2. Gertie

180 31 121
                                    

Wróciłyśmy do naszego domku i ignorując pytania naszych współlokatorek, od razu udałyśmy się do naszego pokoju. Posadziłam nieobecną Joy na łóżku, a sprężyny jęknęły nieprzyjemnie, wywołując u mnie ciarki. Ściągnęłam z ramion dziewczyny szarą, znoszoną bluzę i popchnęłam ją lekko, by się położyła. Przykryłam przyjaciółkę kołdrą i kucnęłam, by być na wysokości jej oczu. Spojrzałam w niebieskie tęczówki, które od płaczu zmieniły kolor na bardziej intensywny. Teraz wydawały się szafirowe i gdyby nie fakt, że było to spowodowane głębokim smutkiem, mogłabym je nazwać pięknymi.

— Spróbuj się zdrzemnąć. — Pogładziłam Joy po ciemnych włosach i posłałam najweselszy uśmiech, na jaki było mnie stać. — Podobno sen jest lekarstwem na wszystko.

Chciałam wstać, ale poczułam dotyk na mojej ręce.

— Będziesz tutaj, prawda? Gdyby przyśnił mi się koszmar, obudź mnie, zanim zacznę krzyczeć. Wiesz, że nie chcę, by znowu się ze mnie śmiali. Nie cierpię, jak dziewczyny z naprzeciwka mówią do mnie beksa albo dziecko. — Joy wpatrzyła się we mnie z nadzieją.

— Jasne. Nigdzie się stąd nie ruszam. Śpij.

Przesunęłam się na kuckach po podłodze i sięgnęłam ręką pod moje łóżko. Kilka razy dotknęłam ściany, aż moje palce natrafiły w końcu na niewielki, stary karton. Pociągnęłam go do siebie, aż w końcu znalazł się na tyle blisko, bym mogła go chwycić w obie dłonie. Przyjrzałam się pudełku tak, jak robiłam to za każdym razem, zanim je otworzyłam. Pokrywka była wykonana z trochę twardszego materiału i miała na drukowane drobne, czerwone kwiatki. Po prawie piętnastu latach kolor mocno wyblakł, a sam karton wydawał się być blisko rozpadu. Jednak za żadne skarby nie chciałam się go pozbywać, bo miał dla mnie dużą wartość.

Dostałam go od Judith, jednej z pracownic farmy, najwspanialszej kobiety, jaką przyszło mi poznać. Razem z Joy uwielbiałyśmy ją z wzajemnością. Gdy pierwszy raz spotkałam Judith, miałam sześć lat, a ona koło czterdziestu. Zatrudniła się jako sprzątaczka i codziennie przychodziła ogarniać domki oraz budynek, gdzie wychowywano dzieciaki. Pewnego dnia, podczas zabaw w świetlicy, Joy zdarła sobie skórę na kolanie, gdy przewróciła się podczas naszej wspólnej zabawy. Ogarnął mnie strach przed rozmową z pracownikami farmy, którzy wydawali się surowi, a także niezbyt pomocni. Nie chciałam, żeby ktoś na nas krzyczał. Bezradnie patrzyłam na krwawiącą ranę, zastanawiając się, skąd wziąć jakikolwiek opatrunek. Wtedy w świetlicy zjawiła się Judith, która niczego nieświadoma przyszła umyć podłogę w pomieszczeniu. Postanowiłam zasłonić przyjaciółkę i skuliłam się, gotowa na awanturę. Kobieta jednak uśmiechnęła się ciepło, a jej kręcone, czarne włosy podskoczyły na głowie, niczym miliony małych sprężynek. Bez słowa podeszła do Joy i opatrzyła skaleczone kolano. Cały czas nieufnie na nią spoglądałam, ale Judith wydawała się być inna niż reszta pracowników farmy. W oczach mojej przyjaciółki szybko zapłonęły iskierki nadziei i nieśmiało sama rozpoczęła rozmowę.

Okazało się, że sprzątaczka faktycznie miała dobre serce, a my szybko zaczęłyśmy mówić do niej ciociu, gdy miałyśmy pewność, że nikt niepowołany nas nie słyszał. Pod okiem kobiety uczyłyśmy się w tajemnicy podstaw czytania i pisania. Szło mi to dość opornie, ale ostatecznie czułam dumę z moich postępów.

Judith mając dostęp do budynków laboratoryjnych, po kryjomu zajrzała do naszych dokumentów i pewnego dnia podarowała mi kartonowe pudełko, zdobione w czerwone kwiaty. Powiedziała, że to prezent z okazji ósmych urodzin, które według niej przypadały na siódmego kwietnia. Kobieta nakazała schować mi prezent, gdzie nikt go nie znajdzie i otworzyć, gdy będzie ze mną tylko Joy. W środku znajdował się magazyn dotyczący architektury i nie tylko. Wydawał się kiepskim prezentem dla dziecka, ale ja pokochałam go, gdy tylko otworzyłam pierwsze strony.

Copycat ✔️Where stories live. Discover now