Utraceni | Tom 2

By KaceyBrunner

124K 8.6K 5.7K

Dla nich szanse i nadzieje zniknęły w przeciągu jednego dnia. Utracili marzenia, pasje oraz własną wartość. T... More

SEQUEL
WYWIAD
Dedykacja
Prolog część I
Prolog część II
Zwiastun
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Głosowanie "Splątane Nici"
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 27
Q&A
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39 cz. I
Rozdział 39 cz.II
Rozdział 40
Q&A na koniec
Epilog
PODZIĘKOWANIA

Rozdział 26

1.8K 162 79
By KaceyBrunner

Tymon 

Kiedy widzę, jak moja ukochana babcia Meggie krząta się po kuchni w ubrudzonym od mąki fartuchu, a moja mama uśmiecha się szczerze i nawet chichocze z żartu własnej matki, chyba po raz pierwszy w tym roku rośnie mi serce na widok rodziny. Tata rozpala w kominku ogień. Tylko ja stoję tak bez celu w jednej ręce z Pumbą, a w drugiej ze szlugiem.

― Tymonku, a ty co tak nic nie robisz? ― Babcia maże mój nos dżemem, stając na palcach.

Zlizuje go prędko i szczerze się jak mały chłopiec tak też się dziś czuję, jak niewinne, kochane małe dziecko. Rodzice nie czepiają się mnie niczego, a babcia uznaje, że przecież jestem idealnym studentem. Pozory mylą...

― Właśnie wychodziłem z Pumbą na spacer ― bronię się.

― Raczej zapalić ― dogryza mama, kręcąc głową roześmiana.

― Oj Tymon nie baw się w dziadka Ernesta, proszę cię. Nie ma po co szybciej umierać ― upomina babcia, przeczesując moje przydługie już włosy.

Wszyscy milkną na imię dziadka, nie ma go z nami już ponad trzy lata. To był cios dla całej rodziny, ja czułem się, jakbym stracił najlepszego przyjaciela, to jemu mogłem powiedzieć wszystko, co leży na sercu. Jako jedyny rozumiał moją pasję do muzyki i sam ją mnie zaraził. Był genialnym muzykiem – samoukiemNiestety jego serce nie wytrzymało po siedemdziesięciu latach, odszedł we śnie, wtulony z babcię, najważniejszą kobietę w swoim życiu

Łzy cisną mi się do oczu, myśląc że to kolejne święta bez niego. Mojego przyjaciela. Wychodzę szybko przed dom, puszczam wolno Pumbę na ośnieżone schody, a sam spaceruje jedynie w koszuli po podwórku, rozkoszując się wydychaną nikotyną. Ona go zabiła częściowo, w myślach błagam, aby nie zrobiła tego i ze mną.

Dziesięć lat wcześniej

― Kolejny trening baseballu? ― Dziadek smaruje moje kanapki masłem orzechowym.

― Dwa razy w tygodniu dziadku. ― Uśmiecham się szeroko i zakładam na głowę bejsbolówkę. ― Zapomniałeś już? ― Chichoczę, wskakując na blat.

― Tata za dużo od ciebie wymaga, masz dopiero jedenaście lat, jeszcze chwila i do ligi trafisz. Mały to cię może zniszczyć.

― Nie martw się dziadku. ― Puszczam oczko.

― Tymon... Lubisz to? A twoje piosenki? Nie chciałbyś się zapisać na jakieś lekcje śpiewu?

Macha ręką od niechcenia i porywam jedną kromkę tostowego chleba, posmarowaną orzechowym cudem. Niebo w gębie.

― Może kiedyś dziadku, tata mówi, że z muzyki nie da się wyżyć na przyszłość. O baseballu co prawda mówi podobnie, ale to przynajmniej rozwija moje ciało. ― Podsuwam rękaw i pokazuję mu delikatne zarysy mięśni.

― No, no. ― Ściska je, a te od razu tracą twardość. ― Jeszcze trochę i przebijesz moje.

― Pokaż dziadku bicki! Pokaż! ― piszczę.

Zaczynamy się przechwalać swoimi mięśniami na rękach, śmiejąc się w niebo głosy. Babcia wpada do kuchni i kręci głową.

― Kiedy wy dorośniecie, co? ― Podbiera pięści o biodra.

― Meggie, siłacz nam tu rośnie. ― Dziadek przerzuca mnie przez ramię.

― Dziadku! Puszczaj mnie! ― Kopię nogami na wszystkie strony.

― Kochanie, dawaj teraz. ― Dziadzio daje tajemne znaki do babci.

Zostaje nagle rzucony na kanapę z umazaną buzią masłem orzechowym i łaskotany od czubka nosa po najmniejszy palec u stopy. Wiję się i kwiczę, jak mała świnka. Moi własny dziadkowie spiskują przeciwko mnie!

Niedopałek spada na ziemię a razem z nim moja łza tęsknoty. Był człowiekiem jakich mało na ziemi, potrafił wymagać, a także pokazywać najlepsze wzorce życia. Często gadaliśmy o zwyczajnych rzeczach, które działy się w szkole, nigdy go nie kłamałem, że byłem niby idealnym i przykładnym chłopcem, sam doskonale znał prawdę. Doradzał mi, czasem upominał. Mieszkał z nami do swojej śmierci, potem babcia postanowiła zacząć "nowe" życie w rodzinnej Filadelfii, kontakt praktycznie się urwał i jedynym czasem od trzech lat, kiedy się widzimy, są święta.

― Tymon? A tobie dupa nie marznie? ― Spoglądam przed siebie a Jasper jest ciągnięty przez dużego buldoga w zaspę śniegu tuż przed moim podjazdem.

Zaczynam się śmiać i podchodzę do kumpla, przybijamy sobie męskie piątki i rechoczemy jak małe dzieci, dawno go nie widziałem, ostatni raz chyba, kiedy piliśmy piwo za moim domem.

― A ty nie na święta u rodziców? ― rzuca pytaniem.

Krzywi się w nieszczerym uśmiechu, przyciągając smycz do siebie, kiedy pies – morderca usiłuje obwąchać mojego żółwia. Pumba spada po schodach jak jej ojciec – Gunter ma często w zwyczaju, widocznie nawet takie rzeczy są przekazywane w genach.

― Zostaje u ciotki w Butler, tak będzie lepiej.

Nie wnikałem nigdy w jego rodzinne więzy, wiem po prostu, że nie są one najlepsze i dlatego od piętnastego roku życia Jasper mieszka w Butler u starszej ciotki. Trochę porąbane.

― A ten potwór to jakiś nowy nabytek twój? ― Klepię psa po głowie.

― Nie no co ty, Ruby to pupilka mojej cioci.

― A więc to dziewczyna, a mówią że to niby płeć piękna... ― Patrzę sceptycznie na psa, a kumpel zanosi się śmiechem.

― Jesteś za bardzo wybredny, Tymon.

― A kto walczył z tobą o Alicię? ― Unoszę brwi, dając kuksańca w bok jego zielonej kurtki.

― Nie przypominaj mi tego, ledwo wygrałem z tobą i twoją głupotą.

― Tymon! Zaraz jemy! ― Słyszę, jak babcia woła mnie przez okno.

― Już! ― odkrzykuję. ― A ty gdzie idziesz? Czy po prostu ranny spacer?

― Do Alicii z prezentem na święta.

Nigdzie w jego dłoni nie dostrzegam żadnej torebeczki, paczki, dlatego marszczę brwi. Wyciąga małe opakowanie biżuterii, ozdobione malutkimi kryształkami już zewnątrz. A sam środek jest naprawdę uroczy.

― Bransoletka, taka w jej stylu, wiesz kolorowa i błyszcząca. Myślę, że jej się spodoba

― Stary, to musiało nieźle kosztować. Piękne, piękne.

― Patrzysz na to, jakbyś się zakochał. ― Nabija się.

Już mam powiedzieć, że dla Kacey kupiłem prześliczne buty, ale w porę się powstrzymuję. On nic przecież o niej nie wie i raczej nie powinnien, chyba że papla Michael mu coś powiedział.

― Muszę lecieć stary, wesołych świąt! ― Ruby ciągnie go mocno, powodując, że chłopak zaczyna biec.

― Wesołych! ― odkrzykuję, wracam środka, zaganiając ze sobą Pumbę.

― No nareszcie, siadaj do stołu, synku ― prosi mama, mijając mnie z półmiskiem mashed potatoes*.

Stół ugina się pod pysznościami przygotowanymi przez kobiety. Babcia dopieszcza jeszcze indyka, wkładając gdzie, nie gdzie rozmaryn, tata siedzi i przygląda się temu z wręcz lecącą ślinką. Przede mną stoi zapiekanka z zielonej fasolki, którą uwielbiam. Do tego kilka rodzajów soków, kiedyś babcia sama je tłoczyła, były jeszcze lepsze niż te zakupione.

― Patrzyłeś pod choinkę, Tymonku? ― pyta babcia, a mama już zasiada na swojej miejsce.

― Babciuu, jestem głodny, możemy najpierw zjeść obiad, a potem prezenty? ― Mało co nie skupię widelcem indyka przede mną, wygląda wybornie.

― Nie wierzę synu, że to mówisz. ― Śmieje się tata. ― Ale masz rację, zjedźmy najpierw, to wygląda hmmm...

― Matthew... ― karci go mama, chichocząc.

― Wesołych świąt. ― Spoglądam na nich wszystkich i w swojej głowie łagodzę nasze konflikty.

Wszyscy dziś ukrywamy troski i wojny między sobą pod przykrywką uśmiechu szczerego, bądź nie. Mam wrażenie, że święta są dla nas czymś oczyszczającym, może i na krótki czas, ale jednak. Potrzebuję tego bardzo namiastki szczęśliwej rodziny.

Nie stosuję jakiejkolwiek kolejności, krem z dyni, indyk, między tym napój jajeczny – eggnog z dodatkiem mocnego brandy i gałki muszkatołowej wraz z cynamonem. Kiedy byłem mały, tata na palcu dawał mi go spróbować, w tym roku mogę go pić już legalnie i nigdy wcześniej nie smakował mi tak bardzo. Potem w moim brzuchu ląduję też sernik, najlepszy na świecie mojej mamy. Nie rozmawiamy wiele, bardziej chłoniemy świąteczny anturaż z choinką w tle i jemiołą pod sufitem. Sama zapach w domu przywołuje najlepsze z możliwych wspomnień i czuję się, jakby dziadek siedział z nami, krytykując żartobliwie każde z dań.

― Tymon zacznij pierwszy od prezentów ― oferuje babcia. ― Nie ma co czekać. ― Zaciera pomarszczone dłonie.

Podbiegam do choinki, pod którą zadomowiła się już Pumba, widocznie ciepło jej tu. Zapach jodły drażni w przyjemny sposób moje nozdrza. Wyciągam niewielką paczkę z moim imieniem. Rozdzieram papier podobnie, jak kilka dni temu dzieciaki z sierocińca, sprawia mi to ogromną frajdę, jakbym się cofnął w czasie.

Wyciągając jednak z opakowania kolejne, jak co roku rękawice miotacza krzywię się w wymuszonym uśmiechu. Nie na takie coś liczyłem...

― Z oryginalnej, mocnej skóry. Lepszych Tymon nie miałeś ― zachwala tata.

― Podobają ci się, synku? ― zapytuje mama.

Kiwa głową i zmuszam się do nieszczerych podziękowań. W tym momencie mam wyrzuty sumienia, że nadal ich okłamuję. Daję im poczucie, że nadal kocham ten sport, ale od dwóch lat już tak nie jest. Postawiam podjąć ryzykowany krok, mogący nawet doprowadzić do zniszczenia tych świąt. Walić.

Rozdaje moje prezenty dla członków rodziny; babcia dostaje płytę Bon Jovi, mojego ukochanego artysty, wiem doskonale że bardzo ją chciała. Mamie zakupiłem niewielką zawieszkę w postaci choinki do jej ulubionej bransoletki, a tacie najnowszą książkę techniki rozwoju mechaniki. Mam wrażenie, że moi rodziciele naprawdę się cieszą, jednak to pisk babci powoduję, że nie mogę przestać jej przytulać.

― Wnusiu ty to wiesz, co starej babie trzeba. ― Cmoka mój policzek.

Za nim podam resztę prezentów, które przygotowała, siadam do stołu, wyciągając łokcie na blat. Jest gotowy. Tu i teraz.

― Muszę wam coś powiedzieć. ― Wszystkie oczy zaczynają mnie świdrować na wylot.

― Masz już dziewczynę? ― Babcia z przerażonym wzrokiem, dotyka moją dłoń. ― Będziesz ojcem?

― Nie spokojnie ― usiłuję ją uspokoić. ― Nic z tych abstrakcyjnych rzeczy.

― Przejdź do rzeczy, synu ― pośpiesza ojciec.

Patrzę się na matkę, widzę w jej oczach strach, ale i też ekscytację tego, co za moment padnie z moich ust. Kiedy tylko nasze spojrzenia się spotykają, natychmiast odwraca wzrok w dół talerza niedojedzonej zupy.

― Wypaliłem się, już nie jest jak dawniej. Baseball nie jest moim powołaniem. Czuję to wewnątrz ― Przełykam rosnąca gulę w gardle. ― Rezygnuję z udziału w drużynie, nawet jako rezerwa. Rękawice nie będą mi już nigdy potrzebne.

Grobowa cisza i spojrzenia wzgardy, i niedowierzania.

― Jak ty to sobie teraz wyobrażasz? Bulldogs są w lidze, zostawisz i tak po prostu, bo ci się odechciało? ― Tata reaguje ostro. ― Wiesz, że najważniejsza dla mnie są twoje studia, sport jest dodatkiem, lecz do dzięki niemu masz jakaś lepszą reputacja.

Auć zabolało...

― Matthew daj mu spokój. ― Niespodziewanie moja mama staje za mną murem.

― Tymonku... ― babcia tuli mnie.

― Bronisz jego złych decyzji, Ava? ― Ojciec unosi się na mamę, a ja miażdżę go palącym wzrokiem.

― Skąd wiesz, czy ta jest zła? Może on kocha naprawdę co innego, tylko to zawsze my decydujemy za niego? ― Mamie buzia czerwieni się ze złości.

― Co kocha? Swoje nieudacznictwo? ― prycha ojciec. 

― Nadal tu jestem! ― podnoszę głos. ― I kocham muzykę i w tę stronę chcę iść ― wrzucam wszystko, co leży mi na wątrobie.

― Są święta... ― wzdycha babcia, przecierając zblazowaną twarz. ― Możemy się nie kłócić, choć raz w taki wyjątkowy dzień ?

― Uszanuj to tylko tato, jestem dorosły to moja decyzja. ― Patrzę na niego ostro, tuląc babcię do ramienia.

Wzrok ojca zabija mnie wewnętrznie. Nigdy we mnie nie wierzył i nie będzie.

Czy w ogóle mnie kocha?

― Otworzysz, Tymonku prezent ode mnie dla ciebie? ― pyta babcia, opierając dłoń o moją pierś.

― Oczywiście. ― Całuję jej policzek.

Jestem spokojny, rozdzierając jasny papier. Mama milczy, ale czuję na sobie jej spojrzenie, ojciec też ani słowem nie raczy już mnie tego wieczoru.

― Wow... Czy to są wszystkie piosenki dziadka? ― Przeglądam pobieżnie pożółkłe kartki.

― Dokładnie, powiedział mi, że wszystkie mają należeć do ciebie. Uznałam, że to odpowiedni moment. ― Babcia obdarza mnie pięknym uśmiechem.

Przytulam się do niej ze łzami, ukrywam twarz w jej świąteczny sweter, który pachnie kardamonem i pierniczkami, które wspólnie wczoraj piekliśmy jako ozdoba na choinkę.

― Wierzę w twój talent, Tymon ― szepcze do mojego ucha. ― Dziadek tak samo. Jesteś wielki i dasz sobie radę.

Zerkam w dół i patrzę na pierwszą piosenkę, spoczywającą na moich kolanach...

"Nadzieja"

Czuję nagle przypływ weny, patrząc na pierwsze takty napisane odręcznie kilkanaście lat temu. Wszystko układa się w piękna całość, przepełnioną wrażliwością i szansą na lepsze jutro.

Tego potrzebuję muzyko, lepszego jutra...

•••

Brzdąkam na gitarze kolejną godzinę "Nadzieję". Na zegarze w moim pokoju dochodzi już prawie północ, nie jestem ani trochę zmęczony. Schodzę z parapetu, gdy z mojego telefonu uwalnia się dzwonek Red Hot Chili Peppers, ubóstwiam te mocne brzmienia.

