35. Kaiden

49 9 49
                                    

Johny White nie był zbyt chętny do rozmowy i szybko mi się wymsknął. Nie zauważyłem, by Gertie wraz z Joy wychodziły z sali, ale miałem szczerą nadzieję, że tak zrobiły i właśnie podążały do uzgodnionego miejsca. Liczyłem na to, że dyrektor farmy nie rozpoznał mnie, a wziął za jednego z lekarzy.

Cofnąłem się korytarzem, mijając po drodze innych pracowników. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, gdyż wszystkich pochłonęły codzienne zajęcia. Zbiegłem po schodach, nie chcąc zostać nagranym przez kamery w windzie, i ruszyłem do przejścia między budynkami.

Znalazłem się ponownie w sali pełnej stołów oraz krzeseł, a potem przeszedłem na drugą stronę pancernych drzwi. Ponownie stałem w tunelu. Moje oczy przez chwilę przyzwyczajały się do ciemności, a potem odkryłem, że byłem tutaj sam.

Zerknąłem na zegarek. Gertie wraz z Joy miały jeszcze piętnaście minut, by tu dojść. Na pewno za chwilę się tu zjawią. Kucnąłem oparty plecami o ścianę, czekając. Niepokoiłem się nieco. Czy nie zrzuciłem na barki Gertie zbyt wiele? Podczas wyciągania drugiej osoby z sali operacyjnej mogło zdarzyć się wszystko, włącznie z przyłapaniem obu dziewczyn przez pracowników gdzieś po drodze.

Nerwowo przegarnąłem włosy, wpatrując się po raz kolejny w zegarek. Coraz bardziej przekonywałem się, że coś było nie w porządku. Zacząłem bawić się dłońmi, tracąc kontakt ze światem rzeczywistym i dając się pochłonąć własnym, niezbyt optymistycznym myślom.

Kiedy znowu sprawdziłem godzinę, miałem pewność, że nie przesadzam. Pół godziny to stanowczo zbyt długo. Zerwałem się do biegu i wypadłem z tunelu, ruszając do sali dwieście dziewięć.

Zazwyczaj myślałem chłodno i logicznie, jednak gdy w grę wchodzili ludzie, na których mi zależało, wszystko trafiał szlag. Nie zwracałem większej uwagi na to, czy pracownicy zaczną coś podejrzewać. Niektórzy z nich posyłali w moją stronę dziwne spojrzenia. A ja biegłem. Po korytarzach, po schodach, aż dotarłem na odpowiednie piętro.

Gdy znalazłem się pod właściwymi drzwiami, dookoła było podejrzanie cicho i pusto. Wziąłem ostatni wdech, zerknąłem przez ramię, czy nikt nagle nie zjawił się w pobliżu, po czym nacisnąłem klamkę.

Moją uwagę przykuł leżący na stole ojciec, który pod wpływem narkozy spał sobie w najlepsze myśląc, że obudzi się z nowym sercem. Z jednej strony było mi go trochę żal, bo chorował od dłuższego czasu. Nie mogłem jednak pozwolić na to, by zabił kogoś dla własnej wygody. Akceptowałem przeszczepy od osób, które zginęły w wypadkach, a ich rodziny zgodziły się przekazać organy, jednak mordowanie zdrowego człowieka, by samolubnie uszczęśliwić siebie, to coś, czego nie potrafiłem przełknąć.

Powiodłem wzrokiem dalej, by ujrzeć na drugim stole nieprzytomną dziewczynę o ciemnych włosach. Zmarszczyłem brwi. Zdążyli ją uśpić? Gdzie do cholery w takim razie była Gertie? Na odpowiedź nie musiałem długo czekać.

Znalazłem ją skuloną pod ścianą, przywiązaną jakimś sznurkiem do metalowych rur doprowadzających wodę do pomieszczenia. Jasne włosy częściowo zasłoniły twarz dziewczyny, ale nawet przez nie widziałem, że miała zamknięte oczy.

Uklęknąłem przy niej i przyłożyłem dwa palce do skóry na szyi. Puls w normie. Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, co miało tutaj miejsce chwilę temu. Zacząłem przecinać sznur krępujący Gertie, gdy nagle usłyszałem cichy szelest, a potem poczułem podmuch powietrza i ból, gdy ktoś uderzył mnie czymś twardym w potylice.

Przez ułamek sekundy zobaczyłem czarne plamy przed oczami, ale napastnik nie zamachnął się na tyle mocno, by pozbawić mnie przytomności. Szybko odwróciłem się i stanąłem, zasłaniając ciałem nieprzytomną dziewczynę.

Copycat ✔️Where stories live. Discover now