Rozdział 8: Damon

11.2K 726 164
                                    

Otworzyłem grubą teczkę, którą panna Adams przed kwadransem zostawiła na moim biurku. Kiedy zobaczyłem neonowe zakładki, oddzielające poszczególne dokumenty od siebie, prawie spadłem z krzesła. Nie jesteśmy w przedszkolu do jasnej cholery; rugałem ją w myślach. Nie dało się zrobić tego inaczej? I tak od dobrych kilku dni. Nie wiem co bardziej działało mi na nerwy – jej nieudolność, niewyparzony język czy zdecydowanie zbyt obcisła spódniczka, która eksponowała jej drobną, lecz kształtną sylwetkę, niejednokrotnie mnie rozpraszając. W długiej sukience wyglądała delikatniej, powiedziałbym nawet, że eterycznie. Ale przynajmniej potrafiła zrobić kopię dokumentów. To już coś.

Nieznośna panna Adams...Wystarczyło, że znowu o niej pomyślałem, a drzwi jej gabinetu zaskrzypiały i stanęła nade mną; jakbym ściągnął ją myślami.

- Nie dostałem podpisanych umów o uzgodnionej godzinie – wycedziłem, świdrując ją wzrokiem. Stała niewzruszona. Nawet powieka jej nie drgnęła.

- Nie przypominam sobie, żebyśmy coś takiego uzgadniali, panie Locklear – odparła spokojnie.

- Co słucham?

- Sądzę, że uzgadniał to pan z Nicole, to należy do jej obowiązków – oznajmiła, jak gdyby nigdy nic.

Byłem skonsternowany.

- Od teraz pani będzie się tym zajmować.

- Tak jest – rzuciła z kamienną miną. - Coś jeszcze? Inne uwagi? - Jej ironiczny ton podnosił mi ciśnienie.

- Proszę o kawę.

- Jasne – ruszyła do wyjścia. Mimowolnie potoczyłem za nią wzrokiem. Tak...Ta spódniczka stanowczo za bardzo podkreślała jej kształtne biodra. Powinienem chyba delikatnie napomknąć jej, jak należy ubierać się do biura, by nie rozpraszać personelu – nie tylko ja ulegałem tym widokom. Widziałem, jak inni się za nią oglądają. Niby taka niepozorna, bez makijażu, długich paznokci, niezbyt wysoka, a potrafiła skraść uwagę samym tonem głosu, sposobem w jaki się poruszała czy gestem, w jaki odgarniała włosy do tyłu...tak jak teraz. - Panie Locklear – przystanęła w progu, obracając się gwałtownie, na co długopis wypadł mi z rąk. - Mógłby się pan czasem uśmiechnąć. To naprawdę nic nie kosztuje i szczerze wątpię, by wymagało aż tyle wysiłku. Wszyscy mamy dużo pracy, mamy swoje problemy, a jednak jesteśmy dla siebie mili – rozgadała się.

O dziwo wysłuchałem tego wywodu ze spokojem, za co w duchu się podziwiałem.

- Panno Adams...- zdobyłem się na uśmiech. - Bardzo bym chciał, żeby wszyscy skupili się na pracy. Zawraca mi pani tyłek, gdy w tej chwili próbuję myśleć, a proszę mi wierzyć, że jest o czym...Mam tyle na głowie, że...rozsadza mi czaszkę.

- Czaszkę? - rozchyliła te piękne, pełne usta.

Tak. Zauważyłem ten triumfalny uśmieszek, który wymalował się na jej twarzy. Ty mała kokietko; pomyślałem. To, że owinęłaś sobie mojego ojca wokół palca, było dla mnie oczywiste. Ale ja jestem wyjątkowo twardym zawodnikiem. Zamierzałem coś dodać, ale nagle zniknęła mi z pola widzenia. Za to w zasięgu wzroku dostrzegłem Matta.

- Boże...Dalej ją tam trzymasz? - wskazał uchylone drzwi jej gabinetu.

- To brzmi, jakbym był jakimś tyranem. Nie przetrzymuję jej tam – wyjaśniałem. - To tymczasowe rozwiązanie. Na razie nie ma wyjścia. Mam za dużo rzeczy do ogarnięcia. Sam wiesz.

- To powinien być jeden z priorytetów – kiwnął brodą w tym samym kierunku.

- Jestem szefem. To ja ustalam priorytety.

Matt rozłożył ręce.

- Stary, nie chciałem cię wkurzać. Ani pouczać. Mówię to jako kumpel. Żeby była jasność.

- Wiem, wiem...Mi też to nie pasuje, ale w tej chwili głowię się, co zrobić z Andersonem...

Phill Anderson był przyjacielem mojego ojca i jednym z najważniejszych partnerów biznesowych. Był też ojcem Susan, z którą się rozstałem, co jak się okazało, nie pozostało bez wpływu na firmę – Phill postanowił wycofać się ze współpracy. To oznaczało poważną dziurę w budżecie, a kilka dużych projektów wisiało na włosku.

- Nic nie zrobisz. Zluzuj. Rozwiązanie na pewno się pojawi. Coś wymyślisz. Wierzę w ciebie.

Masowałem palcami skronie, gdy do biura weszła panna Adams. W powietrzu unosił się jakiś dziwny i znajomy zarazem, ziołowy zapach. Postawiła filiżankę na blacie, uśmiechając się do Matta. Mój kumpel ją polubił.

- Prosiłem o kawę. Co to jest? - patrzyłem zdegustowany na zielonkawy płyn.

- Melisa – zatrzepotała gęstymi rzęsami, prezentując śnieżnobiały uśmiech. Zacisnąłem wargi. Wtedy dorzuciła: - Na uspokojenie. Mówił pan, że rozsadza panu czaszkę, a kiedy weszłam, masował pan skronie. Chyba nie czuje się pan najlepiej.

- Nie potrzebuję pielęgniarki – burknąłem, obserwując jak Matt zasłania dłonią usta, hamując śmiech. - Przełożyłbym panią przez kolano – wyrwało mi się.

Przechyliła głowę.

- Nie wydaje mi się – odparła tym swoim słodkim głosikiem. - Najpierw strzeliłabym panu w gębę – uśmiechnęła się szeroko.

Byłem tak zdezorientowany, że przeoczyłem moment, w którym opuściła biuro.

- Szczera dziewczyna! - roześmiał się Matt. - Uwielbiam ją.

- Czy ona...wyszła? Tak po prostu?

- Powiedziała, że idzie do Nicole po umowy...Nie słyszałeś?

- Nie...

- Bujasz w obłokach przyjacielu – uniósł brew. - To do ciebie niepodobne.

- Muszę się jej stąd pozbyć – poluzowałem krawat. Zrobiło mi się dziwnie gorąco.

- Dlaczego?!

- Bo działa na mnie – wypaliłem bez namysłu i od razu dodałem: - Na nerwy...mi działa.

- Pij melisę – Matt wskazał filiżankę.

Przez chwilę patrzyłem nieruchomo przed siebie.

- Odzyskam Susan. Jeszcze nie wiem jak, ale ją odzyskam. I wszystko wróci do normy.

- Stary...Co ty pleciesz? Susan wychodzi za mąż. Pomijając fakt, że to o czym mówisz jest szczytem wyrachowania...Chcesz, żeby do ciebie wróciła ze względu na firmę?

- Zależy mi na niej.

- Nie licz, że poklepię cię po ramieniu i powiem, że dobrze robisz. Pogubiłeś się stary.


You Knock On My DoorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz