez coś takiego, przed moim wyjazdem do Londynu – dodał wobec mojego milczenia. Wyjął telefon z kieszeni spodni i pokazał mi zdjęcia, których dotąd nie widziałam. - To jest...był...Buddy.

- Amstaff – wyszeptałam.

- Sporo razem przeszliśmy. Buddy dużo wycierpiał, ale był bardzo dzielny.

- Chorował?

- Poprzedni właściciel wykorzystywał go do walk psów, uratowałem go, ale miał dużo problemów ze zdrowiem.

- Tak mi przykro Damon...

- Zadbamy o Lucy, nic jej nie będzie – zapewnił, ściskając moją dłoń.

Opuściłam lekko głowę.

- Dostałam ją...od babci – oczy zaszły mi łzami. - Ona nie może odejść...nie może mnie zostawić...Pamiętam, jak babcia dostała udaru...Gdybym się pospieszyła...ale ona mówiła, że to nic takiego, że to tylko zasłabnięcie, a ja uwierzyłam...Powinnam zareagować szybciej. Wszystko mogło potoczyć się...inaczej i...nie byłabym sama – łzy spłynęły mi po polikach.

Tak długo to w sobie dusiłam. Za długo.

- Nie jesteś sama – odparł Damon, obejmując dłońmi moją twarz. - Nie jesteś sama – powtórzył i zagarnął mnie w ramiona.

Wtuliłam się niego i trwaliśmy tak oboje w milczeniu. Czułam się malutka, bezpieczna i zadbana. Zamknęłam powieki i wymęczona emocjami, odpłynęłam w sen.

You Knock On My DoorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz