30. Gertie

54 9 36
                                    

Z pełnym żołądkiem i pozytywnym nastawieniem usiadłam do laptopa, licząc, że przyswoję wiedzę z zakresu jego obsługi szybciej, niż pstryknę palcami. Tak jak zwykle przy tego typu sytuacjach — myliłam się. O ile telefon nie sprawiał mi problemów, gdyż na farmie czasami podkradaliśmy komórki pracownikom, by się chwilę nimi pobawić, tak komputery oraz wszystkie urządzenia podobne do nich były dla mnie czarną magią.

— Możesz przestać ciągle zamykać okno przeglądarki i kliknąć w końcu tę lupkę? — Kaiden siedział obok mnie z policzkiem opartym na dłoni. Po kilku godzinach nauki wyglądał, jakby bolała go głowa. Ewidentnie miał już dość.

— Próbuję! — odpowiedziałam trochę zbyt głośno. — Naprawdę próbuję. Tylko za każdym razem kursor przesuwa się tam, gdzie bym nie chciała.

— Myślę, że wystarczy na dzisiaj. Umiesz używać klawiatury w programie do wypełniania dokumentów, a to już coś. Módl się tylko, aby nie kazali ci niczego szukać w internecie.

Westchnęłam, a następnie wyłączyłam zgrzane urządzenie. Od jakiegoś czasu laptop pracował dużo głośniej, więc zapewne przerwa dobrze mu zrobi. Zastanawiało mnie tylko to, dlaczego przy tak wysoce rozwiniętej technologii maszyna nie działała idealnie. Może był zepsuty?

Nie miałam pewności, że nikt go wcześniej nie używał. Uznałam jednak, że to nie moja sprawa i póki nie planuje mi wybuchnąć w twarz, to nie powinnam się niczym przejmować.

— Idę spać — oświadczyłam i ruszyłam po schodach na górę. W połowie drogi zatrzymał mnie głos Hayesa.

— Zaraz! A kto zamknie za mną drzwi?

— Ty. Przecież masz klucz zapasowy.

Nie czekając na odpowiedź z jego strony, zamknęłam się w sypialni i zmęczona opadłam na łóżko. Nie chciałam jutro przyjechać spóźniona do pracy tak, jak to było dzisiaj.

***

Nazajutrz ze snu wyrwał mnie dźwięk budzika brzmiący jak sygnał do ewakuacji podobny do tego, którego używano na farmie. Dzięki temu w mgnieniu oka wyskoczyłam z pościeli i prawie pobiegłam do drzwi wejściowych, by wydostać się z budynku.

Dopiero potem uświadomiłam sobie, że nikt nic nie podpalił, a jedyną katastrofą mogły być moje sińce pod oczami. Pobudka okazała się jednak skuteczna, bo ochota na powrót do łóżka zniknęła bezpowrotnie, zastąpiona chwilowym łomotaniem serca.

Tym razem nakładanie makijażu nie przyszło mi nawet do głowy, więc do Walker Company dotarłam czysta i na czas. Trochę denerwowała mnie obcisła, beżowa spódnica, która niebezpiecznie sunęła po moich nogach w górę przy każdym kroku, ale musiałam jakoś dać sobie z tym radę. Elegancka odzież nie należała do tych, które uwielbiałam, jednakże w firmie nie mogłam chodzić w ulubionym rozciągniętym swetrze, znalezionym w szafie Allisson.

Do swojego gabinetu dotarłam sama, jakimś cudem wystukując w windzie prawidłowy numer piętra. Idąc korytarzem, wygrzebałam z torebki identyfikator potrzebny mi do otworzenia drzwi. Nie zwróciłam wczoraj uwagi, czy używano go również do wyjścia z pomieszczenia. Miałam nadzieję, że nie, bo gdyby ten kawałek plastiku, czysto hipotetycznie, wypadł mi przez okno, to zostałabym uwięziona w środku. Głupie myśli, ale wcale nie takie nierealne.

Przyłożyłam kartę do skanera i usłyszałam kliknięcie umożliwiające naciśnięcie klamki. Weszłam do środka, wdychając cytrusową woń zapachu do wnętrz, który stał w szklanej buteleczce na jednej z półek. Podeszłam do biurka, gdzie opadłam na fotel. Zaczęłam się na nim obracać bezmyślnie, nie wiedząc, od czego powinnam zacząć pracę. Mimo przeczytanych materiałów i pomocy Hayesa dalej byłam jedynie głupią dziewczyną z farmy, niemającą pojęcia o zarządzaniu firmą bankową.

Copycat ✔️Where stories live. Discover now