8. Nie dziś, nie jutro

534 18 5
                                    

Jakiś czas później leżałam na jego łóżku całkiem nago, byłam tylko przykryta do połowy kołdrą. Spojrzałam na puste miejsce obok mnie. Wyczuwalne były tylko jego perfumy, męskie, ale niedrażniące. Uwielbiałam je. Wzięłam głęboki oddech i uśmiechnęłam się do siebie, podnosząc wzrok. Dojrzałam go na tarasie, stał do mnie tyłem i palił papierosa. Ubrał się już w to, co wcześniej.

– Było śmiesznie, nie? – spytał, wyczuwając, że się obudziłam. Spojrzał na mnie przez ramię.

– Bardzo – odparłam i przewróciłam oczami. Wtuliłam się w jego pościel, nie mając nic innego do zrobienia. – Bolało mnie.

– Domyślam się. – Uśmiechnął z pewnością siebie, gdy zobaczył mnie przykrytą do połowy. – Ubierz się, odwiozę cię do domu, bo jest już po dwudziestej, a nie chcemy, żeby twój ojciec zaczął robić jakieś problemy.

– Nie będzie ich robił – zapewniłam. Sama nie byłam tego do końca pewna. Mój ojciec potrafił przyczepić się do wszystkiego i to w najmniej spodziewanym momencie. Jednak zawsze próbowałam załagodzić z nim sytuację i jakoś mi się to udawało. Ale wiedziałam, że sprawa z Vincentem jest poważniejsza i nie byłoby tak kolorowo.

– Będzie – powiedział stanowczo. Zgasił papierosa i wsadził ręce do kieszeni w spodniach.

– Obiecuję, że dam sobie z nim radę – rzuciłam i usiadłam, krzyżując nogi. Prychnął pod nosem, kręcąc głową. Nie wierzył mi i wcale mu się nie dziwię.

– Dobrze wiemy, że się go posłuchasz przy pierwszej lepszej okazji. Szkoda, że ja nie mam na ciebie takiego wpływu – burknął. Ściągnęłam brwi, zastanawiając się chwilę. – Ja sobie z nim poradzę, ale ty nie.

– Chciałbyś mieć na mnie wpływ? – spytałam, uśmiechając się pod nosem. – Obydwoje wiemy, że go masz. Nawet bardziej niż mój ojciec.

– Jakoś tak nie uważam – oznajmił, krzyżując ręce na piersi. Zmrużyłam oczy, chcąc wyglądać groźnie.

– A ja tak.

– To dobrze, że jesteś tego świadoma. Wiedz, że będę go miał nawet więcej niż teraz – rzekł i zbliżył się do mnie, oblizując wargę. Zaśmiałam się pod nosem i położyłam z powrotem na poduszce. – Ubierz się, a ja idę do łazienki.

– Która jest godzina?

– Coś po dwudziestej.

– Może być trzy po dwudziestej, ale też dwadzieścia, więc pytam dokładnie. Nie wiem, ile mam czasu, a jest mi on potrzebny możliwie jak najdłużej, żebym mogła się ogarnąć. W końcu nie chcemy, aby...

– Dokładnie siedem po – przerwał mi. – Zawsze tyle gadasz?

– Nie, tylko jak mnie ktoś irytuje – mruknęłam. specjalnie tak powiedziałam, bo i tak każdy wiedział, że gadałam dużo, gdy się stresowałam.

– Ja cię irytuję? – zapytał z chytrym uśmiechem, a ja przewróciłam oczami.

– Miałeś iść do łazienki, już nie musisz?

– Jeszcze słowo, a może nie będę musiał.

– To groźba? – Spojrzałam w jego oczy, które wydawały się niezwykle bez emocji. Jak zawsze zresztą, ale wtedy jakoś szczególnie.

– Nie sądzę – powiedział, po czym wyszedł z pokoju.

Westchnęłam głośno i zaczęłam się ubierać. Nie miałam pojęcia, gdzie położył moje ubrania, więc ciężko było mi je znaleźć, ale jak się okazało, wszystkie leżały na fotelu. Wyszłam na korytarz. Mieszkanie Vincenta nie należało do dużych, ale też nie do małych. Była tutaj łazienka, kuchnia, jego pokój, jeszcze jeden pokój, który był pusty i największy salon. Każde pomieszczenie miało zwykłe odcienie, biały, czarny, ciemny szary lub kremowy. Nie było tam żadnych obrazów, a przynajmniej ja ich nie dostrzegłam. W każdym razie, mieszkanie to zdecydowanie pasowało do Vincenta. Miałam wrażenie, że zostało stworzone specjalnie dla niego. Puste, bez wyrazu, nie wytwarzało żadnych emocji, ale im dłużej się tutaj przebywało, tym więcej mogłeś dostrzec. Małe szczegóły, które razem tworzyły wyjątkową całość. Na przykład, zwróciłam uwagę na meble. Były na tyle oryginalne i starodawne, że nigdy nie widziałam czegoś podobnego.

SerendipityWhere stories live. Discover now