Serendipity

By elitaryzm

18.3K 494 99

To wszystko stało się tak szybko przez moją słabą wolę i jego nieopanowane pragnienie. Cały czas mogłam słysz... More

Prolog
1. Początki bywają trudne
2. Dwudziesta zero siedem
3. Prawdziwa historia
4. Szczęście przychodzi samo
5. Zrobię dla ciebie wszystko
6. Niezobowiązujące wyznania
7. Chodzi tylko o nią
8. Nie dziś, nie jutro
10. Nieprawdziwa rywalka
11. Ciekawość wszystko potrafi zepsuć
12. Obciąganie albo seks
13. Białe róże to twoje ulubione?
14. Nie ufaj nieznajomym
15. Wierzę w nas
16. To jemu zawdzięczam wszystko
17. Akty zazdrości
18. Twoje zdjęcia to moje porno
19. Umiejętność kłamania
20. Trudno jest być sobą
21. Wszystkie drogi prowadzą do Vincenta
22. Przeczuć, zrozumieć i wesprzeć
23. Chwila, by złapać oddech
24. Plany na przyszłość
25. Idealna rodzina
26. Przekroczyć granicę
27. Nie ma ideałów
28. Lustrzane odbicie
29. Wszyscy byliśmy szczęśliwi
30. Moje słońce i gwiazdy
31. Najpiękniejsza z róż
Epilog
DRUGA CZĘŚĆ i PODZIĘKOWANIA

9. Więcej niż zaufanie

457 16 3
By elitaryzm

Jechaliśmy w ciszy. Jedynie w radio grała jakaś piosenka, której nie znaliśmy. Jego ręka, która cały czas leżała na moim udzie, zaczęła się powoli poruszać w górę i w dół. On sam zaczął się dziwnie uśmiechać, jakby coś mu się przypomniało, jednak nie odezwał się. Nie wiedziałam dokąd mnie zabiera, ale ufałam mu, a przynajmniej wmawiałam sobie, że tak właśnie jest.

– Więc plan jest taki, że zagadasz mojego kolegę, a ja zrobię, co muszę i wrócę po ciebie – odezwał się w pewnej chwili. Zboczyliśmy z głównej drogi na mniejszą, leśną, ale wciąż była dosyć szeroka, żeby zmieścić dwa samochody.

– Po pierwsze, jakiego kolegę? Po drugie, jakiego kolegę? – Zażartowałam, na co tylko obdarzył mnie tylko zażenowanym spojrzeniem. Przewróciłam oczami. – Po prostu mi wytłumacz, bo nie wiem, o co chodzi.

– Zaraz wysiądziesz. Pójdziesz prosto, jakieś pięćdziesiąt metrów i zobaczysz budynek. Coś w stylu garażu, ale jednak szopa mojego dziadka jest lepsza. Będzie tam stał chłopak, może dwóch, i zagadasz go. Resztę zostaw mnie – wytłumaczył i uśmiechnął się pewnie. Prychnęłam. Nie wiedziałam, o co w ogóle chodzi, ale co by to nie było, nie miało prawa się udać.

– A co później? – spytałam. – Jeśli mi się nie uda?

– W najgorszym wypadku umrzesz, ale to chyba lepiej. Ewentualnie mogą cię najpierw zgwałcić, potem zabić, ale to tylko czasami. – Wzruszył ramionami. Serce zmieniło swój rytm na szybszy, a nogi zaczęły lekko drgać. Mimo to tym razem ja posłałam mu zażenowane spojrzenie, bo zdawałam sobie sprawę, że musiał żartować. I to nie był jeden z tych żartów, które mogła zrozumieć ograniczona grupa osób. To jeden z tych tandetnych, gdzie każdy wie, o co chodzi i nikt się nie śmieje, bo to nie są tematy do żartów.

– I jesteś taki spokojny? – rzuciłam, patrząc na niego, jednak nadal się delikatnie uśmiechał.

– A ty nie? Jeśli mu ufasz, to też powinnaś być. Ufasz mi? – Popatrzył się na mnie. – Tak w stu procentach?

– No nie wiem...

– To ufaj. Proste.

– Och, tak. To wszystko naprawia – powiedziałam sarkastycznie, mrużąc na niego oczy.

– Nie myśl o tym. Tylko nie zwątp i nie zaczynaj panikować – powiedział Vincent. – I najważniejsze, nie wspominaj, że jesteś ze mną. Jakbyś w ogóle mnie nie znała.

– Okej, pewnie wiesz, że zastanawiam się, dlaczego, ale spoko. Jeśli jakkolwiek ma mi to pomóc. Ale jak mam go zagadać? Nie jestem w tym najlepsza.

– Ty? Kurwa. – Zaśmiał się. – Jesteś największą gadułą jaką znam, więc coś wymyślisz. Może, że chciałabyś zrobić zdjęcia na tym tle, bo potrzebujesz do szkolnego projektu albo zgubiłaś się i nie wiesz jak wrócić. Chociaż nie, lepiej nie.

– Ile mam gadać?

– Jak najdłużej – rozkazał chłopak. – Nie zaczynaj uciekać, bo i tak cię złapie. A jak będzie ich więcej niż jeden, to już w ogóle.

– Aha – burknęłam. – A jeśli się nie zgodzę? Jesteś popierdolony ostro, wiesz o tym?

– Wiem i chyba musisz się zgodzić. W zasadzie to zdecydowałem za ciebie.

– Po co to robimy? – spytałam cicho. Westchnął po chwili, przecierając twarz dłonią i pewnie zastanawiając się nad odpowiedzią. Był spokojny, bo nie miał do zrobienia nic ważnego, niebezpiecznego, co zapewniło by mu ból i traumę do końca życia. Co prawda, nie wiem, co chciał zrobić, ale na pewno nic tak beznadziejnego.

– Lachance, oczywiście, że ci nie powiem. Najpierw zrób to, co masz zrobić. Później zobaczymy.

– Później porobimy coś innego – mruknęłam, a on spojrzał się na mnie zdumiony. Chłopak w szoku był chyba. Tak jak powiedział wcześniej, zatrzymał się na poboczu. – Nadal nie rozumiem, czemu nie mogę zaczekać w samochodzie, ale życz mi powodzenia.

– Życz mi, żebym wrócił na czas – odpowiedział, patrząc jak niezdarnie otwieram drzwi pojazdu i próbuję z niego wysiąść. Ponętnie.

– Musisz to zrobić. – Wzruszyłam ramionami.

– Zmusisz mnie? – zakpił, a ja zmrużyłam oczy, powstrzymując śmiech. Nie wiem, czemu chciało mi się śmiać, to nie było ani dobre miejsce, ani czas.

– Twój kutas cię zmusi, kiedy mu się zachce znowu zaruchać – powiedziałam i uśmiechnęłam się.

– Obyś miała rację. – Usłyszałam jeszcze. Pokręciłam głową ze zrezygnowaniem i zamknęłam drzwi.

Odjechał, zostawiając za sobą zakurzoną drogę i mnie po środku niej. Szłam sama, podśpiewując melodie różnych piosenek i faktycznie, po kilku minutach zobaczyłam przed sobą coś na wzór garażu. Podeszłam bliżej i schowałam się za drzewem, aby sprawdzić sytuację. Widziałam ich dwóch, czym się delikatnie przeraziłam.

Jeśli to co mówił Vincent było prawdą, byłam w dupie.

Po prostu, kurwa, w dupie.

Zrobiłam dobrą minę do złej gry i zbliżyłam się. Próbowałam wyglądać na spokojną, ale jednak trochę spanikowaną, bo w końcu zgubiłam się sama w lesie. Kurwa, przecież nie tak miało być.

– Hej, przepraszam! – Zwróciłam na siebie ich uwagę, czym nie byli najwidoczniej zadowoleni. Jeden z nich siedział na betonowych schodach, a drugi opierał się o ścianę budynku i palił papierosa. – Wiecie, jak dojść do głównej drogi do miasta?

– A ty kto? – odezwał się jeden z nich. Był dużo niższy niż towarzysz, powiedziałabym nawet, że był nienaturalnie niskiego wzrostu. W dodatku jego pulchna sylwetka czyniła go po prostu śmiesznym, zamiast niebezpiecznym.

– Byłam na spacerze z chłopakiem. Ganialiśmy się po lesie, aż w końcu zorientowałam się, że go nigdzie nie ma i cóż, chyba się zgubiłam – oznajmiłam spanikowanym głosem i zaczęłam rozglądać się dookoła. – Błagam, musicie mi pomóc, bo sama sobie nie dam rady.

– Czy twój chłopak cię nie szuka? Co z niego za chłopak – odezwał się ten drugi. Był wysoki, ale strasznie chudy. Na pewno, dogoniłby mnie szybciej, niż każdy się tego spodziewa. Poza tym, wyglądał na pyskatego i aroganckiego. No, urodziwy nie był.

– To na pewno nie jego wina, tylko moja. Zawsze się gubię i potem wszyscy mnie szukają. Niezdara ze mnie, ups. – zachichotałam sztucznie. – Rodzice mówią, że chyba podmienili mnie w szpitalu, bo takiego dziecka to na pewno by nie spłodzili. Wtedy im odpowiadam, że już wtedy zgubiłam prawdziwych rodziców, na co oni się tylko śmieją. Chociaż częściej odpowiadają: ,,Nie pyskuj". Nie wiem, co ja im zrobiłam, ale czy to nie jest trochę niemiłe?

– Prosto, cały czas prosto – odparł grubasek, widocznie zmęczony moją paplaniną. Ale z niego głuptasek.

– Och, tylko tyle? Gdybym wiedziała, to nawet bym wam nie zawracała głowy, chłopaki! – krzyknęłam, machając ręką. – Bo chyba jesteście zajęci, nie? Co tu w ogóle robicie, to coś ważnego? Gdybym ja miała tu tylko siedzieć, to chyba bym umarła z nudów! A ten garaż? Co w nim jest? Pewnie coś ważnego, skoro nadal tutaj stoję i gadam takie głupoty.

– No właśnie. Nadal tu stoisz. – Zauważył gruby, a ja przełknęłam ślinę i uśmiechnęłam się. O jedno zdanie za dużo, jak zwykle. Oni spojrzeli na siebie w jednej chwili.

– Bo jestem naprawdę ciekawa. Moja mama mówi, że mam tylko dwie wady. Jestem straszną gadułą i zawsze wszystko gubię, łącznie ze sobą – oznajmiłam i stąpiłam z nogi na nogę. Zaczęli się powolutku do mnie zbliżać, na co ja również się zaczęłam cofać.

– Za to zalet masz pewnie więcej – rzucił ten drugi, mierząc mnie spojrzeniem od stóp do głów. Przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze.

– Och, tak! – krzyknęłam, nadal udając. – Przyjaciele mówią, że mam wielki dar do fotografowania. I to fakt, potrafię robić zdjęcia i sama przyznam, że są całkiem ładne. Poza tym, to moja pasja od dawna! Kocham fotografować naturę, ludzi, zwierzęta, budynki, dosłownie wszystko. I tak sobie pomyślałam, że może mogę zrobić parę fotek na tle tego garażu do szkolnego projektu? Zdjęcia wyszłyby naprawdę wspaniale i zmiotłabym wszystkich z planszy. Więc mogę na przykład jutro?

– Oczywiście, że możesz – odparł gruby. – Ale czy będziesz miała na to czas? – spytał i uśmiechnął się obrzydliwie. Stałam pod drzewem i nie miałam gdzie się ruszyć. Byli naprzeciwko mnie, naprawdę blisko.

– Myślę, że znajdę parę chwil. W końcu nie mam planu na cały dzień...

– O, patrz. Myślę, że teraz już masz – mruknął ten drugi wysoki i złapał mnie za ręce. Szarpałam się z nim przez dłuższą chwilę, aż w końcu odepchnęłam go i zaczęłam uciekać na drogę. Mój oddech utknął w gardle, nie mogłam oddychać, ale nie to był mój największy problem.

– Kurwa, wiedziałem! – krzyknął któryś z nich i kilka chwil później byli już za mną.

Biegłam ile tylko sił w nogach, a adrenalina dodawała mi energii. Oddychałam płytko i nieregularnie. Zdążyłam przebiec może dwadzieścia metrów, aż jeden z nich złapał mnie od tyłu. Krzyknęłam wtedy głośno, mając nadzieję, że ktoś mnie usłyszy. Zatkał mi usta swoją wielką dłonią. Chwilę później przybiegł jego kolega, ten niski i pulchny, i razem zaciągnęli mnie siłą pod garaż. Spanikowałam i łzy napłynęły mi do oczu. Zaczęłam się zastanawiać tylko nad jednym. Gdzie był kurwa Vincent, gdy najbardziej go potrzebowałam?

– Puśćcie mnie! – krzyknęłam i szarpałam się, jednak nie przynosiło to wielu efektów. Jedynie jeszcze bardziej ich irytowałam, jeśli to było w ogóle możliwe.

– Z kim jesteś?! – wrzasnął mi prosto w twarz ten chudy, a ja skrzywiłam się. Nie dość, że nie urodziwy, to jeszcze śmierdziało mu z buzi. – I jak się nazywasz?

– I masz nadzieję, że ci powiem? Cóż, nie wiem, kim ty jesteś, ale na pewno dowiem się tego szybciej niż... – Uderzył mnie w policzek. Moja głowa odleciała na bok, a ja byłam trochę w niemałym szoku.

– Jak się nazywasz, mała dziwko? – powtórzył.

– Spierdalaj z tą krzywą mordą – odparłam i wzięłam głęboki oddech. – Daj mi spokój.

– Trochę za późno na pokój! - krzyknął gruby.

– Powiedziałam spokój! – rzuciłam, jednak nie przejęli się tym wcale.

– Kto z tobą jest? – zapytał ten drugi. Pokręciłam przecząco głową, myśląc o tym, że Vincent mnie po prostu zostawił.

Nie odzywałam się na ich pytania. Zdenerwowali się, a gdy przybliżyli się do mnie bardziej, byłam przerażona. Jeden zmusił mnie do wstania i przytrzymał moje ręce przy twarzy, a drugi złapał mnie za szyję.

– Idź sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu – rozkazał wysoki, a jego towarzysz niechętnie odszedł na tył garażu. Zaczęłam łapać powietrze, ponieważ czułam, że miałam go coraz mniej. Z moich oczu popłynęły łzy, a ja myślałam, że naprawdę zaraz co najmniej zemdleję.

Już miał odsuwać mój rozporek drogą dłonią, gdy nagle zrobił kilka kroków w tył, a przy jego szyi pojawił się nóż. Miałam rozmyty obraz, więc minęło kilkanaście sekund zanim dotarło do mnie do końca, co się stało.

Wrócił po mnie, tak jak obiecał.

W sensie serio, łaski bez, w końcu to była jego wina.

– Uderzył cię? – spytał Vincent, wciąż trzymając nóż przy jego szyi.

– Tylko raz – odparłam cicho.

Chłopak popchnął go, wziął zamach i uderzył go w policzek z taką siłą, że oprawca odleciał w tył. Mówił coś do niego, ale nie zrozumiałam. A potem... pobił go na moich oczach, nie oszczędzając żadnego widoku. Zamykanie oczu nie pomagało, nadal mogłam wszystko słyszeć. Nieznajomy leżał po tym na ziemi i z krwią na twarzy, nie mogąc się ruszyć. Byłam prawie pewna, że Vincent złamał mu kilka żeber albo nawet coś więcej. Na koniec kopnął go delikatnie w brzuch ze skwaszoną miną. Schował swoje ręce do kieszeni spodni, uprzednio je wycierając o koszulkę tamtego.

– Chodź – powiedział do mnie i odszedł w kierunku drogi.

Popatrzyłam jeszcze raz na leżącego. Przed chwilą normalnie żył, rozmawiał i był sprawny. Przez to, co zrobił mu Vincent, będzie długo dochodził do siebie, jeśli w ogóle dojdzie, bo ledwo widziałam, jak jego klatka piersiowa się poruszała. Nie wierzyłam, że chłopak pobił go, bezczelnie wiedząc, że stoję obok. Nie widziałam nigdy wcześniej, jak ktoś się bije, nawet na szkolnym korytarzu, ale byłam pewna, że on go prawie zabił.

I wtedy dotarło do mnie, że nie znam go nawet trochę. Spędziłam z nim mnóstwo czasu, myśląc, że jest taki jak wszyscy chłopcy w jego wieku. A co, gdyby chciał zrobić coś mi? Żyłam z człowiekiem, który nie miał ani trochę wątpliwości przed pobiciem drugiego człowieka. A to znaczy, że bez myślenia pobiłby też mnie. Myślałam, że poznałam go trochę z własnych obserwacji, ale teraz, to wszystko nie ma już znaczenia, bo wszystko okazało się być inne niż wyglądało.

Kurwa.

Pomyślałam, że może wyolbrzymiam, jednak mimo wewnętrznego uspokajania się, z moich oczu popłynęły pojedyncze łzy.

Podążyłam za nim w dosyć dużej odległości, a on też na mnie nie czekał. Tylko od czasu do czasu spoglądał, czy nadal za nim idę. Patrzyłam na swoje buty, które były bardzo zakurzone. Skręciliśmy w jakąś uliczkę, której wcześniej musiałam nie zauważyć. Niedaleko stało jego auto, do którego od razu wsiadł. Zajęłam miejsce pasażera, bez emocji patrząc się w drogę. Było śmiesznie, do czasu.

– Spanikowałaś – powiedział. Jego ręce leżały spokojnie na kolanach i byłam wdzięczna, że chociaż trzymał dystans. Widziałam kątem oka, że spojrzał na mnie, ale nie zareagowałam.

– Odwieź mnie do domu – rzekłam cicho, a mój głos prawie się załamał.

– Mówiłem ci, żebyś nie pokazywała, że się boisz, bo inaczej cię dopadną. Gdybym nie zjawił się w porę... Tak, było blisko – rzucił i uśmiechnął się delikatnie.

– Odwieź mnie – powtórzyłam, a on spojrzał na mnie niezrozumiale. Chciał mnie dotknąć, ale w porę się odsunęłam.

– Chyba się mnie nie boisz? – spytał, a gdy milczałam, zaśmiał się nerwowo, najwidoczniej nie dowierzając. Otarłam łzy i oczy, jednak na mare, bo po chwili znowu miałam utrudnioną widoczność. Pociągnęłam nosem kilka razy. – Marise.

– Jestem zmęczona – odparłam szybko, chcąc uniknąć jakiejkolwiek rozmowy.

– Przecież mi ufałaś – stwierdził, ciągle się mi przyglądając, jednak ja wolałam nie utrzymywać kontaktu wzrokowego, bo wiem, że rozkleiłabym się na dobre. Zawzięcie patrzyłam się na swoje palce, którymi ruszałam we wszystkie strony i bawiłam się pierścionkiem. Odgarnęłam włosy z twarzy i znów otarłam oczy z łez.

– Jak widać, nie wystarczająco. Zaufałam człowiekowi, którego widziałam, a nie którego nie zdążyłam poznać. I to był mój błąd. Tamte lata to już przeszłość, nic z nich nie jest takie samo –szepnęłam, zamykając oczy. On tylko prychnął w odpowiedzi. – Ty go zabiłeś, Vincent. Zabiłeś człowieka.