― Hej, idioto. ― Melodyjny głos Kacey budzi mnie z pracowitego transu.

― Hej, złotko. ― Śmieję się, rzucając na łóżko. ― Jak tam święta?

― Dobrze... Właściwie dużo się wydarzyło przez te kilka dni, kiedy cię nie ma. ― Wyczuwam ogromną niepewność i strach w jej głosie.

― Chcesz to z siebie wywalić?

― Nie koniecznie, dosłownie, ale dasz mi trochę pośpiewać, aby się wyżyć?

― Tego ci w nigdy nie zabronię, Kacey. Nie śmiałbym, no co ty? ― Wybuchamy oboje śmiechem, ale nadal da się wyczuć w jej niespokojnym oddechu i głosie, że nie jest dobrze.

― Czy wsz...

― Jak święta z rodzicami? ― Przegania moje pytanie.

― Odważyłem się... już wiedzą, że rezygnuję z baseballu... ― wyznaje lekko, z Kacey gada się dwa razy prościej o problemach niż z bliskimi. ― Nie zareagowali jakoś pozytywnie, szczególnie tata, ale chyba nadszedł czas, aby przestać się oszukiwać, co nie?

― Jestem z ciebie dumna, artysto.

― A co do samych świąt to jestem najedzony po wsze czasy.

― Czyli twoja ciąża spożywcza nie odezwie się prędko po powrocie do Pitts? ― chichocze.

― Tego nie mogę obiecać, jestem uzależniony od matchy w Razzy Fresh.

― Zostawiasz tam codziennie minimum pięć dolarów, robiąc roczną kalkulacje na bank wyjdzie niezły wynik. Już wiem, że powinnam ci kupić kartę stałego klienta tam.

― A ty jesteś czepliwa. ― Parskam śmiechem. ― Powinnaś mi to sprawić jako prezent na święta ― dopominam się. ― Liczę, na porządne rabaty i miłą obsługę Keith.

― Mam być zazdrosna? ― Jej głos brzmi całkiem poważnie.

― Hmm, o matchę czy Keith? ― Ściągam pasek gitary przez głowę, a Pumba siada niezdarnie na strunach.

― Mogę już zacząć śpiewać? ― Zmienia speszona temat, mam ochotę niepohamowanie się śmiać z jej reakcji na niewinny flirt.

― Zaczynaj, złotko. Niech muzyka zabrzmi.

Some days, things just take way too much of my energy
I look up and the whole room's spinning
You take my cares away
I can so over-complicate, people tell me to medicate

Jej głos acappella brzmi wyśmienicie, lekko, dopieszczony drobnymi ozdobnikami. Da się wyczuć ogromny strach i ból w tym, zaczynam się o nią martwić.

Feel my blood runnin', swear the sky's fallin'
How do I know if all this shit's fabricated?
Time goes by and I can't control my mind
Don't know what else to try, but you tell me every time

Just keep breathin' and breathin' and breathin' and breathin'
And oh, I gotta keep, keep on breathin'
Just keep breathin' and breathin' and breathin' and breathin'
And oh, I gotta keep, keep on breathin'

Każdy dźwięk jest przesycony emocjami. Wiem, że płacze i to mnie paraliżuje. Szybkie oddechy i perfekcyjne vibrato** powodują, że moje włoski na rękach stają dęba. Ona magnetyzuje, wzrusza i zatraca w sobie. Przymykam oczy, aby móc się jeszcze bardziej skupić.

Sometimes it's hard to find, find my way up into the clouds
Tune it out, they can be so loud
You remind me of a time when things weren't so complicated
All I need is to see your face

Feel my blood runnin', swear the sky's fallin'
How do I know if all this shit's fabricated?
Time goes by and I can't control my mind
Don't know what else to try, but you tell me every time

Just keep breathin' and breathin' and breathin' and breathin'
And oh, I gotta keep, I keep on breathin'
Just keep breathin' and breathin' and breathin' and breathin'
And oh, I gotta keep, I keep on breathin', mmm, yeah

Zadaję sobie jedyne pytanie: Dlaczego ona cierpi, dlaczego ona? Czasem muzyką jest w stanie więcej okazać niż zwykła rozmowa, tak na pewno jest w naszym przypadku.

