13. Białe róże to twoje ulubione?

447 15 1
                                    

Zapukałam kilka razy w drzwi i powtarzałam tą czynność, gdy nikt mi nie otwierał. Z minuty na minuty denerwowałam się coraz bardziej. Zaczęłam tupać nerwowo nogą i westchnęłam głośno, gdy moje działanie nie przyniosło żadnych efektów. Znów miałam zacząć walić w drzwi, jednak chwilę później Vincent otworzył mi i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to jego rozcięty łuk brwiowy, zaschnięta krew w kąciku ust i spuchnięty policzek. Ściągnęłam brwi, przypatrując się temu.

– Co ty tu robisz? – spytał, zanim zdążyłam przyjrzeć mu się bliżej. Po jego minie wywnioskowałam, że nie spodziewał się mojego przyjścia, a powinien. Jeśli myślał, że pozbędzie się mnie poprzez Leona, to grubo się mylił. Przecież byłam strasznie uparta, rzadko kiedy odpuszczałam na osobach, na których mi zależy.

– Stoję, jeśli nie widać – mruknęłam pod nosem i zmrużyłam oczy, na co prychnął z kpiną, odwracając wzrok od mojej twarzy. – Co ci się stało?

– Przewróciłem się, bo nie umiem jeździć na rowerze – odparł z poważną miną, patrząc na mnie łaskawie.

– Wiem, że nie.

– To był sarkazm – rzucił i zlustrował mnie od góry do dołu. Już zaczęłam myśleć, że oczy mu też ucierpiały albo, co gorsza, pamięć i nie pamięta, kim jestem, jednak gdy uśmiechnął się lekko, uspokoiłam się. – Jak już się narzuciłaś, to wejdź.

– Wchodzę – burknęłam i minęłam go w drzwiach. Poszłam do salonu, ale wyszłam z niego i poszłam do kuchni, bo stwierdziłam, że będzie lepiej. Od zawsze lepiej siedziało mi się w kuchni niż w salonie, nie miałam pojęcia dlaczego.

– Nie jestem w najlepszym humorze, ale z racji, że to tradycja, spytam. Chcesz czegoś do picia? – rzekł, otwierając lodówkę i krzywiąc się nieco. Spojrzał na mnie, ale tylko wzruszyłam ramionami, stwierdzając do siebie, że w sumie nie chce mi się pić. – W lodówce nic nie ma.

– Nie, dzięki. Usiądź na krześle, trzeba przyłożyć ci lód do policzka, zanim będzie większy niż mój cycek – rzuciłam, na co spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami i chytrym uśmieszkiem. Posłusznie zrobił to, o co poprosiłam, jednak nie odrywał ode mnie wzroku, co mnie lekko zbiło z tropu. Nie wiedziałam, że tekst o cycku będzie go aż tak śmieszył.

– To większej różnicy raczej nie będzie – powiedział, powstrzymując śmiech. Ściągnęłam brwi, na co przewrócił oczami zirytowany. Nie moja wina, że nie często potrafiłam zrozumieć żart.– Jest mały.

– Tak, ale cały czas puchnie – odpowiedziałam szybko, w ogóle nie myśląc o tym, co powiedział. Podeszłam do niego i wzięłam jego twarz w ręce, aby dokładniej się temu przyjrzeć, ale Vincent cały czas się uśmiechał, co po pewnym czasie zaczęło mi przeszkadzać. Wzięłam jakiś ręcznik i zmoczyłam go pod wodą, aby następnie zmyć resztę zaschniętej krwi z jego twarzy. Nie rozumiałam, dlaczego sam tego wcześniej nie zrobił.

– Twój cycek. Jest mały – powiedział w końcu, na co prychnęłam, zaprzestając na chwilę oglądanie jego ran.

– Udowodnić ci, że jest inaczej? – burknęłam cicho, dokładnie patrząc na każdy centymetr jego twarzy. W źrenicach mogłam dostrzec radość, a kolor jego tęczówek przeszywał mnie na wskroś. – Gdzie masz lód? – spytałam, odsuwając się o kilka kroków. Po raz kolejny w tym dniu ściągnęłam brwi, zastanawiając się nad tym, co powiedziałam.

– Sprawdź w szafce – rzucił z kpiną. Westchnęłam pod nosem i wyjęłam lód z zamrażarki, czego oczywiście nikt się nie spodziewał, jednak odłożyłam go po chwili. Zamiast niego, wzięłam do ręki zamrożoną pierś z kurczaka, owiniętą w reklamówkę. Podeszłam do Vincenta i przyłożyłam kawałek mięsa do jego policzka, na co skrzywił się nieznacznie i odsunął twarz, jednak przybliżyłam ją siłą, na co już nie zaprotestował.

SerendipityWhere stories live. Discover now