– Nie zabiłem go. Z tego co widziałem, nadal oddycha – odpowiedział. – Gorzej potraktowałem jego kolegę, ale on też rozciął mi ramię.

– Ale nie na moich oczach – rzuciłam. Wreszcie znalazłam w sobie odwagę, aby na niego spojrzeć, lecz nie trwało to długo. – Chcę jechać do domu.

– Myślałem, że twoja reakcja będzie inna. Przecież wydawałaś się być na to gotowa, uprzedzałem cię – tłumaczył. Pokiwałam głową, nie wierząc w to, co mówi.

– Co z tego. – Westchnęłam. – W teorii wszystko jest inne niż w praktyce. Ja też nie sądziłam, że aż tak utkwi mi to w pamięci. Ale utkwiło, a ty w roli głównej.

– Czuję się zaszczycony – zakpił. Potarłam swoje skronie, wzdychając głośno.

– Nie powinieneś – burknęłam. Próbowałam się trochę uspokoić, biorąc kilka głębokich wdechów i przymykając oczy. – Powiesz mi, po co to było?

– W zasadzie... Po nic – powiedział i wzruszył ramionami. Prychnęłam kpiąco. – W tym garażu mieli mnóstwo narkotyków, bo policja nigdy nie przyjeżdża w te rejony. Miałem je wziąć, gdy będziesz ich zagadywała, ale wolałem cię sprawdzić i patrzeć, jak sobie radzisz.

– Och, świetnie. Nieważne, co chciałeś zrobić i nie obchodzi mnie, ile razy to zrobiłeś, bo nie zmienia to faktu, że nie musiałeś ich tak pobić. Mogliśmy po prostu uciec – odpowiedziałam. Pokręcił głową, spuszczając wzrok.

– Niby mogliśmy, ale nie spałbym już dzisiaj spokojnie. Oni wiedzą kim jestem i wierz lub nie, ale nie przyjaźnimy się. – Parsknął śmiechem. Spojrzałam na niego znowu z poważną miną, tym razem na dłużej.

– Nie powinnam była się na nic zgadzać – powiedziałam. – Nie powinnam była z tobą w ogóle rozmawiać, utrzymywać jakiegokolwiek kontaktu. Wiedziałam, że złym pomysłem było ponowne wchodzenie w jakiekolwiek bliższe relacje z tobą, ale teraz już jest i tak za późno. Miałam takie spokojne i poukładane życie, zanim się znowu nie zjawiłeś, Boże.

– Nudne i nie takie, jak chciałaś, każdy wie. Nikt nie powiedział, że to, co masz teraz, będzie miało same plusy. Zawsze są gorsze strony, to jest właśnie to, na przykład. Moja przeszłość, o której nie chcę ci mówić. Ale to moja wina, nie powinienem był tak wcześnie cię w to wciągać, przepraszam. Przywykniesz do tego z czasem, tak myślę – rzekł Vincent. Wziął mój podbródek w swoje palce i odwrócił w swoją stronę, czym zmusił mnie do spojrzenia na siebie.

– Jest okej. Ja też przepraszam – powiedziałam cicho, wymuszając uśmiech. Pociągnęłam nosem i odgoniłam ostatnie łzy. Byłam naprawdę wykończona i nie miałam siły się już kłócić. – Gdybym nie spanikowała, do niczego by nie doszło. Ale to nie zmienia faktu, że zrobiłeś coś strasznego na moich oczach i nie widzisz w tym problemu. Mogłeś chociaż zrobić to w nocy, czy wieczorem, cokolwiek, ale nie w południe. Ktoś mógłby zauważyć, a ciebie nawet to nie obchodzi.

– O to chodzi. Nie ma ryzyka, nie ma zabawy. – Zaśmiał się lekko. Objął moje policzki w obie dłonie i skierował w swoją stronę, więc znów zmuszona byłam na niego spojrzeć. – Jest okej? Między nami w porządku?

