Rozdział 7: Audrey

11.4K 698 64
                                    

- Tak, mamo...Tak...Tak...Tak, mamo – powtarzała moja przyjaciółka, przytrzymując komórkę ramieniem. Zauważywszy mnie w kuchni, nastawiła czajnik na kawę. Przewiesiłam marynarkę przez krzesło i przysiadłam przy stole, posyłając jej uśmiech. - Wiem, mamo. Byłoby super, gdybym wróciła na uczelnię. Tak, mamo. Wiem, że do niczego mnie nie zmuszacie, to jedynie taka subtelna sugestia. - Pokiwała w moją stronę, na co zamrugałam powiekami. Ta „subtelna sugestia" padła z ust mamy mojej przyjaciółki chyba z milion razy. - Okej, będę się częściej odzywać. Obiecuję. Ja też cię kocham mamo. Ucałuj ode mnie tatę. No pa!

Rozłączyła się i odstawiła telefon na blat. Wyglądała na mocno znużoną. I zniechęconą.

- Trudne sprawy?

- Oj tak...- przyłożyła rękę do skroni. - Rozbolała mnie głowa.

- Hm...Kawa to niezbyt dobry pomysł. Zaparzę ci melisę – wstałam, wyjęłam z szafki granatową puszkę z ziołową herbatką i wrzuciłam torebkę do kubka. Pomyślałam, że mi również przyda się melisa. - Co u twoich rodziców?

- Okej. Lepiej u nich z finansami i trują mi łeb o studia...Że powinnam wrócić, bo czeka mnie lepsza przyszłość...Bo inaczej będę skazana na ciężką pracę na farmie, tak jak oni – odparła. - Ja to wszystko wiem. Rozumiem ich troskę. Ale ja tego nie czuję...Ta przerwa uświadomiła mi, że to nie dla mnie. Zaczęłam już kursy florystyczne i nie wiem, jak im o tym powiedzieć. Kurcze...Audrey...Tak bardzo nie chcę ich zawieść. Oni są kochani. Tylko odrobinę nadopiekuńczy.

Uwielbiałam rodziców Amy. To wspaniali ludzie, ciężko pracowali, a jednocześnie zawsze znajdowali czas dla rodziny, dla dwójki swoich dzieci – Amy i jej o dziesięć lat starszego brata Bena. Nie dostrzegałam wcześniej tej nadopiekuńczości, o której mówiła moja przyjaciółka, ale może coś się zmieniło.

- Porozmawiaj z nimi. Myślę, że zrozumieją. Zawsze cię wspierali.

- Boję się tej rozmowy...Byli tacy dumni, kiedy dostałam się na uniwersytet. Pokładali we mnie duże nadzieje, a teraz ich zawiodę...

- Słuchaj...Mam pomysł: odwiedzimy twoich rodziców. Będzie ci raźniej; jakby co, będę cię ratować – wbiłam w nią wzrok. - No już, uśmiechnij się – oparłam dłoń na jej ramieniu.

W mgnieniu oka się rozpromieniła. Zaaferowana rozmową, dopiero teraz zauważyłam, że Lucy łasi się do moich nóg. Zaraz potem wskoczyła mi na kolana. Moja dłoń zastygła na jej grzbiecie.

- Dzisiaj jest wyjątkowo grzeczna – stwierdziła Amy. - Przepraszam. Nawet nie spytałam...Jak było w pracy? Pewnie super – w jej głosie pobrzmiewała ekscytacja.

- Ech...- nie wiedziałam od czego zacząć. - Pracownicy to naprawdę mili ludzie...

- A szef? - wychyliła się w moją stronę.

- Arogant, dupek, buc, palant...- wymieniałam. - Przeciwieństwo swojego ojca...

- Aż tak źle? - skrzywiła się.

- Koleś jest wyjątkowo antypatyczny i podobno wkrótce ma objąć posadę prezesa. Ale dam radę. Muszę. Trzeba spłacić hipotekę. Bo wylądujemy na bruku.

- Pomogę ci.

- I tak już mi pomogłaś. Odkładaj na swoją kwiaciarnię.

- A poza tym...że facet jest antypatyczny, to...chociaż miło się na niego patrzy? - Amy nagle zmieniła wątek.

W głowie mignął mi obraz z naszej rozmowy, gdy uważnie lustrował mnie swoim przenikliwym wzrokiem. Tembr jego głosu, stanowcze gesty i zniewalająca aparycja stanowiły mieszankę wybuchową, wzbudzając zarówno niechęć, jak i pożądanie. To drugie tłumiłam całą siłą woli.

- Wygląda jak milion dolców – rzuciłam krótko. - Ale co z tego, skoro ma okropny charakter. Wygląd to nie wszystko.

- Prawda.

- Poza tym obie znamy ten typ: facet zapewne uważa, że może mieć każdą. Założę się, że co weekend odhacza kolejne zdobycze na swojej liście. I patrzy na mnie z taką pogardą, że aż ciarki przechodzą – oznajmiłam. Pewnie dlatego zamknął mnie w tej kanciapie. To kara za to, że nie mam wyglądu modelki i dyplomu z Harvardu. - A w ogóle to ten gbur, na którego wpadłam spiesząc się na spotkanie z panem Thomasem...Okazało się, że to jego syn...

- Nie wierzę...- wytrzeszczyła oczy.

- Ja też...

Musiałam przyznać przed samą sobą, że los zrobił mi niezłą niespodziankę...A raczej psikusa.


You Knock On My DoorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz