Rozdział 53: Audrey

8.6K 688 35
                                    

Uważnie przyglądałam się Lucy. Jej apatia była niepokojąca i niepodobna do niej. Może byłam przewrażliwiona, ale wczorajszego wieczoru lgnęła do mnie, była energiczna, zaczepiała mnie, Amy, Willa, a nawet Damona, którego ledwie znała. Przez cały ranek wyszła z legowiska może z raz.

- Kiciuś...co się dzieje? - przykucnęłam przy niej.

- Pewnie ma dosyć pieszczot – odparła Amy, wchodząc do kuchni. - Nie martw się. Nasza Lucy nie ma dziś humorku.

- Ech...no nie wiem...- rzuciłam bez przekonania. Lucy faktycznie miewała swoje kocie humorki, ale raczej nie bez konkretnego powodu. - Może zjadła coś, co jej zaszkodziło – zastanawiałam się.

- Nie dostaje nic, czego nie może jeść. Pilnujemy naszej złośnicy. Nie zamartwiaj się – uspokajała mnie Amy. - Zobaczysz. Wyleży się, wyleni i jak wrócisz z pracy, będzie brykać jak tygrys.

- Może masz rację – westchnęłam.

Wieczorami Lucy była bardziej żwawa i skora do zabawy. Choć tak apatyczna bywała niezwykle rzadko. Pojechałam do pracy, ale w ciągu dnia myślałam o niej. Na szczęście Amy do wieczora miała być w domu. Obiecała, że będzie trzymać rękę na pulsie.

- Jesteś jakaś nieobecna...- oznajmił Damon, gdy zbierałam się do wyjścia. - Coś cię martwi?

Podniosłam na niego wzrok. Moja dłoń zastygła na torebce. Wiedziałam, że za godzinę ma ważne spotkanie i nie chciałam robić mu kłopotu. Poświęcił na ten projekt tyle czasu i energii. Nie mogłam tego zepsuć.

- To nic takiego...Wstałam lewą nogą – uniosłam kąciki ust.

- Zdarza się – obdarzył mnie uśmiechem. - Przepraszam, że nie mogę cię odwieźć. Wynagrodzę ci to. Zjesz ze mną jutro kolację? Ugotuję coś...specjalnie dla ciebie.

Zrobiło mi się miło. Na chwilę zapomniałam o problemach.

- Gotujesz?

Zrobił krok w moim kierunku i wbił we mnie wzrok.

- To takie dziwne? - zaśmiał się. - Coś tam umiem...- dorzucił skromnie. - Susan wolała latać po restauracjach, a ja...wolę spędzać czas w domowym zaciszu.

- Nie przestajesz mnie zaskakiwać, Damonie Locklear – odparłam, nie odrywając od niego oczu.

- Mam nadzieję, że...pozytywnie – zbliżył się i nasze palce się splotły.

Serce zaczęło mi bić szybciej. Jego wargi delikatnie musnęły moje, a kiedy wsunął dłoń w moje włosy, niemal zakręciło mi się w głowie.

- Cholera...- padło za plecami. Ocknęłam się i w jednej sekundzie obróciłam się przez ramię. Matt stał w progu mojego gabinetu. Zmieszany, cofnął się, dając w ten sposób sygnał, że nie chciał przeszkadzać. - Wiem...mam wyczucie czasu...Już sobie idę...Chciałem o coś spytać, ale to może poczekać...

- Właśnie wychodziłam.

Nadal galopowało mi serce. Spojrzałam na Damona. Wciąż czułam muśnięcie jego warg, delikatne, ale pewne i zdecydowanie...za krótkie. Ogień w jego oczach nie pozostawiał wątpliwości – on również czuł niedosyt...

- Do jutra! - zachłannie odprowadzał mnie wzrokiem.

Pożegnałam go uśmiechem i ruszyłam do windy.

**********

- Miałaś rację. Coś z nią nie tak...- odparła Amy, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi. Zamarłam w bezruchu. - Nasiusiała poza kuwetę. Dwa razy. I nie chce jeść...

- Boże...- wymamrotałam i od razu pobiegłam do kuchni. Kucnęłam przy jej legowisku. Początkowo nie reagowała. Chwilę potem zaczęła miauczeć, co brzmiało jak płacz małego dziecka. Ścisnęło mnie w środku z żalu. - Jedziemy do weterynarza...Trzymaj się kiciuś...- wyszeptałam, ocierając łzę, która spłynęła po policzku.

- Zadzwonię po taxi – oznajmiła stojąca w futrynie Amy, na co skinęłam z aprobatą. - Zrobione – dodała, gdy wyjmowałam z szafy transporter dla Lucy. - Jadę z wami.

- Nie, kochana. Szykuj się do pracy.

- Dobrze...Ale jakby coś się działo, koniecznie daj znać.

- Jasne – kiwnęłam, przenosząc wzrok na Lucy, która niechętnie zgramoliła się z miejsca.

Spojrzała na transporter, na mnie i zamiauczała tak żałośnie, że musiałabym nie mieć serca, by zmuszać ją, by tam wlazła. Wzięłam ją na ręce i w pośpiechu opuściłam mieszkanie. Taksówka czekała już pod blokiem.

**********

Kiedy recepcjonistka poinformowała mnie, że nasza pani weterynarz obecnie ma urlop, byłam już mocno podenerwowana. Ufałam pani Cooper, która od lat zajmowała się Lucy. I choć młody lekarz, do którego nas skierowano, wzbudzał we mnie niepokój, musiałam podjąć szybką decyzję. Nie chciałam bowiem narażać mojej Lucy na męczące wycieczki po mieście.

- Nie ma powodów do niepokoju – obwieścił mężczyzna, który według mnie nie poświęcił swojej pacjentce zbyt wiele uwagi.

- To żołądek? - byłam przejęta. - Doktor Cooper zaleciła zmianę diety i naprawdę się poprawiło...Nic nie rozumiem...

Lekarz pokręcił głową.

- Z układem pokarmowym wszystko w porządku. To infekcja pęcherza. Podamy furaginum, metioninę i będzie dobrze.

- Mam nadzieję...- stwierdziłam.

Musiałam dać mu jakiś kredyt zaufania. Przecież był lekarzem. Powinien znać się na swojej pracy.

Wróciłyśmy do domu, ale tej nocy nie spałam spokojnie. Doglądałam Lucy. Dopiero nad ranem, gdy nabrałam pewności, że się jej poprawia, zdrzemnęłam się na dwie, może trzy godziny. 

You Knock On My DoorWhere stories live. Discover now