– Tak, przecież powiedziałam. Chociaż przez najbliższy czas nie spojrzę na ciebie w ten sam sposób, ale pewnie się tym nie przejmujesz. Zejdzie dużo czasu, zanim dojdę do siebie, ale w porządku. Wina stoi po obu stronach, więc nie mam żalu tylko na ciebie – odparłam. Pocałował mnie w czółko, a potem wreszcie ruszył z miejsca. – Odwieź mnie do domu.

– Taki mam zamiar – rzucił. – Popraw się trochę, zanim twój tata cię zobaczy. Może się potem przyjebać.

– Nic nie powie, spokojnie – odparłam szybko, na co chłopak szczerze się uśmiechnął. Zobaczyłam się w lusterku i zaczęłam zmazywać rozmazany makijaż, a później przeczesałam włosy palcami. – W sumie odwołuję to, co mówiłam. Wyglądam jakoś tak okropnie.

– Nic, do czego nie byłbym przyzwyczajony – burknął, na co przewróciłam oczami. Puknęłam go w bok, udając obrażoną.– Przecież żartuję.

– Jasne – rzekłam. Vincent spojrzał na mnie i zagapił się, dlatego prawie przejechał jakiegoś starszego pana, który akurat szedł gdzieś. Był ubrany w strój sportowy, więc na pewno wyszedł pobiegać.

– Kurwa.

– Znowu twoja wina. Mogłeś się na mnie tak nie patrzeć – powiedziałam. Położył rękę na moim udzie i ścisnął je. Wzdrygnęłam się delikatnie, bo obrazy sprzed kilkunastu minut nadal zostawały w mojej głowie. – A co, jeśli ich zobaczy? No wiesz, prawdopodobnie oni nadal tam leżą i zbierają się do porządku.

– Nie zobaczy, bo jestem pewien, że już ich tam nie ma. A nawet jeśli, to nie pozwolą mu zadzwonić po policję, bo sami nie mają czystych interesów – rzekł. Pokiwałam głową ze zrozumieniem, odwracając wzrok w stronę szyby.

– Powiedzmy, że masz rację – mruknęłam. Ugryzłam wnętrze policzka, gdy zapadła cisza. Tak bardzo chciałam pogadać o czymś spokojnym, normalnym, czym w ogóle nie musimy się martwić, ale nie wiedziałam, czy on miał na to ochotę. Może wolał posiedzieć w ciszy. – Wiem, że nie lubisz się dzielić swoim życiem prywatnym. Zdajesz sobie sprawę, że jestem ciekawską osobą i czasami muszę coś od ciebie wyciągnąć, bo nie wytrzymam. Mogę ci zadać pytanie?

– To zależy, ale pytaj – powiedział. Ucieszyłam się w duchu.

– Czemu niektórzy mówią na ciebie Simon, nie Vincent? – spytałam. Spojrzał się na mnie zdziwiony i zaśmiał szczerze. Ściągnęłam brwi.

– Pozwoliłem ci zapytać o wszystko, a ty pytasz akurat o to? To nic ważnego, Marise, serio – rzucił. Znowu się zaśmiał, na co przewróciłam oczami.

– Po prostu odpowiedz – powiedziałam stanowczo. Uspokoił się chwilę później i zagryzł wnętrze policzka. Patrzyłam na niego cały czas, obserwując każdą emocję, jaka przewinęła się przez jego wyraz twarzy.

– Po prostu nie lubię mojego imienia, dlatego chcę, aby każdy mi mówił Simon. Mówiłem, że to nic poważnego. Problem, jaki ma połowa tego świata – przyznał chłopak, wzruszając ramionami.

– Dlaczego akurat tak?

– A dlaczego nie? – Uśmiechnął się. Westchnęłam głośno i pokręciłam głową. – Simon to lepsze imię niż Vincent. Podoba mi się, to tyle.

– Więc ja będę Claudie – odparłam, uśmiechając się dumnie. Spojrzał na mnie niezrozumiałym wzrokiem i uniósł brwi, powstrzymując parsknięcie śmiechem.

