Rozdział 56: Damon

8.2K 687 28
                                    

- Poprawiło się tylko na chwilę, a teraz... jest gorzej niż wczoraj - Audrey szlochała, co wcale mnie nie dziwiło. - Nie wiem co robić...Nie mogę dodzwonić się do weterynarza. Sprawdzałam inne kliniki w okolicy, ale nie mają zbyt dobrych opinii. Tak bardzo się o nią boję...

Czułem, że trzeba podjąć konkretne kroki. Natychmiast.

- Znam świetną klinikę. Zaraz po was będę.

Spojrzałem na zegarek. Musiałem się spieszyć, by uniknąć korków. Wybiegłem z biura jak poparzony, ignorując Nicole, która próbowała mnie zatrzymać w jakiejś ważnej sprawie. Ale nic innego mnie nie obchodziło; nic poza faktem, że Audrey jest bezradna, smutna i przygnębiona, i mnie potrzebuje.

Dodałem gazu i niemal teleportowałem się na Brooklyn. Zadzwoniłem do niej, dojeżdżając, a kiedy dostrzegłem, że czekają na mnie pod blokiem, wyszedłem z auta i pomogłem im usadowić się w środku. Lucy nie wyglądała dobrze. Cholernie się zmartwiłem.

- Siusia krwią...jestem przerażona – oznajmiła. - Te leki...chyba nie działają...

- Zaraz wszystkiego się dowiemy. Głowa do góry – pocieszałem ją, jak tylko potrafiłem.

- Gdzie jest ta klinika? Gdzie jedziemy?

- Na West Side.

- To niedaleko twojego domu...

- Tak. Sprawdzone miejsce, swego czasu często tam bywałem. Fantastyczni lekarze. Jestem pewien, że pomogą Lucy.

- Masz jakiegoś...zwierzaka? - uniosła brwi.

- Miałem – odparłem smętnie, zerkając na nią. - Potem ci wszystko opowiem...

- Okej...

Zaparkowaliśmy na placu przed Westside Veterinary Center.

Recepcjonistka przywitała mnie uśmiechem.

- Dzień dobry, panie Locklear – rzuciła.

Najwyraźniej mnie zapamiętała, choć od mojej ostatniej wizyty w tym miejscu minęło dużo czasu – przeszło dwa lata. I choć kobieta była miła i często mnie zagadywała, dziś darowałem sobie pogawędki. Szybko wyjaśniłem powód mojej obecności. Ku mojej radości skierowano mnie do doktora Murphy, który niegdyś dbał o mojego amstaffa.

Lekarz dokładnie zbadał Lucy, po czym powiedział:

- Infekcja się rozprzestrzeniła. Można było tego uniknąć...Należało założyć kołnierz ochronny. Ech...jak ja nie lubię takich zaniedbań.

- Biedna Lucy...- wydukała Audrey. - Nic nie rozumiem...Rozchorowała się tak nagle...

- Może kotek doświadczył jakiegoś stresu – zasugerował mężczyzna.

- Wyjechałam na weekend, ale zostawiłam ją pod dobrą opieką...Wydawała się zadowolona. Boże...to moja wina!

- Proszę się nie obwiniać. Bez obaw. Na szczęście w porę przyjechaliście. Jakby przestała siusiać, wtedy byłoby znacznie gorzej. Zaraz zrobimy jej zastrzyk i założymy kołnierz...będzie jej trochę niewygodnie...

- Najważniejsze, żeby wyzdrowiała – obwieściła Audrey.

- Wyzdrowieje – uśmiechnął się doktor Murphy.

Twarz Audrey pojaśniała. Cieszyłem się widząc, że jest spokojniejsza.

Siedzieliśmy już w samochodzie, gdy wpadłem na pewien pomysł.

- Jedźmy do mnie – zaproponowałem. - Zaopiekuję się wami. Poza tym obiecałem ci kolację.

Odniosłem wrażenie, że się zawahała. Spojrzała na rozłożoną na jej kolanach Lucy, następnie przez ramię do tyłu. Po chwili przeniosła na mnie wzrok.

- Mamy transporter z kuwetą...ale...boję się o Lucy...Kolejna zmiana otoczenia może jej zaszkodzić.

- Zaopiekuję się wami, zaufaj mi proszę. W razie czego klinika jest pod ręką.

Skinęła z aprobatą, co bardzo mnie ucieszyło.


You Knock On My DoorWhere stories live. Discover now