23. Gertie

58 13 40
                                    

Z wrażenia dosłownie wgniotło mnie w kanapę. Siedziałam oszołomiona, tępo wpatrując się rozszerzonymi oczami w ekran telewizora.

To nie może być prawda. Po prostu nie może.

Reporterka jednak powiedziała, że samochodem podróżowali kobieta i mężczyzna. Auto — chociaż paskudnie zgniecione — naprawdę wydawało mi się być tym należącym do Kaidena. Pojechał na spotkanie z kuzynką, więc ilość osób w pojeździe się również zgadzała. Za dużo rzeczy mi pasowało, aby uznać to za zwykły zbieg okoliczności.

Dostałam drgawek z nerwów. Nie mogłam złapać regularnego oddechu, więc momentami brakowało mi powietrza i zaczynałam się dusić. Czułam, jak serce uderzało mi o klatkę piersiową niczym ciężki młot. Moja skóra robiła się gorąca, by zaraz stać się zimna, doprowadzając przy tym do tego, że włosy na rękach stawały co chwilędęba. Potarłam dłońmi ramiona, licząc, że to wymusi na mnie jakiekolwiek unormowanie szalejącej temperatury ciała. Złudnie próbowałam w ten sposób się uspokoić.

Oczy zaczęły mnie szczypać, a po chwili zalały się łzami. Jeśli Kaiden faktycznie miał wypadek, to właśnie straciłam jedyną osobę na tym świecie, która była w stanie mi pomóc. Wiedziałam, że bez niego plan Allisson się posypie. Bez odpowiedniego wsparcia odgrywanie dotychczasowej roli było niemal niemożliwe.

Złapałam się za głowę i podkuliłam nogi. Zaczęłam nerwowo kołysać się w przód i w tył, by tylko odwrócić moje myśli od tego wypadku. Poczułam ukłucie w czaszce, a w moich myślach pojawiły się przez moment obce wspomnienia.

Słyszałam kobiecy krzyk, hamowanie drugiego samochodu i dźwięk uderzenia. Mój mózg ukazał mi obraz pękających szyb i blach pojazdu zbliżających się, by następnie zmiażdżyć moje ciało.

Nie miałam wątpliwości, że przez tę krótką chwilę miałam przed oczami wypadek Allisson z jej perspektywy. Ten widok doprowadził mnie do szału.

—  Nie! —  wrzasnęłam, chcąc odgonić od siebie to okropne wydarzenie.

      Łzy spływały po moich policzkach niczym wodospad. Czułam, jak aż szczypała mnie od nich skóra. Napięte wargi zaczęły drżeć, a ja byłam bliska tego, by zacząć wyć tak głośno, że usłyszałoby mnie całe South San Francisco.

Nie chciałam, żeby to była prawda. Nie mogłam sama zostać na tym świecie. Ludzie byli tak okropni, że prędzej czy później sama zrobiłabym sobie krzywdę. Mimo że Hayes potrafił być złośliwy, pomógł mi w wielu momentach. Wyciągał mnie z tarapatów za każdym razem, gdy coś nabroiłam. Oprócz niego już nikt mi nie pomoże.

Byłam roztrzęsiona. Łzy zdążyły mi przysłonić obraz, a twarz szczypała mnie już niemiłosiernie. Nie zwracałam uwagi na nic dookoła pogrążona w chaosie myśli, które opętały moją głowę.

Czułam, że od płaczu i stresu zaczęły narastać mdłości. Mało brakowało, bym zaczęła wymiotować na dywan. Niewiele dzieliło mnie od dostania zawału i wyzionięcia ducha. Przez moje myśli przebiegło nawet stwierdzenie, że tak byłoby lepiej.

I w tym momencie, kiedy histeria osiągnęła apogeum, usłyszałam przekręcanie klucza w zamku. Zmobilizowałam resztki sił, które w sobie miałam po tym ataku, i wybiegłam na korytarz, by zobaczyć tam męską sylwetkę.

Niemożliwe. On żył.

Hayes stanął w mieszkaniu cały i zdrowy, a ja poczułam wielką ulgę.

Mężczyzna chciał się przywitać, ale słowa zamarły mu na ustach, gdy podniósł na mnie wzrok. W jego oczach malowała się troska i niepokój.

Bez zastanowienia ruszyłam biegiem przez korytarz i rzuciłam się mu na szyję. Przez chwilę mój mózg działał na najwyższych obrotach, analizując każdy szczegół stojącego przede mną człowieka. Z pewnością żył. Czułam bijące od niego ciepło i zapach perfum.

Copycat ✔️Where stories live. Discover now