– Claudie? – spytał z kpiną. – Czemu? Nie podoba mi się, lepsze jest Marise.

– Nie znam żadnego znaczenia, ani powodu, ale podoba mi się.

– A mi się nadal podoba Marise i Róża, więc taka dla mnie będziesz.

– Jeśli chcesz – burknęłam i wzruszyłam ramionami. Spojrzał na mnie przez chwilę, a później znowu odwrócił wzrok na drogę. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. W ogóle, dlaczego Róża?

– Chcę.

Dojechaliśmy na miejsce po jakimś czasie. Zorientowałam się, że nie był to przystanek, lecz mój dom. Spojrzałam na niego niezrozumiale, ale on tylko wzruszył ramionami.

– Pewnie jesteś zmęczona – wytłumaczył. Pokiwałam głową. Wahałam się przez chwilę, lecz w końcu pocałowałam go mocno, ale krótko, żeby wiedział, że nadal mam do niego urazę. – Do jutra, Lachance.

– Cześć.

Weszłam do domu i zdjęłam buty. Rzuciłam plecak, który zabrałam wcześniej z samochodu Vincenta i przeszłam do otwartej kuchni, gdzie z daleka widziałam mojego tatę, który opierał się o blat, a w ręku trzymał szklankę z jakimś trunkiem.

– Kto to był? – spytał bez zbędnych przywitań.

– Mój kolega. Odwiózł mnie ze szkoły, bo omawialiśmy projekt, który mamy razem robić. Zapomniałam ci napisać – skłamałam. Chyba byłam w tym coraz lepsza, bo mój ojciec wyglądał tak, jakby mi właśnie uwierzył. Nie lubiłam ludzi, którzy kłamią. Jasne było, że prawda kiedyś wyjdzie na jaw, więc naprawdę nie widziałam w tym większego sensu. Jednak jesteśmy ludźmi i prawdą jest to, że czasami jesteśmy do tego zmuszeni. Może po prostu siebie usprawiedliwiałam w ten sposób, ale musiałam jakoś uspokoić wyrzuty sumienia. Przecież razem z Vincentem stwierdziliśmy, że tak będzie lepiej, gdy mój tata się na razie nie dowie. Nie mogłam tak po prostu mu powiedzieć.

– Czeka na ciebie w salonie – rzucił, a ja zmarszczyłam brwi.

– Kto?

– Gość, z którym się dzisiaj umówiłaś na szesnastą – wytłumaczył, a ja chciałam się walnąć z całej siły w czoło.

Naprawdę o tym zapomniałam.

Przejrzałam się w lustrze i poszłam do salonu. Spojrzałam od razu na kanapę, gdzie siedziała dziewczyna. W jednym momencie zrobiłam się blada, musiałam się przytrzymać ściany, aby nie upaść, ponieważ, kurwa mać, zdawało mi się, że zobaczyłam w niej własne odbicie. Nie wyglądała na sztuczną, mój tata nie często robi sobie żarty, więc ona musiała być żywa. Zdawałam sobie z tego sprawę, a i tak trudno mi było w to uwierzyć.

<3

Continue Reading

You'll Also Like

11.3K 633 28
Stella Trembley zaczyna nowy etap swojego życia - studia na jednej z najlepszych uczelni artystycznych na świecie. Niestety nie tak wyobrażała sobie...
656K 43.8K 35
Marissa jest szaleńczo zakochana w chłopaku, którego znała dawno temu. Kenneth natomiast przez całe swoje życie kochał tylko jedną kobietę. A poniewa...
440K 28K 62
Z życiem jak z teatrem - rolą, jaką wybierzesz, kieruje Twój los. Ja postawiłam na hokejowy numer, a teraz krążę po kampusie jak bohaterka własnej hi...
11.8K 303 15
- Przemyślałaś swoje wczorajsze zachowanie, mała? - spytałem na co ona nawet na mnie nie spojrzała. Szła przed siebie pewnym krokiem zupełnie jakby m...