My, my air
My, my air
My, my air, my air
My, my air
My, my air
My, my air, yeah

Just keep breathin' and breathin' and breathin' and breathin'
And oh, I gotta keep, I keep on breathin'
Just keep breathin' and breathin' and breathin' and breathin'
And oh, I gotta keep, I keep on breathin', mmm, yeah

Feel my blood runnin', swear the sky's fallin'
I keep on breathin'
Time goes by and I can't control my mind
I keep on breathin', mmm, yeah***

Jej szloch i szybki oddech miesza się z moim niedowierzaniem, i ogłupieniem. Mam wrażenie, że nie mogę zaczerpnąć w ogóle powietrza, duszę się ze złości, dlatego że nie jestem z nią teraz tam. Ona mnie potrzebuje bardziej, niż nigdy wcześniej.

― Proszę, Tymon... Weź mnie do Erie. Chcę zapomnieć o tym, co się dzieje w moim życiu ― błaga szeptem.

― Obiecuję, Kacey. Obiecuję... 

  •••  

*mashed potatoes ― forma puree ziemniaczanego w USA podawana najczęściej na święta. 

**vibrato ― termin muzyczny, określający regularne, pulsujące, niewielkie zmiany wysokości dźwięku (do około , choć najczęściej znacznie mniej).

***piosenka Ariana Grande - "Breathin"

 W pewne dni rzeczy zabierają zbyt wiele mojej energii
Patrzę w górę, cały pokój wiruje
Ty zabierasz moje zmartwienia
Mogę za bardzo komplikować,
Ludzie mówią mi żeby to wyleczyć

Czuje jak moja krew buzuje, przysięgam że niebo spada
Skąd mam wiedzieć, że to gówno nie jest wymyślone?
Czas płynie a ja nie potrafię się kontrolować
Nie wiem, czego jeszcze mogę spróbować
Ale ty mówisz mi za każdym razem:

Po prostu oddychaj,
i oddychaj i oddychaj i oddychaj.
Muszę, ja muszę oddychać x2

Czasami jest ciężko znaleźć, znaleźć moją drogę do chmur
Zignoruj to, oni mogą być bardzo głośno
Przypominasz mi czasy kiedy rzeczy nie były tak skomplikowane
Wszystko, czego potrzebuję, to zobaczyć twoją twarz

Czuje jak moja krew buzuje, przysięgam że niebo spada
Skąd mam wiedzieć, że to gówno nie jest wymyślone?
Czas płynie, a ja nie potrafię się kontrolować
Nie wiem, czego jeszcze mogę spróbować
Ale ty mówisz mi za każdym razem:

Po prostu oddychaj,
i oddychaj i oddychaj i oddychaj.
Muszę, ja muszę oddychać.

Moje, moje powietrze
Moje, moje powietrze
Moje, moje powietrze

Po prostu oddychaj,
i oddychaj i oddychaj i oddychaj.
Muszę, ja muszę oddychać.  


Mam nadzieję, że świąteczny klimat się Wam udzielił. Hoł, hoł ;D

Co myślicie o decyzjach Tymona i jego bataliach wewnątrz?

Pozdrawiam K. Brunner 


Continue Reading

You'll Also Like

68.3K 3.4K 9
Druga część dylogii ,,Racing" Życie Mili Taylor układało się wspaniale od 5 lat. Miała dobrą pracę, wspaniałych przyjaciół, a co najważniejsze miała...
80.2K 2K 15
!Zakończona! 17-letnia Wiktoria Gen przeprowadza się i idzie do nowej szkoły.Jest szarą myszką. Na rozpoczęciu poznaje Patryka. Wydawał się mi...
133K 8.3K 39
Dziewczyna, która jest inna niż wszyscy. Jej rodzice myślą, że jest następczynią tronu, ale to nie jest prawda... Wszystko się komplikuje kiedy pozna...
1.1K 142 10
Serafina nienawidzi Coltona od dzieciaka. To jej wróg numer jeden od zawsze i na zawsze. Błędów nawet z dzieciństwa się nie wybacza, a jeśli chłopak...