15. Wierzę w nas

339 10 0
                                    

Jechaliśmy przez większość czasu w ciszy. Oprócz radio, naszych oddechów i odgłosu mijanych samochodów, nie dało się nic słyszeć. Cieszyłam się, że znów jechaliśmy do jego babci, bo mimo wszystko lubiłam ją. Charlotte, bo tak miała na imię staruszka, obiecała mi, że pokaże mi tym razem swój ogród i naprawdę nie mogłam się doczekać, aby go zobaczyć. Vincent mówił kiedyś, że każda sąsiadka z osiedla jej skrycie zazdrościła i nie rozumiała, jakim sposobem udało jej się wyhodować tak piękne róże.

– Nad czym myślisz? – spytał mnie chłopak w pewnym momencie, a ja przeniosłam na niego wzrok i uśmiechnęłam się lekko.

– Nad niczym ważnym. Zastanawiam się, jak twoja babcia mogła z tobą wytrzymać.

– Nie mogła ze mną wytrzymać, bo mnie tutaj nie było, jakbyś zapomniała. I błagam, nie pytaj jej o to, bo potrafi bardzo dużo gadać o czasie, gdy wyjechaliśmy. Jak to ona nie tęskniła, jakie miała myśli, a jakie stany psychiczne, że już wytrzymać nie mogła z tej samotności. Nie chce mi się znowu słuchać tego samego – powiedział chłopak pół żartem, pół serio. Mi też się często nudziło, jak ktoś mówił w kółko o tym samym, ale przecież mógł się poświęcić.

– Jesteś okropny!

– Ja? Mówię, co myślę. Powinnaś się już przyzwyczaić.

– Twojej babci na pewno było smutno z powodu samotności. Uwierz mi, coś o tym wiem. Można siedzieć samemu góra tydzień, bo później zżera cię nuda i chęć porozmawiania z kimś bliższym. Mówię to na własnym przykładzie, bo o ile fajnie się rozmawia, a raczej rozmawiało, z Nicolasem, tak lepiej z własnym ojcem. Na szczęście, mam jeszcze psa. Czy ty byłeś kiedykolwiek samotny, że wiesz, o czym mówię? – spytałam, a on spojrzał na mnie krzywo.

– Nic nie wiesz, żeby mnie osądzać. Może byłem, może nie, to nie ma już znaczenia, bo teraz mam już ciebie. A ty... Masz mnie – oznajmił, patrząc na drogę. Spuściłam na wzrok na swoje palce, uśmiechając się lekko.

– I to działa w dwie strony – burknęłam cicho.

– Zawsze – odparł od razu, a później parsknął śmiechem i ścisnął moje udo, na którym trzymał rękę przez całą drogę.

Dojechaliśmy na miejsce szybciej, niż się spodziewałam. Chciałam zadać mu jeszcze pytanie odnośnie Gastona, ale stwierdziłam, że zrobię to wieczorem lub po prostu kiedykolwiek indziej. Wysiadłam z samochodu, trzepiąc drzwiami, na co Vincent spojrzał na mnie groźnie. Czasami miałam wrażenie, że lubił to auto bardziej niż mnie. Podeszliśmy do drzwi i jako pierwsza zadzwoniłam dzwonkiem, a po chwili Charlotte otworzyła nam z dużym uśmiechem.

– Jak miło was znowu widzieć razem – powiedziała i pocałowała swojego wnuka w policzek, a później zrobiła to samo ze mną. Zdziwiłam się lekko jej otwartością, aczkolwiek nadal ją uwielbiałam. – Zapraszam.

– Upiekłaś ciastka? Te z cynamonem i orzechami? – spytał Vincent, na co babcia zaśmiała się szczerze i machnęła ręką.

– Nie – rzuciło krótko. Chłopak wydawał się delikatnie zawiedziony, jednak nie dał tego po sobie poznać. Babcia od razu przeszła do ogrodu, jednak zatrzymała się gwałtownie w pewnym momencie i uniosła jeden palec w górę. – Zapomniałabym. Chcecie coś do picia?

– Ja dziękuję, dzisiaj nie mam na nic ochoty – odezwałam się i dalej podążałam za kobietą.

– Ja na razie też – mruknął Vincent. – Jakbyś upiekła ciastka, to byłaby inna rozmowa.

– To sam coś upiecz, jaki jest problem? Myślę, że to nie takie trudne, jeśli masz przed sobą przepis. Z czasem dojdziesz do wprawy – powiedziałam z wyrzutem. Charlotte miała już swoje lata i na pewno męczyło ją robienie w kółko tych samych wypieków. Wiedziałam, że chce dogodzić wnukowi, ale chłop ręce ma, więc nic mu się nie stanie, jak sam coś zrobi.

SerendipityWhere stories live. Discover now