Rozdział 22: Damon

10.3K 709 78
                                    

Za pół godziny miałem spotkać się z Phillem Andersonem. Mężczyzna za namową Susan zechciał przyjrzeć się projektowi, któremu poświęciłem mnóstwo czasu i energii. Istniał cień szansy, że zdążę. Spuściłem głowę i zmarszczyłem nos – musiałbym wyjechać teraz, zabierając ze sobą przykutą do mojej ręki, Audrey Adams. Jak ja mu to wytłumaczę, do cholery? Szykowała się totalna katastrofa...

- To bardzo ważny projekt – wycedziłem poirytowany.

- Jedźmy. Opowiesz mi po drodze – odparła, jak gdyby nic.

Zacisnąłem usta w wąską linię.

- A co z tym? - wskazałem kajdanki.

- Przypominam ci, że to ty nas ze sobą skułeś. Ja też nie jestem zachwycona. Ale przez twoje marudzenie się spóźnimy, a tego nie chcemy skoro to takie ważne, tak?

Pokiwałem głową. Ta kobieta była niemożliwa. Raj i piekło w jednym cudownym opakowaniu.

- Aha...- uniosłem kąciki ust. - Wsiadaj pierwsza – otworzyłem jej drzwi.

- Wydawało mi się, czy się uśmiechnąłeś? - zapytała, pociągając mnie za sobą.

- Nie mam nastroju do żartów – burknąłem.

- To coś nowego - rzuciła kąśliwie.

Przekręciłem kluczyk w stacyjce i z piskiem opon ruszyłem w stronę Soho.

- Upokorzyłaś mnie na oczach pracowników – nadal byłem na nią zły.

- Egoista – odparła lodowatym tonem. - Myślisz tylko o sobie. Liczą się jedynie twoje uczucia – dodała, akcentując słowo „twoje".

- Nieprawda – oponowałem.

- Jak mogłeś pomyśleć, że ja...i twój ojciec? Że my...mamy romans...To nie mieści się w głowie...

- Chciałem o tym dziś pogadać...Wyjaśnić to.

- A co tu wyjaśniać? - bezlitośnie się nade mną znęcała.

- Musisz się o wszystko kłócić? - spytałem. - Czemu on się tak wlecze? - pomyślałem na głos. Poprawiłem okulary przeciwsłoneczne i wychyliłem się w lewo, sprawdzając, czy nic nie nadjeżdża z naprzeciwka. Zamierzałem wyprzedzić feralnego kierowcę. Korzystając z okazji wdepnąłem gaz i wyprzedziłem czarnego suva, nie zwalniając tempa.

- Uważaj. Jak się rozbijemy, zniszczysz sobie tę ładną buźkę i zostanie ci już tylko ten paskudny charakter – uśmiechnęła się półgębkiem.

- Myślałem, że dla kobiet liczy się przede wszystkim kasa. A tej mi akurat nie brakuje.

- Wrzucasz wszystkich do jednego wora – ofuknęła mnie.

Spasowałem. Nie miałem dalej ochoty się z nią sprzeczać. Wreszcie dotarliśmy pod Soho Grand Hotel. Zaparkowałem na dziedzińcu i poprawiłem krawat, przyglądając się swojemu odbiciu w lusterku.

- Dobrze wyglądasz...- zerknęła na mnie ostrożnie, na co się uśmiechnąłem.

- Jak mu to wyjaśnimy? - spojrzałem na kajdanki.

- Zdamy się na mój urok osobisty – wzruszyła ramionami.

Czy ona była poważna?

- Na twój urok? - spochmurniałem.

- No raczej nie na twój...- stwierdziła, sięgając po teczkę z materiałami.

Drażniła się ze mną, co doprowadzało mnie do szaleństwa. Coś mnie do niej ciągnęło. Ale był jeden znaczący problem: mianowicie jej nie znosiłem. Z wzajemnością. Byliśmy jak ogień i woda, dwa żywioły.

- Chodźmy już. Anderson miał czekać na mnie w restauracji – obwieściłem. Wyszliśmy z samochodu, kierując się w stronę głównego wejścia. Z lobby przeszliśmy do restauracji. Rozejrzałem się, ale nigdzie nie dostrzegłem Andersona. - Gdzie on jest? Spóźniłem się chwilę, ale...chyba sobie nie poszedł. To nie w jego stylu.

- Nie panikuj – uspokajała mnie Audrey. - Miałeś opowiedzieć mi o tym ważnym projekcie.

- Planuję budowę nowego Centrum Konferencyjnego w tej okolicy. Ale brakuje mi funduszy.

- Rozumiem...

Nim wdałem się w szczegóły mój telefon piknął.

- „Czekamy na tarasie" - odczytałem na głos wiadomość od Susan. - Jest z nim Susan...Nie mogło być gorzej...

- Wcale nie – rozpromieniła się. - Mam pewien pomysł – dorzuciła enigmatycznie i pociągnęła mnie za sobą w stronę windy. - Uwielbiam tarasy w Nowym Jorku. W ogóle tu jest tak pięknie, cudowny wystrój – ekscytowała się. To było słodkie i choć wszystkie znaki na niebie i ziemi świadczyły na moją niekorzyść, zwiastując nieuchronną porażkę, jej wesołość o dziwo łagodziła moje obawy. - Obejmij mnie – powiedziała, gdy wchodziliśmy na taras.

- Słucham? - uśmiechnąłem się szeroko, widząc, że patrzy na nas Susan.

Czekała w towarzystwie swojego narzeczonego. Ukradkiem wypatrywałem jej ojca.

- Obejmij mnie w talii, jak swoją dziewczynę.

- To jakieś...szaleństwo.

- O, tak – jej usta wygięły się w uśmiechu.

Kiedy moja ręka spoczęła na jej plecach, poczułem coś, czego dotąd nie znałem, jakby...drżenie w piersi.

Nie było czasu, by analizować uczucia. Zajęliśmy miejsca naprzeciw Susan i Briana, którzy wyglądali na zaskoczonych.


You Knock On My DoorWhere stories live. Discover now