9. Więcej niż zaufanie

456 16 3
                                    

Jechaliśmy w ciszy. Jedynie w radio grała jakaś piosenka, której nie znaliśmy. Jego ręka, która cały czas leżała na moim udzie, zaczęła się powoli poruszać w górę i w dół. On sam zaczął się dziwnie uśmiechać, jakby coś mu się przypomniało, jednak nie odezwał się. Nie wiedziałam dokąd mnie zabiera, ale ufałam mu, a przynajmniej wmawiałam sobie, że tak właśnie jest.

– Więc plan jest taki, że zagadasz mojego kolegę, a ja zrobię, co muszę i wrócę po ciebie – odezwał się w pewnej chwili. Zboczyliśmy z głównej drogi na mniejszą, leśną, ale wciąż była dosyć szeroka, żeby zmieścić dwa samochody.

– Po pierwsze, jakiego kolegę? Po drugie, jakiego kolegę? – Zażartowałam, na co tylko obdarzył mnie tylko zażenowanym spojrzeniem. Przewróciłam oczami. – Po prostu mi wytłumacz, bo nie wiem, o co chodzi.

– Zaraz wysiądziesz. Pójdziesz prosto, jakieś pięćdziesiąt metrów i zobaczysz budynek. Coś w stylu garażu, ale jednak szopa mojego dziadka jest lepsza. Będzie tam stał chłopak, może dwóch, i zagadasz go. Resztę zostaw mnie – wytłumaczył i uśmiechnął się pewnie. Prychnęłam. Nie wiedziałam, o co w ogóle chodzi, ale co by to nie było, nie miało prawa się udać.

– A co później? – spytałam. – Jeśli mi się nie uda?

– W najgorszym wypadku umrzesz, ale to chyba lepiej. Ewentualnie mogą cię najpierw zgwałcić, potem zabić, ale to tylko czasami. – Wzruszył ramionami. Serce zmieniło swój rytm na szybszy, a nogi zaczęły lekko drgać. Mimo to tym razem ja posłałam mu zażenowane spojrzenie, bo zdawałam sobie sprawę, że musiał żartować. I to nie był jeden z tych żartów, które mogła zrozumieć ograniczona grupa osób. To jeden z tych tandetnych, gdzie każdy wie, o co chodzi i nikt się nie śmieje, bo to nie są tematy do żartów.

– I jesteś taki spokojny? – rzuciłam, patrząc na niego, jednak nadal się delikatnie uśmiechał.

– A ty nie? Jeśli mu ufasz, to też powinnaś być. Ufasz mi? – Popatrzył się na mnie. – Tak w stu procentach?

– No nie wiem...

– To ufaj. Proste.

– Och, tak. To wszystko naprawia – powiedziałam sarkastycznie, mrużąc na niego oczy.

– Nie myśl o tym. Tylko nie zwątp i nie zaczynaj panikować – powiedział Vincent. – I najważniejsze, nie wspominaj, że jesteś ze mną. Jakbyś w ogóle mnie nie znała.

– Okej, pewnie wiesz, że zastanawiam się, dlaczego, ale spoko. Jeśli jakkolwiek ma mi to pomóc. Ale jak mam go zagadać? Nie jestem w tym najlepsza.

– Ty? Kurwa. – Zaśmiał się. – Jesteś największą gadułą jaką znam, więc coś wymyślisz. Może, że chciałabyś zrobić zdjęcia na tym tle, bo potrzebujesz do szkolnego projektu albo zgubiłaś się i nie wiesz jak wrócić. Chociaż nie, lepiej nie.

– Ile mam gadać?

– Jak najdłużej – rozkazał chłopak. – Nie zaczynaj uciekać, bo i tak cię złapie. A jak będzie ich więcej niż jeden, to już w ogóle.

– Aha – burknęłam. – A jeśli się nie zgodzę? Jesteś popierdolony ostro, wiesz o tym?

– Wiem i chyba musisz się zgodzić. W zasadzie to zdecydowałem za ciebie.

– Po co to robimy? – spytałam cicho. Westchnął po chwili, przecierając twarz dłonią i pewnie zastanawiając się nad odpowiedzią. Był spokojny, bo nie miał do zrobienia nic ważnego, niebezpiecznego, co zapewniło by mu ból i traumę do końca życia. Co prawda, nie wiem, co chciał zrobić, ale na pewno nic tak beznadziejnego.

SerendipityWhere stories live. Discover now